Prologos

22 0 0
                                    


      Było ciepłe sierpniowe popołudnie. Tak ciepły, że w niektórych miejscach można było dostrzec wibrowanie powietrza pod wpływem rozszalałych z gorąca cząstek. Chyba najpiękniejszy dzień tamtego roku. Gdy wyciągaliśmy kajaki z wody na ląd, górowało nad nami piękne, lazurowe niebo, na który próżno było szukać jakiekolwiek chmurki. Gdzie bym się nie obejrzał, zachwycałem się widokiem, który mogliśmy podziwiać. Po drugiej stornie rzeki, którą płynęliśmy, mężnie piętrzyły się ciemnozielone drzewa, które twardo strzegły swych tajemnic przed wzrokiem takich śmiertelników jak ja. Tam, gdzie kończył się las, zaczynała się złota polana, pełna łagodnych pagórków, na której łagodnie kołysała się wysoka pszenica, zachęcająca by zanurzyć się w jej rozkołysane fale i zgubić się i nie wracać do życia, przynajmniej przez najbliższy rok. Przez chwilę rozważałem ofertę składaną przez pole, jednak byłoby to mocno nierozsądne. Tylko z jednej strony te sielankowe krajobrazy ustępowały pewnym przejawom cywilizacji w postaci drogi, po której raz na jakiś czas przejechał samochód niewiadomego pochodzenia i o niewiadomym miejscu przeznaczenia, oraz kilka domków wiejskich. Trzeba jednak przyznać, że nie takich standardowych jakich w innych rejonach krajów są krocie, to jest szarych, ciemnych i o bliżej niezidentyfikowanej kubaturze, a kolorowe i piękne. Mieniły się wszelkimi kolorami tęczy, a posesje na których stały, były schludne i jasnozielone.

Naoglądawszy się pięknych krajobrazów, w których przyjdzie mi być przez najbliższe parę godzin, wreszcie wziąłem swój czerwony kajak i przeciągnąłem go na miejsce ich spoczynku. Pomogłem następnie paru osobą w przeniesieniu ich, domyślałem się, że są przynajmniej tak samo zmęczeni jak ja. Nikt nie był przygotowany psychicznie na tak długi spływ. Acz ja nie narzekałem. Tam również były piękne widoki do podziwiania. Jednak chyba nie wszyscy byli wstanie podziwiać walory estetyczne widoków będąc całym przemoczony i zmęczony. Jednak, teraz gdy już wysiedliśmy na plażę, ludzie się z lekka ożywili może na myśl o suchych ubraniach czekających na bycie użytymi, a może na myśl o rychłym, ciepłym jedzeniu przyrządzonym na ognisku. Lecz najbardziej prawdopodobna przyczyna ich jeszcze nieśmiałych radości to myśl o hektolitrach alkoholu czekającego nieopodal.

Gdy już wszyscy uporali się ze swoimi kajakami i mokrymi ubraniami, zasiedliśmy w kółeczku do już rozpalonego ogniska. Każdy z moich znajomych i nie moich nieznajomych dostał kiełbaskę lub chlebek, zależnie od preferencji. Z początku wszyscy milczeli, jednak, gdy pierwsze mięsko było gotowe, a pierwszy chlebek już dawno spalony, wszyscy już śmiali się w najlepsze i rozmawiali sporo i sprawach nieistotnych, jednak bardzo pochłaniających. Lecz ich tutaj jeszcze nie było. Nikt, nawet ja, nie mogliśmy przypuszczać, że do pełni bytu czeka nas jeszcze daleka droga.

Wreszcie nieśmiało postanowiłem się włączyć do rozmowy, a właściwie to byłem zmuszony dołączyć do rozmowy, kiedy jedna z moich znajomych ze szkoły zadała mi pytanie, o to co chciałbym robić w życiu.

-Jeszcze nie wiem... chyba chciałbym pisać. – odparłem niezbyt pewnym tonem, głównie dlatego, że spodziewałem się reakcji, która faktycznie zaistniała. Moja odpowiedź wywołała niewielkie, ale jednak zdziwienie. I nie dziwota. Nieczęsto się słyszy od kogoś kto przez dwa lata uczęszczał na profil matematyczno-fizyczno-informatyczny, że chciałby w przyszłości pisać zawodowo. Szczególnie jeśli większość osób z obecnych przy ognisku uczęszcza z Tobą do tej samej klasy, więc zna realia tego profilu i preferencje znacznej części osób z podobnych klas.

- A cóż to pisujesz? – zapytała dziewczyna o imieniu Pola, dobra znajoma z klasy próbując udawać podniosły ton wypowiedzi.

- Różnie. Czasem jakieś opowiadanie, czasem jakiś wiersz, tekst do piosenki... zależy od nastroju.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 10, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Pokolenie ZWhere stories live. Discover now