Słodkie dzieciństwo Aurory Malfoy

12 1 0
                                    

Dziewczynka wyglądała przez okno. Podziwiała jak promienie słońca przebijają się przez ogromną wierzbę w ogrodzie. Zapragnęła wyjść na dwór, żeby pobawić się z Lucjuszem. On był grzeczny. On rozumiał. A ona marzyła. Chciała czarować, kiedy on słuchał uważnie i przytakiwał. Był mądry. Podziwiała go. Byli inni, a jednak wciąż tacy sami.

- Wiesz, Auroro, co to znaczy „szlama"? – spytał cicho i aksamitnie.

- Wiem. – czterolatka wypięła dumnie pierś.

Nie była zainteresowana tą rozmową. Chciała wyjść na dwór. Zauważyła motyla. Był bardzo ładny. Zapragnęła go złapać.

- Chodź tu do mnie. – ojciec mówi spokojnie, jednak wszystko wciąż brzmi jak rozkaz.

Dziewczynka niechętnie odwraca się od okna i podchodzi do Abraxasa.

- To dobrze. A powiedz mi, co powinno się robić ze szlamami? – mężczyzna posadził Aurorę na kolanach.

Odpowiedziało mu milczenie. Nie wiedziała. Nie znała na to odpowiedzi.

- Powiem ci. Wszystkie szlamy powinno się wybić. Do ostatniej. Zatruwają tylko powietrze swoim nieświeżym oddechem – mówił bezlitosnym tonem, krzywiąc się. – Zrozumiałaś? – zwrócił się do niej łagodnie.

Kiwnęła ochoczo głową. Rozumiała. Bardzo dobrze rozumiała. Zawsze była mądrym dzieckiem. Rozumiała co mówił ojciec, jednak nie do końca mu wierzyła. Wiedziała, że oczekiwał, żeby rozumiała, więc rozumiała.

- A czy wiesz, dlaczego jeszcze powinno się wytępić wszystkie szlamy?

Tym razem powolnie pokręciła głową.

- Daj rączkę.

Trzylatka ufnie wysunęła prawą dłoń. Mężczyzna wziął z szafki obok różdżkę i delikatnie dotknął nią jednego palca Aurory.

- Auć! – dziewczynka chce wyrwać rękę, ale on jej na to nie pozwala. Blondynka starała się nie płakać. W końcu, nie wolno płakać. Zarówno matka jak i ojciec często jej to powtarzali. Łzy są oznaką słabości. A ona jest silna. Będzie tak silna jak Lucjusz i nie będzie płakać.

Na opuszku palca, w miejscu, w którym skóry dotknęła różdżka, pojawiła się ciemnoczerwona kropeczka.

- To twoja krew, Auroro. Wspaniała, bogata, czerwona krew. Ta sama krew, która płynęła w żyłach bardzo potężnych czarnoksiężników. Ta sama, która rozchodziła się po ciele samego Merlina. Osiągnęli wiele. Ty możesz osiągnąć jeszcze więcej. Właśnie dzięki tej krwi. – mówił wolno i cicho, trzymając dłoń dziewczynki w swojej tak, żeby dobrze widziała czerwoną plamkę. – A teraz wyobraź sobie obrzydliwą, zieloną maź. Gęstą i cuchnącą. Coś paskudnego. Wyobraź sobie, że spływa ci po palcach.

Skrzywiła się, myśląc o zgniłozielonym, okropnym płynie, rozlewającym się po jej rękach.

- Widzisz... szlamy mają właśnie taką krew. To nic, że wygląda tak, jak twoja. Nie jest taka sama. To tylko złudne wrażenie. W rzeczywistości po ciele tych istot krąży taka maź. Szlam. To nie jest krew. Tylko wygląda jak krew. Wasze małe różdżki do zabawy też wygląda jak zwykła różdżka, którą posiadamy ja i mama, ale tak naprawdę nie mogłabyś nią nic wyczarować. Tak samo jest z tym płynem.

- To jak... – zastanowiła się chwilę, szukając odpowiedniego słowa. – ...zaklęcie? To przez zaklęcie ten płyn wydaje się czerwony jak moja krew?

- Tak. Właśnie. To wszystko przez zaklęcie. Gdybyś je zdjął, zobaczyłbyś to obrzydlistwo.

- Blee... – powiedziała marszcząc nosek.

ImperioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz