21. Napis na gipsie

156 18 15
                                    

Zdejmowanie gipsu było jak pozbywanie się części mnie. Przez pięć miesięcy przyzwyczaiłem się do tego charakterystycznego ciężaru na przedramieniu. Twarda skorupa okrywająca i chroniąca połamane kości. Kiedyś w końcu zranienia musiały się zrosnąć, a opatrunek przestał być potrzebny.

Kiedy lekarz ściągał mi gips, zdałem sobie sprawę z dyskomfortu, jaki odczuwałem. Powinienem się cieszyć, że będę mógł się swobodnie ruszać i spać na lewym boku. Chyba faktycznie bardzo nie lubiłem zmian.

To trochę jak taki pancerz u żółwia. Może w pewnym sensie byłem żółwiem. Podejmowałem decyzje powoli i opieszale, jakbym nie miał najmniejszej ochoty czegokolwiek robić.

Skupiłem się na nowo na słowach lekarza:

- ...Ale teraz musisz szczególnie uważać, młody człowieku. Zobacz - pochwycił delikatnie nadgarski moich obu dłoni i przyciągnął do siebie tak, że miałem ręce wyprostowane przed sobą. - Widzisz różnicę? - faktycznie, lewe przedramię prezentowało się mizernie w porównaniu do drugiego. - Po długim czasie noszenia gipsu mięśnie pod nim słabną. Jeśli teraz coś sobie zrobisz, to miejsce może się bardzo łatwo znowu złamać.

Skinąłem głową. W milczeniu obserwowałem, jak medyk wstaje i wrzuca gips do kosza na odpady chirurgiczne. Nadal mogłem przeczytać na odległość litery ,,Conn" napisane markerem na dawno temu.

Już nie potrzebowałem tego pojedynczego napisu na gipsie, by pamiętać, że ktoś kiedyś zwrócił na mnie uwagę na korytarzu szkolnym, bo teraz miałem kogoś stale przy sobie. To... takie trudne do przyzwyczajenia.

Z drugiej strony miałem wrażenie, jakbym rozstawał się z ostatnim śladem po tym dawnym Connorze. Tym sprzed epoki maili. Czy to w porządku, żeby świat zapomniał, że tamten agresywny człowiek w ogóle istniał? Czy to w porządku, żeby ktokolwiek miał zostać zapomniany?

Usłyszeliśmy za sobą delikatne pukanie do drzwi. Zbyt cierpliwe, by dochodziło od czekającego pacjenta. Drzwi się otworzyły, a w nich stanęła pielęgniarka w służbowym stroju. Rozpromieniła się na mój widok, a te kurze łapki przy oczach wydały mi się przez chwilę naprawdę piękne.

- Cześć, kochanie - podeszła i położyła mi dłoń na ramieniu. W następnej chwili zwróciła się do lekarza - Dziękuję, że tak szybko znalazłeś okienko dla Evana.

Teoretycznie musiałbym teraz czekać w kolejce, jak inni. No cóż, zawodowe przysługi po znajomości.

Wcześniej, wchodząc do gabinetu starałem się nie utrzymywać kontaktu wzrokowego z tymi niezadowolonymi, starszymi osobami w poczekalni. Wyglądali, jakby byli wściekli przez sam fakt, że wszedłem do środka wcześniej od nich.

Ale szczerze mówiąc, starsi ludzie w szpitalach bardzo często byli niezadowoleni z różnych powodów, więc ponoć nie trzeba było aż tak się tym przejmować.

- Nie ma problemu, Heidi - odpowiedział jej lekarz - Zrobiliśmy ponownie prześwietlenia, żeby sprawdzić, czy kości się dobrze zrosły. Nie widzę żadnych problemów, wszystko zagoiło się jak trzeba - lekarz w białym kitlu podał mojej mamie folie z ciemnymi zdjęciami.

Był naprawdę optymistycznie nastawiony. Dobry humor otaczających mnie dorosłych odbił się też na mnie. A co więcej, skoro wszystko z leczeniem poszło dobrze...!

Spojrzałem na mamę z entuzjazmem, a ona westchnęła ze spokojną rezygnacją, jakby od razu odczytała moje intencje. Nie zaprotestowała, więc wypowiedziałem mój pomysł na głos:

- To znaczy, ż-że znowu będę mógł pracować? - wyrzuciłem z siebie. Znajomy mamy wziął wyniki rentgena z powrotem, kiedy je obejrzała. Odłożył na biurko i przez chwilę się zastanawiał.

Przecież cię znam, Piegusie (Dear Evan Hansen - AU)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz