10. czekoladowa żaba

216 14 0
                                    

To ten dzień! To właśnie dzisiaj miał odbyć się pierwszy mecz Quidditcha. Slytherin miał się zmierzyć z Gryfindorem. Nie dość, że nie grałam to jeszcze miałam najgorsze miejsca, ponieważ rezerwowi zawsze siedzieli na dole i czekali na rozwój wydarzeń. Wszyscy mówili mi, że to wielka sprawa ale ja wiem, że ktoś kto ma chodź trochę ambicji to będzie to dla niego porażką.
Na to wydarzenie mama przysłała Taylerowi swój stary aparat z którym mój brat chodził całą sobotę i robił mi mnóstwo zdjęć. A to jak jem śniadanie za co dostał od profesora Snapa minusowe punkty, co go oczywiście nie zniechęciło. Idąc całą drużyna na błonia szedł za nami i robił zdjęcia. Znalazł się nawet w tunelu kiedy wychodziliśmy na stadion. Jedyne co mi pozostaje to mieć nadzieje, że chociaż na jednym z tych zdjęć mam uśmiech.
Profesor Hooch zaprosiła obie drużyny na środek a rezerwowym wskazała miejsca przy wyjściu z tunelu.
Z daleka nie usłyszałam co przekazuje oby drużynom profesor, ale znacząco zerkała na Flinta być może prosiła go o grę bez fauli co rzadko mu się zdarza.
Gra rozpoczęła się wraz z gwizdkiem. Ścigająca Gryfonów od razu przejęła kafla, byłam wściekła bo to była banalna sytuacja w której to my mogliśmy go zdobyć, ale to nie ja byłam na boisku i właśnie zaczęliśmy przegrywać.
Flinta można łatwo zdenerwować i właśnie ta sytuacja tak na niego wpłynęła. Porwał kafla i sam pognał w kierunku obrońcy Gryffindoru, który zgrabnie obronił jego rzut.
Tłuczki latały po całym boisku a pałkarze starali się zrzucić z mioteł najlepszych zawodników drużyny przeciwnej. Wydaje mi się, że nigdy nie widziałam tak zaciętego meczu. Cała gra toczyła się na faulach i pojedynczych trafieniach.
Dopóki... los się do mnie nie uśmiechnął. Montague dostał z tłuczka od jednego z rudych bliźniaków i zemdlał, to właśnie była moja szansa. Ledwo pani Pomfrey ściągnęła go z boiska a ja już byłam w powietrzu.
- Shafiq nie nawal to Twoja jedyna szans - krzyknął kapitan.
Nie musiał dwa razy mówić doskonale wiedziałam, że albo teraz pokaże się z dobrej strony albo już do końca semestru nie znajdę się na boisku.
Kiedy wzbiłam się w powietrze przegrywaliśmy 80:30 a moim zadaniem było wyrównanie wyniku.
Zanim wpadłam w amok gry usłyszałam komentatora; „ Shafiq nowy nabytek Slytherinu, ależ ona lat na miotle! Rownieśniczka Pottera co za rok!"
A dla mnie liczyło się tylko zdobywanie punktów i unikanie tłuczków, które miałam wrażenia że mnie prześladują.
Różni ludzie mieli różne „Hogwarts dream" ten był właśnie mój.

***

Teraz kiedy jest już po meczu i spokojnie leżę w moim łóżku zastanawiam się czy jest to możliwe, że moimi trafieniami doprowadziłam do 80:70 czyli w przeciągu kilkudziesięciu minut zdobyłam 4 trafienia, a gdyby nie Wood było by tego więcej. Kiedy to przez połowę meczu nasi ścigający zdobyli tylko 3 trafienia. Moglibyśmy wygrać ten mecz gdyby nie... Potter.
Myślę, że grałam mecz mojego życia, wszędzie było mnie pełno; zdobywałam kafla, podawałam go dalej, strzelałam. Podczas jednej z naszej akcji widownia nie obserwowała nas, a patrzyła gdzieś nad nami w niebo i pokazywali sobie coś palcami.
Podałam kafla Flintowi, a mój wzrok powędrował w górę. Nad nami latał Potter, a raczej starał się utrzymać na miotle, która rzucała w nim we wszystkie strony. Instynktownie się zatrzymałam i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń nie to co nasz kapitan, który o fair play nigdy nie słyszał. Kiedy większość drużyny Gryffindoru starała się ściągnąć swojego szukającego z miotły, Marcus trafiał kaflem w niebronione obręcze przeciwnej drużyny. To że prowadziliśmy już 80:100 nie miało dla nikogo znaczenia no może oprócz osób ze Slytherinu.
Przy stanie 80:110 Wood zorientował się co jest grane i wrócił do gry, chodź cały czas wykrzykiwał do profesor Hood, że to niesprawiedliwe i ma przerwać mecz. Gdy wydawało się, że sytuacja jest już opanowana i wróciliśmy do gry. Potter wylądował na trawie pod nami i zbierało mu się na wymioty. Przez cały stadion rozniosło się echo śmiechów ślizgonów dla których ta sytuacja była bardzo komiczna.
Śmiechy ucichły kiedy Harry Potter wypluł złoty znicz. W salwie oklasków uniósł go do góry a my już wiedzieliśmy że przegraliśmy mecz. 230:110.
Kiedy schodziliśmy do szatni Flint był tak wściekły, że nikt z drużyny nie był na tyle odważny by iść z nim w równym kroku. Jego przemówienie w sztabu wolałabym zapomnieć. Nigdy nawet nie słyszałam tylu niecenzuralnych słów.
Nie miałam nawet ochoty się przebierać tylko po wysłuchaniu samych najgorszych rzeczy na swój temat, bo oczywiście nasz drogi kapitan nikogo nie oszczędził oprócz siebie, szłam prosto do pokoju wspólnego.
- Hej Ann poczekaj! - wybiegł za mną Terence.
- Wracam do dormitorium, jestem zmęczona - mruknęłam nie zwalniając kroku.
- Wszystko w porządku ?
- Wiesz ja mam 11 lat a Flint chyba o tym zapomina, wiem sama chciałam być traktowana normalnie jak każdy z was, ale to co dzisiaj powiedział to już była przesada. Jakby to była moja wina, że Montague jest beznadziejnym ścigającym i przez połowę meczu nie potrafił zdobywać punktów a później jeszcze teatralnie spadł z miotły albo to, że Potter zdobył złotego znicza przecież to nie ja wpakowałam mu go do ust.
- Żadna z tych rzeczy która wydarzyła się na boisku nie jest Twoją winą. Byłam naprawdę dobra i tego powinnaś się trzymać. Flint taki jest i nawet jeśli wygramy on i tak wszystkich zbluzga. Słyszałaś jak mi się dostało za to, że bliznowaty prawie połknął znicz jakby to była moja wina.
- Dzięki Terence, a teraz serio idę do dormitorium bo padam z nóg.
- Nie ma sprawy ja poczekam jeszcze za chłopakami. I nie martw się byłaś naprawdę dobra. - wymusiłam z siebie jak najładniejszy uśmiech i ruszyłam do lochów.
Kiedy teraz tak o tym myśle to lochy chyba jeszcze nikomu nie poprawiły humorów a może i jeszcze bardziej zdołowały.
Podałam hasło i już po chwili znalazłam się w zatłoczonym pokoju wspólnym. Nie miałam ochoty patrzeć na tych wszystkich ludzi, a jeszcze bardziej wszystko pogarszał mój strój do Quidditcha w tym momencie żałowałam, że nie przebrałam się w szatni. Kiedy pod naciskiem spojrzeń całkiem obcych mi ludzi dotarłam do schodów, Malfoy i jego koledzy zagrodzili mi drogę.
- Możesz się jutro ze mnie ponabijać ? Teraz jestem naprawdę zmęczona - jęknęłam
- Wiesz tak mnie zastanawia jak to jest przegrać z Potterem, który nigdy nie latał na miotle.
- Powinieneś doskonale o tym wiedzieć w końcu pokazał Ci swoją próbkę umiejętności na pierwszej lekcji latania.
- Tylko mnie nie oglądała cała szkoła.
- Tak masz racje tylko gdyby nie Ty to byśmy dzisiaj wygrali a tak to wyzwoliłeś w nim wszystko co najlepsze związane z Quidditchem. A teraz serio zejdź mi z drogi...
- Jeszcze jutro się zobaczymy Shafiq.
- Nie mogę się doczekać Malfoy.
Stałam jeszcze chwile w miejscu zastanawiając się jak długo wytrzymam z tak zachowującym się Malfoyem... ale postanowiłam dłużej o tym nie myśleć, bo do pomieszczenia zaczęła wchodzić reszta drużyny.
W dormitorium spotkałam wszystkie moje współlokatorki.
- Jesteśmy z Ciebie dumne kochana - przytuliła mnie Dafne.
- Dokop jeszcze trochę tym facetom - krzyknęła Milli
- Gdybyś nie była w Slytherinie to chyba połowa szkoły by Cię uwielbiała - pisnęła Pansy.
- Bez przesady - mruknęłam coraz bardziej zmęczona tymi rozmowami.
- Twój brat robi Ci w szkole taką reklamę, że gdyby były u nas jakieś wybory to napewno byś wygrała - stwierdziła Millicenta
- Jakie wybory ? - zdziwiła się Parkinson
Kiedy Milli zaczęła tłumaczyć czym są wybory ja czmychnęłam szybko do łazienki.
Szaty z meczu wrzuciłam do kosza na brudne ubrania i z wielka przyjemnością weszłam pod prysznic.
Korzystałam z tej chwili jak najdłużej i w duchu dziękowałam dziewczynom że żadnej nie śpieszy się do kąpieli.
Po dość długich minutach owinięta w ręcznik wyszłam z łazienki.
- Nareszcie jesteś, nie chciałyśmy Ci przeszkadzać, ale ta sowa mocno się niecierpliwi - Dafne wskazała na moje łóżko gdzie siedziała rozgniewana sowa.
- Brzęczyk! - pisnęłam zadowolona bo doskonale wiedziałam, że zwiastuje to list od rodziców.
Podeszłam do sowy i podrapałam go pod lewym skrzydłem, niestety to mu nie wystarczyło więc zaczął dziobać mnie w nogę.
- Dobra już dobra zaraz znajdę coś dla Ciebie.
Podeszłam do mojego stolika nocnego z nadzieja że znajdę tam coś dla sowy, ale niestety miałam samo pożywienie dla kotów.
- Musisz udać się do sowiarni jeśli jesteś głodny. - szepnęłam do sowy.
Moje słowa nie spodobały się Brzęczkowi huknął zdenerwowany wyrzucił list na łóżko i wyleciał przez uchylone okno.
- Śmieszną masz sowę - zachichotała Milli.
Zaśmiałam się na tę uwagę, ponieważ każdy kto spotka sowę mojej rodziny tak reaguje.
Jak najszybciej przebrałam się w piżamę i usiadłam na łóżku aby przeczytać list od rodziców. Dziewczyny w tym czasie zaczynały szykować się do spania.
Pierwsze co wpadło mi w oczy kiedy otworzyłam kopertę była fotografia moich rodziców oraz dziadków z obu stron przebranych w szaliki, czapki i choragiewki w kolorach Slytherinu. Bardzo rozbawiła mnie ta fotografia, bo wiem ile musiało ich kosztować założenie tego wszystkiego i szczere uśmiechanie się.

Slytherin Story - Co wydarzyło się w Slytherinie, pozostaje w Slytherinie.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz