Na moim biurku leżał okrągły przedmiot. Wpatrywałam się w niego zamyślona. Jak go otworzyć? Wzięłam go do ręki i obejrzałam go dookoła. Nie ma żadnej dziury na klucz ani żadnego zagłębienia. Nic nie wystaje. Próbowałam już mocą, ale to też nie działa. Każdy mój sposób kończył się tak samo — niepowodzeniem. Z desperacji, jak i z irytacji zamachnęłam się i kiedy miałam rzucić kule w ścianę, usłyszałam pukanie do drzwi.
Szybko schowałam przedmiot do szuflady biurka. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi.
Za nimi stał Anakin. Nie spodziewałam się go tu.
- Wszystko dobrze? - spytał, wchodząc do mojego pokoju.
- Tak. Czemu mistrz przyszedł?
- Usłyszałem od innych uczniów, że po powrocie nie wychyliłaś głowy z pokoju.
- Niech się mistrz nie martwi. Po prostu chciałam odpocząć.
- Wiem, że informowanie ludzi o śmierci ich bliskich nie jest łatwym zadaniem. Nigdy tego nie lubię. Za każdym razem, gdy mam iść do rodzin i mówić im, że ktoś od nich umarł, mam w głowie jak w dzieciństwie ludzie przyszli do mojego domu i powiedzieli, że mama nie żyje. Doskonale rozumiem, jak te rodziny się czują.
Kiedy widzę ich rozpacz mam ochotę zrobić wszystko by uśmierzyć ich ból, lecz wiem, że nic nie zastąpi im ukochanej osoby. Z czasem będzie lepiej. Czas leczy rany nawet te najgłębsze. Innym udaje się zapomnieć lub przyzwyczaić do sytuacji w krótkim czasie, lecz innym to zajmuję więcej czasu. Jedynie trzeba być wyrozumiałym i dać drugiej osobie wsparcie.
Anakin ma racje. Ja też potrzebowałam czasu, by pozbierać się z utratą mistrza Plo.
- Trochę się rozgadałem. Zostawię cię sama, lecz jeśli będziesz chciała porozmawiać, jestem do twojej dyspozycji — uśmiechnął się i zaczął kierować się w stronę wyjścia.
Może warto powiedzieć mu o tym przedmiocie. Kiedy miałam zacząć mówić, zadzwonił komunikator Anakina.
Na jego lewym przedramieniu świeciła się ikonka. Nacisnął ją i zaczął rozmawiać.
- Tak? - Przez krótką chwilę było cicho. - Dobrze, rozumiem. Już idę.
Westchnął głęboko i wyszedł.
Zawsze jak już zdecyduje się, by coś zrobić, każdy przeszkadza. Nie miałam ochoty myśleć ani o przedmiocie, ani o całej tej sytuacji. Postanowiłam pójść do ogrodu i pooddychać świeżym powietrzem.
Kierowałam się w stronę ogrodu, gdy spotkałam Lorensa. Uśmiechnięty podszedł do mnie i zawiesił się na moim ramieniu.
- Słyszałaś o tej sytuacji z wczoraj?
- Może jakieś „hej, jak mija dzień?" - zwróciłam się do niego.
- Wybacz. ale jestem podjarany tą sytuacją.
Popatrzyłam na niego zdziwiona.
- Podjarany? Wróg wdarł się do Świątyni i pozabijał dwóch strażników. Dodatkowo ukradł coś, co jest dla mistrzów bardzo ważne.
- Wiem o śmierci, ale o przedmiocie? Nic nam nie mówili. Skąd wiesz?
- Widziałam wszystko i nawet brałam w tym udział. To było straszne. Nic nie mogła zrobić, chociaż próbowałam. On miał przewagę. Jedynie udało mi się odebrać własność świątyni.
- I tak dużo zrobiłaś. Oddałaś go mistrzom?
Odwróciłam wzrok, nie odzywając się.
- Powiedz, że go oddałaś.
- Nie i nie zamierzam.
- Czemu? Nie powinnaś tak robić.
