Candies | Ranpoe

1.1K 90 57
                                    

Poe doskonale wiedział, że Ranpo uwielbiał słodycze. Zresztą, każdy kto znał zielonookiego zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego też, kiedy minęła fala szczęścia spowodowana propozycją Edogawy by jego rywal go odwiedził, poszedł do często odwiedzanego przez siebie sklepu i zaczął wybierać najlepsze, jego zdaniem, łakocie. Być może nie znał się na tym tak jak brunet, ale przecież liczą się chęci, a tych Edgarowi nie brakowało. 

Z niemałym zapałem oraz uwagą dobierał różnego rodzaju cukierki, czekolady, lizaki, wafelki czy batony. Starał się i to bardzo. Po jakimś czasie podeszła nawet miła sprzedawczyni i zapytała się, czy ma w czymś pomóc. Poe chętnie skorzystał z rad kobiety. 

Wyszedł ze sklepu z całą torebką słodyczy. Carl siedzący na jego ramieniu próbował coś podebrać, jednak szatyn skutecznie go odtrącał. Allan spojrzał się na swój telefon w celu sprawdzenia godziny - okazało się, że do spotkania zostało wiele czasu. Z tego powodu mężczyzna udał się do swojego mieszkania. Miał nadzieję, że czas minie szybko podczas gdy on będzie dalej pisał niedawno zaczętą powieść kryminalną. 

Gdy wszedł do mieszkania odłożył torbę ze słodyczami na stół.

- Nie ruszaj - rzucił do szopa który zeskoczył z jego ramion na krzesło.

Poe nie zapalał światła, nie czuł takiej potrzeby. Znał swoje mieszkanie na pamięć, więc nawet gdyby oślepł mógłby poruszać się w nim bez zawahania. Oczywiście, nie był niewidomy i dostrzegał wszystkie przedmioty na swojej drodze. 

Ruszył do swojego gabinetu, gdzie usiadł przy biurku i zapalił stojącą tam małą lampkę żeby świeciła na strony niezapisanej do końca książki. Chwycił pióro i zaczął pisać, co jakiś czas zerkając tylko na godzinę.

Nim się obejrzał minęło sto osiemdziesiąt minut i musiał zacząć już wychodzić. Dlatego też zamknął książkę którą kończyłby niedługo, odłożył pióro na miejsce i ruszył po swojego zwierzaka a zarazem przyjaciela oraz po torebkę wypełnioną słodyczami.

Szczęśliwym trafem złożyło się, że ta dwójka detektywów mieszkała dość niedaleko siebie, dzięki czemu Poe nie musiał tak długo przechodzić przez tłumy ludzi. Nie lubił być wśród większej ilości osób, więc oczywistym było, że nie za często opuszczał swoje lokum. Jednak jako że szedł akurat do Edogawy, starał się zignorować to dziwne uczucie niepewności spowodowane tłumem w jakim się znajdywał. 

Zdenerwowanie szatyna osiągnęło chyba zenitu kiedy stanął przed drzwiami do mieszkania zielonookiego i nacisnął dzwonek. W pewnym momencie miał nawet zamiar się wycofać i uciec, ale kiedy usłyszał szczęk zamka wiedział, że już nie ma odwrotu. 

- Poe! - rzucił brunet na przywitanie. Zanim jednak Allan zdążył cokolwiek odpowiedzieć, niższy znów zabrał głos. - Chodź. 

Jeszcze w drodze do tego miejsca Edgar był wręcz pewny, że przygotował się na to spotkanie. Przecież kupił gospodarzowi prezent, przez większość czasu był spokojny, nawet Carl dał się uczesać! Szop tego nie lubił, ale przecież szatyn musiał o niego dbać, tym bardziej, że zwierzak miał długą sierść skłonną do tworzenia kołtunów.

Teraz jednak były członek Gildii nie mógł być bardziej zdenerwowany. Martwił się, że zrobi lub powie coś źle. Chociaż nie miał do tego powodów, bo przecież nie byli na randce, tak? To było zwykłe spotkanie... Nie można nawet powiedzieć, że przyjaciół, bo przecież detektywi mieli utrzymywać status wrogów. Chociaż Allan już chyba nie był co do tego taki pewien. 

Nie wiedział jednak, że Edogawa od dawien dawna nie uważał ich za przeciwników. 

Fioletowooki niepewnie wszedł do środka mieszkania. Zupełnie zapomniał o prezencie dla zielonookiego i zapewne by sobie o nim nie przypomniał gdyby nie to, że prawie wypadł mu z dłoni.

Bungou Stray Dogs | OneshotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz