Od tamtego dnia ich wzajemne stosunki stały się nieco chłodniejsze, jakby odwrotnie do pogody, która w miarę upływu czasu witała paryżan coraz cieplejszymi temperaturami. Wraz z nadejściem pierwszych dni lutego zaczęło się przejaśniać, a lodowaty wiatr ustąpił miejsca łagodniejszym podmuchom. Jednak ani nastrój Chloé, ani Marinette nie odzwierciedlał tego, co dało się ujrzeć za oknem. Gdyby ktoś znalazł się razem z nimi w pokoju podczas zwyczajowego odrabiania przez Dupain-Cheng lekcji, nigdy nie uwierzyłby, że zima powoli odchodziła w zapomnienie. W najwyżej położonym apartamencie hotelu Le Grand Paris panowała bowiem atmosfera zimniejsza od wody w zamarzniętym stawie.
I była równie ciężka, co pokrywa lodowa na jego powierzchni.
Chloé leżała na łóżku, zwyczajowo przeglądając wszystkie media społecznościowe, jakie znała, oraz jej ulubione blogi. Marinette, która siedząc przy stoliku, akurat pisała za nią wypracowanie z francuskiego, nie mogła się powstrzymać od zerkania na nią co chwilę. Zdawać by się mogło, że ta sytuacja powinna jej odpowiadać, bo nie musiała mieć z córką burmistrza w tamtej chwili zbyt wiele wspólnego, jednak nie dawało jej spokoju, że – jakby na to nie spojrzeć – cofnęły się do punktu wyjścia. Znowu darzyły się chłodem lub obojętnością, na ogół nie zwracały na siebie uwagi, a gdy już to robiły, wszystko sprowadzało się do urywanych zdań, ewentualnie do złośliwości, które właściwie towarzyszyły im od samego początku ich burzliwej znajomości. Marinette nigdy nawet nie żywiła nadziei, że to się kiedyś zmieni, bo i czemu miałaby tego chcieć? Tak przecież było dobrze, a i na relacjach z Chloé nieszczególnie jej zależało. Jedyne, co musiały zrobić, to wytrzymać w swoim towarzystwie.
Dlatego też Marinette tym bardziej zdziwiło, że nagle zaczęła chcieć czegoś więcej niż samego przetrwania.
Nie potrafiła zrozumieć swoich własnych myśli, ale co do jednego była stuprocentowo pewna – miała już dość. Szala musiała w końcu przechylić się w którąś ze stron, obojętnie w którą, to nie robiło różnicy. Chodziło jedynie o to, by przestać balansować na krawędzi, by wreszcie jakoś określić ich wzajemną relację, zamiast tkwić w jednej wielkiej niewiadomej.
I w tym miejscu zaczynało się robić coraz trudniej.
Marinette bowiem wiedziała dobrze, że chce się przechylić na tę jedną konkretną stronę i poznać Chloé lepiej. Chloé z kolei myślała o niej w dokładnie ten sam sposób, lecz obie były zbyt dumne, by się przełamać. Żadna zaś nie zamierzała przegiąć tej szali w stronę przeciwną i kompletnie zerwać kontakt. Tkwiły więc gdzieś pośrodku, niepewnie trzymając równowagę i nie potrafiąc ruszyć się choćby o centymetr.
Teoretycznie było w porządku. Było stabilnie. Tylko jak długo jeszcze miało tak być? Obie zaczynały powoli mieć dość utrzymywania tego balansu na siłę. I obie dobrze zdawały sobie sprawę, że coś w końcu musi przeważyć.
Prędzej czy później.
Rozległo się pukanie do drzwi.
Marinette i Chloé jak na zawołanie oderwały się od swoich zajęć i spojrzały w tamtą stronę. Córka burmistrza już nabrała powietrza, żeby zapytać, kto tam, ale nie zdążyła się odezwać, bo drzwi otwarły się gwałtownie i z hukiem uderzyły o ścianę. Do środka wpadła wysoka, ubrana na czarno-biało kobieta. Pomimo tego, że znajdowała się w zamkniętym pomieszczeniu, na głowie miała kapelusz, a na nosie okulary przeciwsłoneczne. Spod szerokiego ronda wypływały równo obcięte włosy w kolorze blond, grzywka zaś tworzyła delikatny łuk tuż nad linią brwi. Oczy, ledwo widoczne zza ciemnych szkieł, zlustrowały dokładnie pokój, a ich właścicielka bynajmniej nie była zadowolona.
CZYTASZ
Jej największa fanka || Miraculous [Chloénette]
FanfictionChloé spędza Sylwestra samotnie, włócząc się po Paryżu. Nagle jednak natyka się na Biedronkę i przypadkiem odkrywa jej tożsamość. Postanawia szantażować Marinette, aby ta robiła wszystko, co jej Chloé rozkaże, w zamian za nieujawnienie jej sekretu...