Rozdział 39

263 21 14
                                    

- Nie! - krzyknęłam, nieświadomie podnosząc się na pozycję siedzącą i łapiąc się za brzuch, jakby sprawdzając, czy ten nadal jest na swoim miejscu.

Niepewnie rozejrzałam się dookoła pomieszczenia, a mój pytający wzrok utkwił na ciemnowłosej kobiecie siedzącej przed monitorem komputera.

- Spokojnie - dotknęła mojego ramienia, jednocześnie sprawdzając wszystko, co było podpięte do mojego zdrętwiałego ciała - Pamięta pani co się stało?

- Gdzie jest Kornel?! - do mojej głowy poczęły napływać wspomnienia z uprzedniego wieczoru. Strach, jeszcze silniej spotęgowany przez zły sen i strach przed tym, co zaraz miałam usłyszeć.

- Spokojnie - powtórzyła.

- Ale ja jestem spokojna! - warknęłam - Gdzie jest Kornel?!

- Pan Zieliński został przed chwilą przewieziony na salę pooperacyjną...

- Co? - wtrąciłam i odruchowo zakryłam swoją twarz dłońmi, czując jak do moich oczu napływają łzy - Ale on żyje, prawda?

- Operacja przebiegła pomyślnie - oznajmiła.

- Ale... ale co to była za operacja?

- Na skutek silnego uderzenia o twardą powierzchnię doszło do pęknięcia tylnej kości czaszki...

- Boże... - przerwałam jej - To wszystko moja wina.... A... a co z moim dzieckiem? - wyjąkałam zaaferowana.

- Podaliśmy pani serię leków przeciwbólowych i rozkurczowych. Jak na razie nie mamy powodów do niepokoju, jednak jutro będziemy musieli powtórzyć serię badań i...

- Ale wszystko z nią w porządku, tak?

- Jak na razie nie mamy powodów do niepokoju - powtórzyła, już lekko poirytowana - Ale proszę się nie martwić, zarówno pani jak i pani córeczka jest pod najlepszą opieką.

- A... a... - zaczęłam, tym samym próbując podnieść się ze szpitalnego łóżka - Ja muszę iść do Kornela...

- Ale co pani wyprawia! - usłyszawszy jej podniesiony głos, od razu przestałam majstrować przy kablach popodłączanych do mnie.

- Ale...

- Jest środek nocy - wyjaśniła, już trochę spokojniej - Ponadto panuje zakaz odwiedziń pacjentów świeżo po cięższym zabiegu, a już na pewno zakaz dla pani. Powinna pani teraz odpoczywać i zadbać przede wszystkim o siebie i o swojego maluszka.

- Ale ja muszę go zobaczyć! - zaprotestowałam.

- Przykro mi, w obecnej sytuacji jest to po prostu niemożliwe.

- Ale pani nic nie rozumie!

- Rozumiem - westchnęła - Ale proszę mi uwierzyć, że tak będzie najlepiej...

Jej kolejne argumenty mimo szczerych chęci, puszczałam mimo uszu. Nie interesowały mnie jej kodeksy, przepisy czy inne cudawianki. W sumie sama sprawiała wrażenie nie najprzyjemniejszej, co potęgowało we mnie uczucie niechęci do jej skromnej osoby. Stara panna z kotami. Na pewno.

Kiedy w końcu zakończyła swój wywód i wyszła z mojej sali, oczywiście ku mojej wielkiej uldze, bez zastanowienia wróciłam do wykonywanej wcześniej czynności. Stanęłam na własne nogi i syknęłam z bólu. Ich leki przeciwbólowe najwyraźniej nie chciały zadziałać tam, gdzie najbardziej tego potrzebowałam. Szybko otarłam łzy z moich policzków i podeszłam do drzwi, sprawdzając czy nikogo z personelu nie ma na korytarzu.

I nie było.

Dość długo zeszło mi znalezienie odpowiedniej sali. Może dlatego, że ta znajdowała się na drugim końcu szpitala. Po drodze nie spotkałam nikogo, kto mógłby zawrócić mnie do mojego pokoju. W sumie była czwarta w nocy, dyżurujący lekarze też musieli kiedyś odpocząć.

Stanęłam przed oszkloną szybą, za którą zobaczyłam kilku nieprzytomnych pacjentów. Mój wzrok dość szybko znalazł tą właściwą, leżącą na ostatnim łóżku pod oknem. Natychmiast szarpnęłam za klamkę, jednak ta wcale nie chciała mnie tam wpuścić. Zamknięte?

- A co pani tutaj robi? - usłyszałam za sobą.

- A nie widać? - odburknęłam - Próbuję dostać się do środka...

- Słucham? - kobieta była ewidentnie zaskoczona moją bezpośredniością.

- Może mi pani otworzyć?

- Dobrze się pani czuje?

- Nie - uniosłam brwi - A jak tam nie wejdę to będę czuć się jeszcze gorzej.

- Przykro mi, w sali pooperacyjnej obowiązuje definitywny zakaz odwiedziń.

- Tak?

- Tak.

- Nie interesuje mnie to - wzruszyłam ramionami, ponownie naciskając na klamkę.

- Ale proszę to zostawić!

- To proszę mi otworzyć.

- Tłumaczyłam już pani, że to niemożliwe. Proszę wrócić na swoje miejsce, bo inaczej będę zmuszona wezwać pomoc.

- A niech sobie pani wzywa kogo tylko pani chce - prychnęłam.

Nie. Nie żartowała. Po kilku, może kilkunastu chwilach już nie ona jedna, ale również - jak się okazało - mój lekarz prowadzący próbowali nakłonić mnie do rezygnacji.

- Proszę - powtórzyłam.

- Ale proszę zrozumieć, że...

- Jak ja mam pana zrozumieć, skoro pan nie chce mnie zrozumieć? - wydukałam, czując jak do moich oczu napływają łzy - Naprawdę nie mogę do niego wejść chociaż na pięć minut?

- Przykro mi...

- To w takim razie ja się stąd nie ruszę - usiadłam pod ścianą i założyłam ręce na piersi, dosłownie jak małe dziecko nieznoszące sprzeciwu. Zarówno pielęgniarka jak i medyk popatrzyli po sobie i pokręcili głowami, bezradnie spoglądając na mnie.

- No dobrze - wyrzucił w końcu mężczyzna - Nie wierzę, że to mówię, ale proszę - podał mi zielony kaftanik i skinął na wejście do sali - Ale naprawdę, dla dobra pani, pacjenta, a przede wszystkim dziecka ma pani pięć minut z zegarkiem w ręku.

- Dobrze, dziękuję - powiedziałam uradowana i nie czekając ani momentu dłużej znalazłam się w środku.

Moja cała pewność siebie nagle zniknęła, kiedy zobaczyłam tych wszystkich ludzi, niektórych w naprawdę ciężkim stanie. Powoli podeszłam do ostatniego łóżka ustawionego pod oknem i nieświadomie zacisnęłam wargi.

- Cześć, młody - uśmiechnęłam się smutno, zajmując miejsce na stołku obok niego.

Jeszcze nigdy nie widziałam go w tak strasznym stanie. Jego cała głowa owinięta była bandażem, a do ust wprowadzona rurka, najprawdopodobniej pozwalająca mu oddychać. Nie liczyłam kabli podłączonych do jego ciała, bo i po co. Chyba nawet i tak nie naliczyłabym się ich prawidłowej ilości. Zawsze byłam kiepska z matmy.

- Kornel... - dotknęłam jego dłoni i splotłam moje palce z jego palcami - Przepraszam...

- Nie możesz mnie teraz zostawić - chcąc nie chcąc poczułam, jak po mojej twarzy zaczynają spływać łzy, których nie potrafiłam już dłużej powstrzymywać - Potrzebuję... Potrzebujemy cię...

- Boże, jaka ja byłam głupia - pokręciłam głową - Nawet nie wiesz jak cholernie żałuję, że byłam taka uparta...

- Kornel... słyszysz mnie, prawda? - wydusiłam z siebie.

- Pani Łucjo...

- Kornel...

- Pani Łucjo, naprawdę... - usłyszałam za sobą.

- Mhm...

Niechętnie podniosłam się na nogi i spoglądając na nieprzytomnego mężczyznę, pochyliłam się nad nim i delikatnie musnęłam jego nieruchome usta.

- Kocham cię - włożyłam między jego wargi i niechętnie puściłam jego dłoń, która znowu bezwładnie opadła na biel łóżka...

Łucja Wilk - Sound Of Silence Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz