Rozdział .1.

14 0 0
                                    

Popieram zamarznięte dłonie o uda jednak nie daje to nic więc zaciągam na zamarznięte dłonie rękawy czarnej bluzy. Przyspieszam kroku, słysząc za sobą dziwny dźwięk. Moja ciekawość, przez którą kiedyś trafię do piekła, wygrywa i odwracam się za siebie. Oddycham z ulgą, dostrzegając rudego kota przebiegającego przez ulice. Ponownie skupiam wzrok przed sobą. Przyspieszam kroku, dostrzegając swój cel docelowy. 

Był październik. Liście pod moimi butami szeleściły a zimny wiatr, rozwiewał ciemne kosmetyki włosów. Żałowałam, że, wybiegłam z domu w cieniutkiej bluzie jednak po każdej kłótni, wolałam gdzieś się ulotnić niż siedzieć w pokoju i czekać aż moja matka wpadnie z pretensjami o moje zachowanie. Potem powiedział, aby że mam natychmiast przeprosić moją trzynastoletnia siostrę Willow, która swoją drogą była rozpieszczona gówniarą. 

Wtedy zatrzasnęłabym drzwi matce przed nosem, zamknęła je na klucz i założyła słuchawki. Dzisiaj kłótnia była o wiele poważniejsza więc wolałam ulotnić się z domu. Stanęłam przed furtką zdobioną ze srebrnego drutu. Wkładając palce pomiędzy dziury mocno, pchnęłam ją do przodu. Nie fatygowałam się z zamknięciem, ponieważ wiem, że ponowne otwarcie, byłoby tak samo trudne. Rozglądając się na boki, ruszyłam w stronę trybunów. Przystanęłam tuż przed wejściem. 

Trzymając aparat w dłoni, rozejrzałam się. Ogromne lapy ustawione w każdym kącie rzucały nikłe światło na boisko. Zaczerpnęłam rześkiego powietrza, które poruszyło koronami drzew. Obserwowałam falujące na wietrze liście, które opadały na mokrą ulicę. Ruszyłam schodami w stronę najwyższych miejsc na trybunach. Usadowiłam się na samym środku, opierając nogi na krzesełku przede mną. Włączyłam aparat, przeglądając ostatnie zdjęcia, jakie udało mi się zrobić. 

Mianowicie wrześniowy mecz, który był jednym z najważniejszych w historii naszej szkoły. Wykrzywiłam usta w grymasie. Zaniedbałam pasję do fotografii, którą zaraził mnie mój ojciec. Kiedy jeszcze żył przesiadywał całymi dniami w ciemnicy a ja wraz z nim. Pierwszy aparat dostałam na czternaste urodziny. Uśmiechnęłam się na widok zdjęć, które robiłam z tatą. Zmarł, kiedy miałam 16 lat. 

Wykryto u niego nowotwór złośliwy. Lekarze robili co w ich mocy jednak choroba, zwyciężyła, odbierając mi jedyną osobę, która naprawdę mnie rozumiała. Moja matka nie dała po sobie poznać jak bardzo, dotknęła ją śmierć męża. Udawała przed rodziną znajomymi oraz mną i moją siostrą, że wszystko jest dobrze. Jednak słyszałam jej szloch każdej nocy. Szloch przepełniony tęsknotą za ukochaną osobą. Oparłam głowę o zagłówek plastikowego krzesełka.

Patrzyłam się w pustą przestrzeń, rozmyślając na temat związku moich rodziców. Byli dla mnie przykładem prawdziwej miłości. Nie potrzebowali drogich prezentów czy rozmaitych wyjazdów w ciepłe kraje, aby udowodnić swoją miłość. Kochali się bezgranicznie, mając blisko siebie nawzajem. Jako mała dziewczynka pragnęłam w przyszłości odnaleźć również swoją miłość. Jedyną i prawdziwą. 

Wszystko pękło jak mydlana bańka, kiedy zaczęłam uczęszczać do nowej szkoły. Poznałam chłopaka, który wydawał się być dla mnie ideałem. Był przystojny zabawny i co najważniejsze moja rodzina i przyjaciele polubili go. Kochałam o bezgranicznie. Był dla mnie drugą najważniejszą osobą w życiu. Do czasu. W ostatnie dni wakacji oznajmił mi, iż wszystkie spędzone chwile razem były pomyłką. Następnego dnia dowiedziałam się, że opuścił miasto wraz z młodszą siostrą i rodzicami. Tygodniami rozpaczałam, przesiadując sama w pokoju. Nie mogłam uwierzyć w to wszystko. Nie mogłam uwierzyć w to, że miłość potrafi mnie mroczną stronę.

- Weź się w garść Prudens. – Mruknęłam do siebie pod nosem. Opuściłam nogi z krzesełka, po czym przystawiając aparat bliżej twarzy, uchwyciłam moment mrocznego boiska. Westchnęłam, przyglądając się zdjęciu. Praktycznie nic nie było na nim widać. Zostawiając swój telefon wraz ze słuchawkami, zeszłam na sam dół, obiecując sobie, że wrócę po niego zaraz. Zaczęłam kroczyć po boisku, szukając idealne ujęcia. Dostrzegając błąkającego się nieopodal kundelka, przykucnęłam niedaleko. Nie chciałam go spłoszyć.

 Przystawiłam aparat o twarzy, chcąc uchwycić moment, w którym spojrzał w moją stronę jednak dostrzegłam postać w kadrze. Odciągnęłam aparat od twarzy jednak nikogo nie zauważyłam. Musiało mi się przewidzieć. Ponownie przystąpiłam do zdjęcia, które tym razem udało mi się zrobić. Chciałam zawołać czworonoga jednak nie było po nim śladu za to dostrzegłam sylwetkę człowieka. 

Dokładnie mężczyzny. Był ubrany na czarno. Na jego głowie mogłam dostrzec kaptur, spod którego wystawały jasne kosmyki włosów. Postać miała postawną sylwetkę. Był wysoki oraz umięśniony. Kiedy zaczął zmierzać w moją stronę wolnym krokiem, wystraszyłam się nie na żarty. Chcąc wstać, upadłam tyłkiem na mokrą murawę co, przyśpieszyło krok nieznanego mi mężczyzn. Niczym poparzona wstałam po czym nie odwracając się za siebie udałam się biegiem. 

Wybiegłam z terenu boiska, ciesząc się jak głupia, że chociaż raz nie zamknęłam tej przeklętej furtki. Biegłam między znanymi mi ulicami już kilkanaście dobrych minut. Płuca paliły mnie niemiłosiernie. Widząc znane mi budynki, postanowiłam zwolnić. Przystanęłam, opierając dłonie na kolanach. Dyszałam ociężale, kiedy odwracałam się za siebie. Zmrużyłam oczy,chcąc dostrzec coś w otaczającej mnie ciemności jednak nie zauważyłam nic dziwnego. Wzruszając ramionami, ruszyłam spokojnym krokiem w stronę mojego domu. 

To było cholernie dziwne. Wchodząc do domu nie fatygowałam się z ściągnięciem pobłoconych trampek. Wręcz przeciwnie. Weszłam w nich do impetem do kuchni, zgarniając z lodówki schłodzoną butelkę wody. Moja matka stała utkwionymi w moich butach i pozostawionych plamach jednak nim zdążyła powiedzieć cokolwiek, udałam się schodami na górę. Weszłam do pokoju, trzaskając przy tym głośno drzwiami.

- Prudens Melanie Feerie!.- Słysząc krzyk matki z dołu, włączyłam jedną z piosenek na laptopie po czym, pogłośniłam muzykę na full. Ignorując dobiegające krzyki z dołu, rzuciłam się na łóżku uprzednio, ściągając trampki. Chciałam siegnąć po telefon w tylniej kieszonce moich spodni jednak nie znalazłam go tam. Marszcząc brwi, zaczęłam panicznie przeszukiwać wszystkie moje kieszenie. Telefonu nie było. Usiadłam na łóżku, przeczesując dłonią włosy. Nagle mnie olśniło.

- Trybuny.- Zostawiłam telefon na trybunach wraz ze słuchawkami. Nie było nawet mowy o tym, żebym, wróciła po niego. Zwłaszcza że mógł kręcić się tam ten dziwny koleś. Mógł mnie zabić albo zgwałcić. Na samą myśl przeszły mnie nieprzyjemne ciarki. Ciężko wzdychając, zrzuciłam z ramion granatową bluzę, po czym ponownie, rzuciłam się na łóżko, wyłączając przy tym lampkę obok łóżka. 

Przyjemny chłodek wpadał do mojego pokoju przez otwarte okno zaś firanka delikatnie, falowała na wietrze. Jeżeli nie znajdzie go szkolny woźny, oznacza to tylko tyle iż tajemnicza postać była złodziejem i już nigdy nie odzyskam telefonu. Czując ciężar na powiekach ostatni raz,rzuciłam wzrokiem w stronę falującej firanki po czym usnęłam.










































The VampireOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz