V. (nie)Zrozumienie

1.1K 98 40
                                    

   Gdyby jeszcze chwilę temu ktoś spojrzał na paryskie ulice, trudno byłoby mu dostrzec, jak one w istocie wyglądają. Wszystko bowiem pokrywały wijące się niebezpiecznie, ciemnozielone rośliny – pędy okręcały się dookoła każdej rzeczy w swoim zasięgu, gniotąc ją w swoich ciasnych splotach. Wyrastały ze szczelin powstałych w najmniej spodziewanych miejscach i łapały nie tylko budynki i okoliczne latarnie. Polowały przede wszystkim na ludzi. Osoba patrząca na to z boku mogłaby pomyśleć, że zapanował chaos, jakiego Paryż jak dotąd nie widział, i być może miałaby rację, ale miasto miało też kilku superbohaterów, którzy uratowali sytuację.

   I nie każdy z nich nosił maskę.

   Chloé Bourgeois stała na chodniku z założonymi na piersi rękami i wpatrywała się niecierpliwie w Sabrinę. Wszystkie Ziarna Prawdy wyparowały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy Biedronka, już zniknąwszy za budynkami, użyła Niezwykłej Biedronki i przywróciła miasto do stanu wyjściowego, teraz więc otaczała je jedynie wszechobecna pustka. Wszyscy, którzy się pochowali, najwyraźniej nie wyszli jeszcze ze swoich kryjówek, dlatego też dookoła nie było żywej duszy, przez co Chloé czuła się dość nieswojo. Przywykła do tłumów na ulicach.

   – Przepraszam cię, Chloé... – Sabrina odezwała się po raz pierwszy od dłuższego czasu. – Biedronka ma rację, powinnam była o tym z tobą porozmawiać. Naprawdę...

   – Zdajesz sobie sprawę, że nigdy nie byłyśmy i nigdy nie będziemy przyjaciółkami? – zapytała Chloé, wchodząc jej w słowo, a zrobiła to tonem tak beznamiętnym, że Sabrina spojrzała na nią ze zdumieniem.

   – Tak... – odparła szczerze po chwili milczenia.

   Ona i Chloé nigdy się tak naprawdę nie lubiły, ale też nie nienawidziły. Ich relacja skupiała się jedynie na czerpaniu wzajemnych korzyści i w rzeczywistości żadnej z nich nie obchodziło, kto jest po drugiej stronie. Sabrina nie chciała być sama, lecz nie zależało jej, żeby to akurat Chloé ocaliła ją przed samotnością. To mógł być ktokolwiek, tylko że jedynie ona – zadufana w sobie córka burmistrza – znalazła w niej jakiś pożytek dla siebie. Sabrina tylko to wykorzystała. I obie były zadowolone.

   Dopóki ktoś nie zburzył ich starannie wzniesionego muru usatysfakcjonowania i wzajemnej obojętności.

   – Ale ty i Marinette... Marinette zajęła moje miejsce – powiedziała cicho, niemal szeptem.

   Chloé zerknęła na nią z ukosa, a potem przeniosła wzrok na coś ponad jej ramieniem.

   – Może moje miejsce też ktoś zaraz zajmie? – zapytała, po czym ku zdziwieniu Sabriny uśmiechnęła się lekko. – Twój projekt idzie – dodała, wskazując na coś głową.

   Sabrina odwróciła się w tamtym kierunku i ujrzała Maxa i Alix biegnących ku niej. Oboje byli niemożliwie zdyszani; Max nie potrafił wykrztusić nawet słowa, oparł jedynie dłonie na kolanach i usiłował uspokoić oddech. Alix z kolei...

   – Chcieliśmy... to... wyjaśnić... – wydyszała, również próbując nieco ochłonąć. – Nie... słuchaj plotek!

   – Trochę już chyba na to za późno... – odezwał się Max, gdy już odetchnął trochę. Dziewczyna zgromiła go spojrzeniem.

   – Zamknij się.

   Sabrina patrzyła to na jedno, to na drugie, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

   – Ale... Więc wy... ?

   – Co się tak jąkasz? – zapytała Alix, marszcząc brwi. – Chodźmy lepiej! Projekt jest na jutro. Na jutro!

Jej największa fanka || Miraculous [Chloénette]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz