Otuliłam się szczelniej kocem. Tegoroczna końcówka listopada była naprawdę mroźna (no, jak na afrykańskie standardy), a ja byłam strasznym zmarźluchem. Pociągnęłam łyk herbaty, wzięłam potężny gryz kanapki i otworzyłam laptopa. Żując bułkę z serem wpisałam szybko login i kliknęłam ikonę czatu wideo. Z lekkim zawahaniem wybrałam odpowiedni kontakt i nacisnęłam na zieloną słuchawkę.
Na odpowiedź czekałam niecałe trzy sekundy.
Nagle na całym ekranie pojawiła się twarz kobiety. Ciemne włosy poprzeplatane siwymi pasmami były upięte w chaotyczny kok na czubku głowy. Na twarzy można było doliczyć się kilku zmarszczek, ale natychmiast zanikły gdy twarz kobiety rozświetlił szeroki uśmiech.
- Willie!
- Cześć mamo - powiedziałam z lekkim uśmiechem. - Co u ciebie?
Machnęła ręką.
- Nic nowego. Starzeje się, a moje biedne gnaty coraz mocniej to odczuwają. Claire podrzuciła mi dzisiaj Jamie.
Drgnęłam.
- Co z nią? Jak się czuje? Mogę z nią porozmawiać?
- Śpi - pokręciła głową mama. - Widać, że cierpi coraz bardziej, ale nigdy nie narzeka. Cieszy ją każda chwila, którą może przeżyć. Niewiarygodne - zaśmiała się smutno - ile to dziecko ma w sobie radości. A przeżyła tyle strasznych rzeczy.
Pokiwałam głową. Moja starsza siostra, Claire, osiem lat temu urodziła dziecko. Pierwsze lata mijały spokojnie - dziewczynka biegała, śmiała się i płakała tak jak wszystkie dzieci w jej wieku. Siostra zaczęła się niepokoić, kiedy Jamie nie była w stanie utrzymać ołówka w ręce przy nauce pisania w pierwszej klasie. Podczas wizyty potwierdziło się najgorsze - dziewczynka choruje na stwardnienie zanikowe boczne. Ta nieuleczalna choroba wyniszcza komórki rdzenia kręgowego, pogłębiając paraliż chorego, do stopnia gdy nie może on jeść pić, czy nawet oddychać.
Serce mi się kraje kiedy widzę cierpienie siostrzenicy. Jest piekielnie bystra i dojrzalsza od swoich rówieśników. Jamie pogodziła ze swoim losem, ale zamiast użalania się próbuje wykorzystać każdą chwilę, która jej pozostała. Jest ode mnie ponad dwa razy młodsza, ale każde spotkanie i rozmowa z nią jest dla mnie wręcz natchnieniem.
Otarłam łzę z policzka.
- Zmieniając temat - odchrząknęła moja mama, w której oczy również się wyraźnie zaszkliły. - Przyjedziesz na święta? Ma być cała ta zgraja twojego rodzeństwa. Jeszcze z rodzinami - zlapała się za głowę. - Jezusie słodki. Przecież ja powinnam w tym momencie zacząć gotować, żeby ze wszystkim zdążyć.
- Mamo, jest listopad.
Zmrużyła oczy.
- Twoi bracia opędzlują wszystkie dwanaście potraw w jakieś dwadzieścia minut. Dla nich powinnam przygotować oddzielne dwa tuziny talerzy.
Zaśmiałam się.
- Willow, jeśli chciałabyś z kimś przyjechać to musisz mi o tym powiedzieć jak najwcześniej. Najlepiej dzisiaj. Muszę uprać tyle pościeli, jeszcze odkurzyć cały dom, umyć okna, wytrzeć..
- Nie wydaje mi się mamo. Lou wraca do rodziny w tym roku.
Mama westchnęła.
- Nie mówiłam o Lou - powiedziała, a ja zmarszczyłam brwi. - Chodziło mi raczej.. no, może o jakiegoś młodzieńca, z którym masz trochę bliższe relacje - puściła mi oczko, które było mniej więcej tak dyskretne jak fajerwerki w sylwestra.
CZYTASZ
płacząca wierzba || supa strikas
FanfictionNie opis, a raczej wstęp (bo opis byłby dokładnie taki sam jak w kazdym innym romansie lolz): pisze ten zjebany opis 5 raz, bo za kazdym razem sie usuwa, a musze cos napisać zebym mogla opublikowac ta pereleczke w skrocie: ksiazka ta nie bedzie sie...