Kiedy tylko słyszę dzwoniący dzwonek rzucam dziewczynie po mojej prawej pytające spojrzenie. Powinniśmy się znaleźć na auli w mniej więcej minutę, żeby nie wywołać podejrzeń swoim spóźnieniem. Kojarzę Elizę, bo jesteśmy razem w samorządzie. Chodziliśmy też razem do podstawówki, siedzieliśmy w jednej ławce na przyrodzie. To przykre, pewnie nawet nie pamięta jak się nazywam. Pewnie nie pamięta też, że mieszkam w domu na rogu Rowan Drive, na przedmieściach Silverdale. Jesteśmy sąsiadami.
— Idziemy? — pyta w końcu zniecierpliwiona mierząc mnie wzrokiem, jakbym właśnie spadł z księżyca.
— Co? — teraz to ja rzucam jej to kosmiczne spojrzenie, przeczesując sobie jednocześnie włosy. Mija dłuższa chwila zanim rejestruję pytanie, które mi zadała. — O...okej. — jąkam tylko i mechanicznie odwracam się w kierunku wejścia. Równie mechanicznie ruszam korytarzem w kierunku auli. Eliza próbuje dotrzymać mi kroku, a ja udaję, że wcale jej tutaj nie ma.
— Wszystko w porządku? — rzuca w końcu, ciągnąc mnie delikatnie za rękaw, jakby chciała, żebym się zatrzymał. W końcu ulegam i spoglądam w jej jasnozielone oczy, nieco zdenerwowany, że miała w ogóle czelność zadać to pytanie. Przecież jesteśmy spóźnieni.
— W jak najlepszym. — odpowiadam, gwałtownie się odwracając, a ona wzdycha tylko ironicznie. — Pospiesz się. — dodaję szybko, zanim zdąży jakkolwiek skomentować mój kiepski humor.
Mija kilkanaście sekund i następuje moment kiedy oboje powoli wkradamy się na aulę bocznymi drzwiami, pędząc na palcach do ostatniego rzędu. Spojrzenia chłopaków z drużyny krykietowej są bezcenne, kiedy ci zauważają że wparowuję tutaj spóźniony. Mało tego, że spóźniony. Ja z dziewczyną [i spóźniony] to musi być naprawdę szokujący widok. Aż uśmiecham się na tę myśl pod nosem.
I chyba uśmiecham się trochę za długo, bo nagle Eliza gwałtownie ciągnie mnie w dół, na miejsce obok swojego. Staram się nie wydać z siebie żadnego dźwięku, pomimo tego, że boli, kiedy wbija mi paznokcie w przedramię. Ludzie w rzędzie przed nami nagle zaczynają niepokojąco się odwracać, więc pomimo uniesionego ponad nich spojrzenia, automatycznie czerwienieję.
Przemowa pani dyrektor dobiega końca i dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, że Eliza już od dawna nie siedzi obok mnie. Blondynka jest teraz na dole, na samym środku auli i przejmuje od przełożonej mikrofon, obdarzając zebranych na sali promiennym, acz ewidentnie wymuszonym uśmiechem.
— Uczniowie North Star Academy, rodzice oraz mieszkańcy Silerdale — zaczęła wyniośle, rozglądając się po sali, jakby szukała wśród tłumu dzieciaków kogoś konkretnego. — jako przewodnicząca, w imieniu samorządu uczniowskiego pragnę serdecznie powitać państwa na uroczystym rozpoczęciu roku szkolnego w naszym liceum. — szczególnie zaakcentowała początek drugiej części swojej wypowiedzi, w sumie trudno stwierdzić dlaczego.
Samorząd uczniowski.
Motyla noga.
Z najszybszego w moim dotychczasowym życiu rachunku prawdopodobieństwa jakąś minutę później wnioskuję, że jako zastępca, powinienem stać w tym momencie obok niej. Już sam nie wiem, co sprawia gorsze wrażenie -to, że mnie tam nie ma, czy to, że zdecydowałem się wstać z krzesła i ruszam główną nawą na scenę w dole, by jednak pełnić swoje obowiązki. Cóż, Eliza w tym momencie jest w stanie jedynie piorunować mnie wzrokiem, ale coś mi podpowiada, że gdyby było mniej świadków bez wahania wydrapałaby mi oczy. Boże, co ja narobiłem. Nigdy wcześniej nie zdarzało mi się przecież zapominać, że na akademii mam do wygłoszenia przemowę. Zawsze przemawiałem, to było całkowicie naturalne. Coś jest bardzo nie tak.
Najwyraźniej oprócz tego, że nie jestem dzisiaj sobą, to jeden z tych magicznych dni w roku, podczas których pech idzie w parze ze stresem. Przez większość mojego szesnastoletniego życia moja podzielna uwaga raczej mnie nie zawodziła, ale teraz z jakiegoś powodu nie jestem w stanie jednocześnie posyłać Elizie przepraszającego spojrzenia i stawiać pospiesznie kroków. Jak totalna fajtłapa [za którą wszyscy na tej sali najprawdopodobniej mnie mają] potykam się o własną nogę i jak długi ląduję tuż pod stopami blondynki.
Zebrani na sali płaczą ze śmiechu, czego nie jest w stanie uspokoić nawet surowy ton i groźby dyrektorki. Eliza wzdycha i schyla się do mojego poziomu, pomagając mi podnieść się na nogi. Ale nagle zamiera. Zupełnie jak wszyscy na sali.
Nie mam zielonego pojęcia o co chodzi, ale podnoszę się z podłogi samodzielnie, dziękując cicho za oferowaną pomoc Elizie i tak jak cała reszta zwracam uwagę na drzwi, w których, jak mogę szybko obliczyć, jakieś piętnaście sekund temu pojawiła się ona.
Dobry Boże, czy ja śnię? Chyba nie śnię, bo wszyscy dookoła mają tak samo głupie miny jak ja.
— Jak cudownie znowu cię widzieć, Amando Spencer!
by sheesh
CZYTASZ
𝐤𝐞𝐞𝐩 𝐲𝐨𝐮𝐫𝐬𝐞𝐥𝐟 𝐚𝐥𝐢𝐯𝐞 | 𝐨𝐫𝐢𝐠𝐢𝐧𝐚𝐥 𝐬𝐭𝐨𝐫𝐲
Ficção Adolescente𝙠𝙚𝙚𝙥 𝙮𝙤𝙪𝙧𝙨𝙚𝙡𝙛 𝙖𝙡𝙞𝙫𝙚, 𝙮𝙚𝙖𝙝! 𝙠𝙚𝙚𝙥 𝙮𝙤𝙪𝙧𝙨𝙚𝙡𝙛 𝙖𝙡𝙞𝙫𝙚 𝙤𝙤𝙝! w dzisiejszych czasach, żeby zostać docenionym przez rówieśników i dobrze czuć się we własnej skórze, trzeba nie lada zacięcia, mocnego kręgosłupa moralnego...