Rozdział 1

182 14 4
                                    



Siedziałem rozłożony na skale, wpatrzony w horyzont. Prawie cały dzień dzisiaj padało i grzmiało, ale teraz gdy zbliżał się wieczór, niebo rozchmurzyło się. Słońce zachodziło, a w oddali było widać tęczę. W powietrzu było czuć zapach ozonu, deszczu i rozgrzanej ziemi. Cudowny zapach. Moja wilczyca skakała z radości. Od miesięcy nie mogłem dać się jej porządnie wybiegać. Końcowe egzaminy i brak przestrzeni w mieście, dawały nam się obu we znaki. Ale teraz to się zmieni. Uzyskałem dyplom lekarza weterynarii i wróciłem do rodzinnego domu, a tu mogę bez problemu biegać w swojej wilczej formie.

Wstałem z głazu, otrzepując swoje nieco zmoczone deszczem futro. Ostatni raz spojrzałem w stronę tęczy, po czym ruszyłem biegiem w przeciwną stronę. W Dakocie Północnej w hrabstwie Dunn, u podnóży gór Killdeer mieszkam z mamą już od dziesięciu lat. To tutaj zostaliśmy na stałe, po wielu podróżach i przeprowadzkach. Lata jak dla mnie odrobinę za gorące, ale zimy mi odpowiadały. Szczególnie, że w tej części Dakoty przeważał ciepły, wilgotny klimat kontynentalny, a nie gorący czy półpustynny. Dwa lata temu była zima stulecie. W stolicy stanu Bismarck, temperatura spadła do-55C! Ahh jak ja wtedy się cieszyłem, że moja wilczyca posiada grube, długie futro jak wilk polarny czy syberyjski.

Biegiem przeskakując nad ogrodzeniami pastwisk. Bydło mojej mamy jak i sąsiadów było przyzwyczajone do mojej obecności. Nie bały się mnie. Zbiegałem w dół po kamienistym zboczu wzgórza. Bo właśnie tak wyglądały góry Killdeer jak nieco większe wzgórza, z nieco większą ilością zieleni i lasami, w porównaniu do reszty płaskiego jak stół stanu.

Kątem oka zobaczyłem spłoszonego zająca. Ładny, duży w sam raz na kolacje dla mamy. Dałem się pokierować mojej wilczycy. Teraz to ona mną kierowała. Ruszyliśmy w pogoń za szarakiem. Zając biegł zakosami, parokrotnie zmieniając kierunek. Ale po krótkim pościgu, dopadłem go wgryzając się w jego kark.

Na chwilę położyłem się sapiąc dla ochłody. Był początek lata, a mi już upały dawały się we znaki. Po chili odpoczynku zabrałem zdobycz w pysk i ruszyłem w stronę farmy mojej mamy. Minąłem wybiegi dla koni, stajnie i wbiegłem na duże podwórze, unikając gości z domków gościnnych. Moja mama siedziała na trasie, w bujanym wiklinowym krześle, coś czytała. Wbiegłem z impetem, drewniane deski tarasu zgrzytały pode mną.

- Kiba! - krzyknęła wystraszona mama.

Rodzicielka spojrzała na mnie odkładają książkę, uśmiechnęła się na widok mojego prezentu dla niej.

-Jaki piękny szarak – powiedziała odpierając ode mnie zająca – Idealny na potrawkę.

Powisiała zająca za tylne łapy, na sznurku, pod werandą.

-A teraz, chodź. Trzeba cię umyć, jesteś cały w błocie – rzekła, a ja posłusznie udałem się za nią do zewnętrznej pralni.

Pralnia była zrobiona na stary sposób. Z dwoma głębokim kotłami do wygotowywania ubrań, tarką i szlauchem. Położyłem się na kamiennej posadzce, obok kratki ściekowej. Mama wzięła do ręki węża i zaczęła mnie myć. Woda była przyjemnie zimna.

-Szykuje się wyjątkowo gorące lato, trzeba cię wytrymować...

Zaskomlałem na jej słowa. Nie lubiłem tego, chodź wiedziałem, że w ciepłym klimacie jest to konieczne.

-No i już czysty – powiedziała zadowolona, kończąc moją kąpiel. Nie powstrzymałem się, zacząłem się wytrząsać z wody. Przez co moja mam również po chwili była mokra – Kiba! - powiedziała z wyrzutem, spoglądając na swoją odzież.

Po merdałem ogonem, szczekając radośnie na rodzicielkę. Rozchmurzyła się i podała mi bokserki.

Zacząłem się przemieniać do swojej ludzkiej postaci. Po chwili łamania kości, stałem ubierając się w bokserki.

Śnieżna wilczycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz