W życiu niczego nie dostaje się od tak, chyba że wygrana na loterii. Ale i o to trzeba zagrać. Lub trzeba nad czymś pracować, starać się i walczyć. On tego nie chciał, on nie był nawet ostrzeżony, że mu się to przytrafi. Ale miewał, później miał, a na zawsze będzie już miał. Coś co nie było ani rzeczywistością, ani snem. Było niczym a jednocześnie wszystkim, kiedy przychodziło to nie było niczego innego.
Jeśli on gdzieś zmierzał, gonił jakieś plany, wtedy chyba było jeszcze trudniej, a on wtedy miewał dobry fart. Ścinało go z nóg, bez ostrzeżenia, pytania. Po prostu szedł. Szedł, a to kopało go w kolano, w dłoń, twarz. Różnie, ale zawsze boleśnie. A później zostawiało go, naiwnego. I jeśli nie wracało do czasu, aż rany wyraźnie się zaczynały goić, to jeszcze pół biedy. Naiwniak mógł się nasycić. Ale czasem kopało też i rannego, a wtedy to coś odbierało go po kawałku.
A ludzie to brali i jedli.Wynajdywał różne cuda. Zielarstwo, medytacja czy pradawne demony. Wszystkie były skuteczne i prawdziwe, w takim stopniu w jakim sam w nie wierzył. Ale nawet najsilniejsze drzewo się ugnie gdy wicher jest od niego silniejszy. A pradawny demon staje się prawdą, gdy wystarczająco często się pojawia. Ale to nie tak, że były w jego głowie tylko dwie strony, które kopały go po żebrach. Było ich tak wiele, jak wiele potrafił ich sobie wymyślić. A wyobraźnie miał jak studnie. Coraz płytszą, ale jedyną jaką miał.
Wystarczającą by się w niej utopić.