Shannon

118 11 3
                                    


Traciliśmy czas. Naprawdę, musieliśmy jechać dalej. Tylko, że... Levi. No właśnie. Dzieje się z nim coś złego. Nie dziwię się. Gdybym straciła dwójkę najlepszych przyjaciół, czułabym się tak samo. Ale on nie może teraz zrezygnować. Jest nam potrzebny. Muszę coś zrobić...

- Żałosne.

Skierowałam głowę w kierunku głosu Erwina i rzuciłam mu wściekłe spojrzenie. Popatrzył się na mnie zdziwiony. Jest aż tak ślepy? Nie widzi, że w ten sposób pogorszy sytuację? Jego serce już zostało rozbite na kawałki, nie trzeba go dobijać..

Miche szybko obezwładnił Levia, który spróbował rzucić się na Erwina. Spojrzałam w jego oczy. Widniała w nich najgorsza możliwa emocja. Frustracja. To uczucie, gdy wściekłość, żal i ból zalewa twój umysł, gdy wręcz musisz coś zrobić, ale nie możesz nic.

Skinęłam na Miche'a, żeby go puścił. Levi upadł, ale zaraz znów wstał. Na przemian zaciskał dłonie na ostrzach i je wypuszczał. Jak czegoś nie zrobię, to złamie się całkowicie. Cholera.

Podeszłam do Levia i położyłam mu rękę na ramieniu. Jak się spodziewałam, zaraz ją zrzucił.

- Levi. - Powiedziałam, możliwie łagodnym głosem. Chłopak wciąż tępo wpatrywał się w swoje buty. Drżał.

- Levi, popatrz się na mnie.

- P...po co? - Usłyszałam cichy głos. - Żebyś mogła mi wciskać jakieś kity o tym, że będzie dobrze? Że wszystko się ułoży? Że oni wcale nie zginęli na marne? Że... Skoro o wszystkim wiedzieliście, to czemu pozwoliliście im jechać?! Dlaczego przez was musieli zginąć?! - Patrzył mi w oczy wściekłym wzrokiem. Z każdym kolejnym zdaniem, jego głos stawał się głośniejszy, a ostatnie zdanie wręcz wykrzyczał. Po chwili dodał łamiącym się głosem: - Dlaczego mnie przy nich nie było?...

Czułam, jak kolejne pary oczu nam się przyglądają. Lekko popchnęłam go w stronę niedalekich drzew.

- Chodź, będzie trochę prywatniej. - Chłopak posłusznie, jak w transie, skierował swe kroki w tamtym kierunku.

Podbiegłam jeszcze na chwilę do Erwina:

- Zrób przerwę na jeszcze kilka minut, bo muszę naprawić to, co właśnie spieprzyłeś. - Fuknęłam na niego i od razu dołączyłam do Levia, nie dając Erwinowi szansy na odpowiedź.

Oparłam się plecami o drzewo, a Levi stał przede mną. Cały czas patrzył mi w oczy. Chciał wywołać presję?

- No, i po co tu przyszliśmy? Będziesz mi gadać, że wszystko będzie dobrze, czy jaki ja jestem beznadziejny?

- Wcale taki nie jesteś, Levi. Staniesz się beznadziejny, gdy się poddasz i przegrasz walkę z samym sobą. Śmierć Isabel i Farlana nie poszła na marne...

- Nie waż się wymawiać ich imion! - Przerwał mi. Muszę ostrożniej dobierać słowa.

- Dobrze, przepraszam. Ich śmierć nie poszła na marne i,  zapewniam cię, to nie twoja wina. Nie obwiniaj się. Byli wspaniałymi żołnierzami. To nie wina braku umiejętności. Zawiniła tu tylko pogoda. Nie mogliśmy tego przewidzieć. Zapewniam cię, że ich śmierć nie była naszym celem...

- Więc co nim było?! - Cholera, takie przemowy są trudniejsze niż myślałam.

- Chcieliśmy wam pokazać świat za murami. Każdy powinien go zobaczyć. Jest piękny. Gdy wyjeżdżam za mury, od razu czuję powiew wolności. Nie ma żadnych klatek... Warto tu dołączyć, chociażby dla tego uczucia. Gdy na horyzoncie nie ma murów, a nad głową nie ma czarnego sklepienia...

| I under-sta(rs)nd you. | One-shotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz