Krzyki urwały się tak nagle, jak zaczęły.
Czworo uzbrojonych gwardzistów wprowadziło do białej, marmurowej sali słaniającego się na nogach, młodego mężczyznę. Jego opalone, umięśnione ciało ciasno krępowały więzy. Ręce miał związane z tyłu, ramiona i muskularną pierś ciasno owinięte sznurem. Na kostkach pobrzękiwał utrudniający chód łańcuch. Włosy zasłaniały mu twarz, lecz nie sposób było nie zauważyć knebla. Nie mógł być jednym z niewolników. Erasmus widział go pierwszy raz w życiu, w dodatku dobrze wyszkolonego niewolnika, a biorąc pod uwagę wiek, jeśli mężczyzna był jednym z nich, musiał być wyszkolony, nie trzeba by wiązać w ten sposób. Wyglądał w jakiś sposób onieśmielająco, gdyby stanął przed nimi bez okowów, wyprostowany i odziany w coś poza szorstką tuniką, Erasmus upadłby przed nim na twarz bez cienia wątpliwości, że ma przed sobą przynajmniej jednego z królewskich gwardzistów, a może nawet samego księcia.
Na wspomnienie księcia poczuł ucisk w gardle. Po tym, co się stało, po tym, jak Kallias go zbrukał... a teraz jeszcze to. Nigdy już nie zobaczy księcia Damianosa, nigdy nie będzie miał okazji służyć mu tak, jak przyszły monarcha zasługiwał, by mu usługiwano. Pozostały mu tylko wyobrażenia jego idealnej twarzy, wyniosłych, królewskich rysów, ciała przypominającego rzeźbę bóstwa. Ileż by dał, aby cofnąć tę feralną noc, ten jeden, nieodpowiedni czyn. Mimo że gdzieś w głębi serca nie żałował tak bardzo, jak powinien, całe jego jestestwo buntowało się przeciw czerpaniu otuchy i radości ze wspomnienia pocałunku, wspomnienia miękki warg i zręcznego języka Kalliasa.
Zamiast tego próbował myśleć o szczęśliwych dniach w ogrodach, o pałacowych lekcjach, innych chłopcach, o chwilach wykradzionych z napiętego planu dnia, gdy mogli z Kalliasem zwyczajnie porozmawiać, jakby wcale za moment nie musieli gnać na kolejne lekcje etykiety, języków, powtarzać odpowiednich póz i gestów.
Nie chciał wierzyć, że Kallias mógł zrobić coś takiego z kaprysu. Był na to za dobry, zbyt lojalny. Byli przyjaciółmi, niemal braćmi, a jednak miejsce, gdzie złota zapinka z lwem stykała się ze skórą, paliło żywym ogniem, puste i okropnie nagie.
Doskonale pamiętał błysk jego oczu, smak skóry i czerwonej farby tak ubóstwianej przez arystokrację. Kallias miał rację, nieważne ile razy mył usta, smak jego warg nie znikał, jakby już na zawsze miał wypalić się na ustach Erasmusa piętnem. Te usta były słodkie, choć smakowały mdlącą goryczą.
Nerwowy rozgardiasz odrobinę osłabł. Większość służby zniknęła, podobnie skrzynie i beczki ustawione wcześniej wzdłuż jednej ze ścian.
Kazano im wstać, więc wstali, pobrzękując cicho złotymi kajdanami. Złota obroża opierała się na bladym karku Erasmusa.
Ustawiono ich w dwóch rzędach, z boków, tyłu i przodu stanęli strażnicy. Założono im na oczy opaski. Sądząc po równomiernym szuraniu, nieprzytomnego wleczono na samym końcu. Ruszyli przed siebie, od czasu do czasu nieznacznie poganiani przez swoich strażników. Nie musieli iść długo. Wkrótce pod ich stopami zatrzeszczały deski, twarze owionęła słona, morska bryza, włosy rozwiały się od uderzeń chłodnego wiatru.
Erasmus odetchnął. Bał się, lecz ożywczy zapach wody przyniósł mu chwilowe ukojenie.
Może nie będzie tak źle, pomyślał. Może nowi panowie okażą się dobrzy i łaskawi.
W jednej chwili czuł na twarzy przyjemne ciepło słońca, w drugiej zniknęło. Potknął się na stopniach i omal nie wywrócił. Ktoś warknął na niego w języku, którego nie potrafił zrozumieć. Zapewne był to verański, Narsis mówił, że popłynął do Vere.
Do jego nozdrzy dotarł wilgotny, duszny zapach. Czyjeś ręce pociągnęły go za ramię i wprowadziły do klatki. Bokiem musnął metalowe kraty.

CZYTASZ
Ptaszyna |ᴄᴀᴘᴛɪᴠᴇ ᴘʀɪɴᴄᴇ| ✓
Fanfiction"Ten niewolnik żyje, by służyć" Erasmus urodził się, aby służyć swojemu panu. Nigdy nawet nie wyobrażał sobie, że jego życie może potoczyć się inaczej. Jego przyszłość była z góry zaplanowana, z góry określona. Stanowiła niezachwiany fundament jego...