- Wiem, ale Lorens, oni nie chcą nic mówić ani o wrogu, ani o przedmiocie. Chce się dowiedzieć, a jeśli im go oddam, nie uda mi się.
- Zawsze byłaś uparta. Dobra, gdzie ta rzecz?
Uniosłam wzrok i poparzyłam mu w oczy.
- Czyli-
- Tak, pomogę ci. Po co są przyjaciele, co? — uśmiechnął się i wziął mnie pod ramie — A teraz prowadź.
Widać, ogród musi poczekać.
Weszliśmy do mojego pokoju i zamknęliśmy drzwi.
Podeszłam do biurka i otworzyłam ostatnią szufladę na dole. Spod sterty ciuchów wyciągnęłam okrągły przedmiot. Lorens wziął go do rąk i obejrzał go dookoła.
- Hm, ciekawa rzecz. Zero zamków, dziur. Nic. Może trzeba potrząsnąć?
- Próbowałam i jak widzisz żadnych rezultatów.
- A mocą?
- Również. Nic co wymyśliłam, nie działa.
- Może jest tu gdzieś szpara i podważymy ją nożem?
- Róbmy, jak mówisz, bo ja i tak już nic nie wynajdę.
Wyciągnęłam sztylet z mojego kostiumu i wzięłam kule do drugiej ręki. Kiedy myślałam, że uda się otworzyć, sztylet zjechał po kuli i zacięłam się w palec.
- Cholera — upuściłam oba przedmioty na ziemie.
- Musimy ci to opatrzeć.
Poczułam ciepłą krew spływającą po mojej dłoni, która skapywała na ziemie. Kilka kropel kapnęły na kule i nóż.
Nagle usłyszeliśmy kliknięcie i cały pokój pokrył się gwiazdami.
Patrzyłam na to zjawisko oczarowana. Piękne. Światła zaczęły się poruszać i po kolei pokazywały nam się planety. Jedna po drugiej. Na końcu ukazała się fioletowo-niebieska planeta. Nidy jej nie widziałam. Niepodziewanie wszystko zgasło, a kula zamknęła się, wracając do swojej pierwotnej postaci.
- Co to było? - popatrzyliśmy na siebie.
Dopiero teraz poczułam, jak moja ręka boli. Syknęłam.
- Porozmawiamy później, teraz musimy iść i zająć się twoją raną — Lorens popatrzył na moją ranę zmartwiony.
Gdzieś w galaktyce
Śnieżno-włosy wszedł z opuszczoną głową do pomieszczenia.
- Mistrzu, zawiodłem cię — uklęknął przed masywnym tronie.
Nie mógł zobaczyć twarzy ani skrawka ciała siedzącej postaci. Delikatne kroki rozbrzmiały po dużej sali. Poczuł delikatną rękę spoczywającą na jego podbródku. Jego głowa została łagodnie podniesiona do góry. Jego oczom ukazała się piękna istota. Nie ośmielił oderwać od niej wzroku, lecz wiedział, że ten wygląd jest tylko powłoką a w środku, czai się przerażający stwór.
- Wręcz przeciwnie mój uczniu. Przed chwilą dostałem wiadomość o otwarciu Vinculum. Wszystko dzięki tobie. Idź i odpocznij, czeka cię nowa misja.
- Dziękuje mistrzu.
Ukłonił się i wyszedł, kierując się w stronie pokoju.
Postać z powrotem usiadła na tronie i uśmiechnęła się paskudnie.
- Już za niedługo Tenebris. Będziemy razem i nic nas nie powstrzyma.
Po korytarzach rozbrzmiał przerażający śmiech.~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mam nadzieje, że rozdział się spodobał.
CZYTASZ
Ahsoka Tano
FantasíaAhsoka Tano x OC Zwykłe dziecko z niezwykłą mocą. Czy poradzi sobie w nowym świecie i czy zdoła uratować wszechświat? Jak potoczą się losy młodej Ahsok'i Tano? Książkę pisze od nowa, więc zapraszam do czytania. ( W...