Witam Was, moje małe Słoneczka, pod pierwszym rozdziałem Kisses in the Dark. Mam nadzieję, że spodoba się Wam nowa odsłona tej historii, została ona sporo rozbudowana, planowo ma być prawie trzy razy dłuższa, niż pierwotna wersja.
Będę ogromnie wdzięczna, jeśli zostawicie po sobie komentarze i gwiazdki, w ten sposób motywując mnie do pisania dalszych rozdziałów! ♥
~~~
Miasto o tej porze dnia było hałaśliwe i nieprzyjazne. Liczne, głośne samochody wypełniały ulice, a ludzie zalewali chodniki, pędząc gdzieś przed siebie. Często zdarzało się, że ktoś uderzył mnie ramieniem, torebką lub kopnął moją laskę, gdy jako jeden z nielicznych szedłem spokojnym tempem. Mój brak pośpiechu zakłócał chaotyczny rytm życia dużego miasta. Tutaj wiecznie wszyscy się śpieszyli i nie zwracali uwagi na otoczenie. Rozmawiali przez telefony, krzyczeli na siebie lub klęli pod nosem nieświadomi, że ktoś usłyszy te parę słów, kiedy będą się z nim mijali. Zawsze słuchałem miasta, co jedni mogli uznać za wścibskie, jednak właśnie tak wyglądała moja codzienność – dźwięki i zapachy.
Przystanki autobusowe były łatwe do rozpoznania, z jakiegoś powodu miały bardzo nieprzyjemny zapach, a w ich okolicach skupisko ludzi było jeszcze większe i przede wszystkim prawie każdy stał w miejscu. Jedno z nielicznych miejsc w centrum miasta, gdzie nikt nie pędził w nieznanym mi kierunku. Oczywiście czasami trafiałem na osoby, które nerwowo chodziły w tę i z powrotem, co rozpoznawałem po sposobie stawiania kroków. Mniej wychowani ludzie przepychali się przez tłum czekający na odpowiednie autobusy, zamiast obejść go dookoła, najczęściej wpadając wtedy na mnie. Odnosiłem wrażenie, że gdziekolwiek bym nie był, zawsze znajdzie się ktoś, komu będę przeszkadzał.
Zmarszczyłem nos, gdy dotarł do mnie nieprzyjemny zapach spalin, a charakterystyczny charkot silnika wydobywał się z nicości przede mną. Teraz nadszedł najtrudniejszy moment samotnych wyjść na miasto. Wiedziałem, że jeśli zawiodę, to będzie ostatni raz, kiedy matka wypuszcza mnie gdziekolwiek bez przyzwoitki. Byłem już dorosły i chciałem radzić sobie sam, a nie chodzić za rękę jak dziecko, które bało się otaczającego je świata. Szybkie ruchy powietrza wokół mnie i lekkie popchnięcia świadczyły o tym, że właśnie rozpoczęła się zażarta walka o wejście i wyjście z pojazdu, zanim odjedzie spod przystanku.
– Przepraszam, jaki to numer autobusu? – zapytałem nicość przede mną, ale nie uzyskałem żadnej odpowiedzi. Ktoś jedynie warknął na mnie, że przeszkadzam, stojąc tutaj. – Jaki to numer... – urwałem w połowie pytania, gdy dobiegł mnie krótki, potrójny i piskliwy dźwięk, oznaczający, że drzwi pojazdu się zamknęły.
Ciche łupnięcie, warkot silnika i jeszcze większy smród spalin były definicją mojej porażki. Znowu zapanowała względna cisza. Względna, ponieważ miasto nadal tonęło w hałasie swojej codzienności.
– Ja pierdolę – mruknąłem pod nosem, czując narastające podirytowanie zachowaniem innych.
Z nerwów krew zagotowała mi się w żyłach, a piekące promienie słońca uderzyły prosto w moją twarz, gdy autobus odjechał, zabierając ze sobą cień. Sięgnąłem wolną ręką do twarzy, żeby ściągnąć okulary i zetrzeć kropelki potu z czoła, policzków i nosa wierzchem dłoni, którą następnie wytarłem o spodenki.
– Sto siedemdziesiąt trzy.
Zaskoczony odwróciłem głowę w kierunku, z którego dobiegł mnie przyjemny, dźwięczny głos. Zapewne należał do młodego chłopaka, młodszego lub w zbliżonym wieku do mnie. Raczej był wyższy ode mnie, drobny posturą i (chyba) miły, skoro jako jedyny udzielił odpowiedzi na pytanie nieznajomego.
CZYTASZ
POCAŁUNKI W CIEMNOŚCI | WYDANE
Romance『w ĸѕιęgarnιacн , вoy х вoy』 Opowieść, której doświadczysz wszystkimi zmysłami. Niewidomy dwudziestoletni Austin całe życie spędził w złotej klatce, w której zamknęła go nadopiekuńcza matka. Jedyną ucieczką z czterech ścian domu była muzyka. Niemal...