>4< Mecz

412 19 4
                                    

-Daleko jeszcze do naszych miejsc?
-Estera, ile razy ja Ci mogę powtarzać, że jesteśmy teraz przy...yy...ósmym rzędzie, a miejsca mamy przy dwudziestym trzecim?!
-Rozumiem. Ale... Dlaczego tam jest tak daleko?
-Ponieważ są to najlepsze miejsca w tym sektorze.
-Najlepsze to są blisko.
-Haha
-Nie śmiej się.-powiedziałam sama powstymując śmiech
-Dlaczego?-Cedrik przedrzeźniał mnie
-Bo to nie jest śmieszne.
-Jest
-Nie
-Tak
-Koniec tego dzieciaki. Za chwilę przegapicie nasze miejsca.-tata Cedrika przerwał nasze przekomarzania

Mecz był wyjątkowy. Siedziałam jak zahipnotyzowana patrząc na graczy unoszących się w powietrzu na miotłach. Siedziałam obok Cedrika, a pan Diggory siedział na końcu innego rzędu, ponieważ okazało się, że zaszła pomyłka przy kupowaniu biletów. Chłopak w pewnym momencie objął mnie ramieniem. Siedzieliśmy tak do końca meczu. Na początku siedziałam sztywno. Mimo wszystko jego ręka trochę mi przeszkadzała. Cedrik nie zamierzał jej zabrać mojego ramienia. Musiałam w końcu "wyluzować". Mecz mógł trwać jeszcze kilka godzin albo dni.
Większość meczy wygrywa drużyna, której szukający złapie znicza. Na moim pierwszym meczu znicza złapał Wiktor Krum z Bułgarii. Mimo to wygrała Irlandia dzięki świetnym ścigającym, którzy nadrobili przewagę, jaką dałoby złapanie znicza. Stadion był naprawdę ogromny. Jeśli pomieścił tysiące czarodziei to wszyscy musieli jakoś wyjść po zakończeniu finału. Ced złapał mnie za rękę, żeby nie zgubić się w tłumie. To był mały nieznaczący nic gest, ale dla mnie coś znaczył. Nie troszczyłby się o mnie gdyby nie czuł niczego do mnie. Coraz bardziej wierzyłam w prawdziwość jego słów.
'Polubiłem Cię'...
Dość długo zajęło nam wydostanie się ze stadionu. Tata Cedrika kazał nam iść do namiotów, ponieważ sam rozmawiał z jakimiś czarodziejami. W połowie drogi zrobiło mi się słabo. Szkoda, że nie mogliśmy się teleportować przez zaklęcia rzucone na okolice stadionu.
-Ced...-powiedziałam to tak cicho, że ledwo mnie usłyszał- Słabo mi...
Nie dałam rady dalej iść. Poczułam jak ktoś niesie mnie. Potem usłyszałam huk i więcej nic nie pamiętałam.

Czułam ból. Tylko ból. Nie mogłam zapanować nawet nad własnym ciałem. Wiedziałam, że mam teraz większą moc. Czułam siłę. Tylko ból nie pozwalał jej wykorzystać. Byłam w pułapce...
ból... siła... pułapka... ciemność... bezradność...

Obudziłam się niesiona przez kogoś biegł ze mną. To był Cedrik.
-Co się stało?
-To śmierciożercy. Zaatakowali czarodziei i mugoli. Ministerstwo nie może nad nimi zapanować.-mówił to zdenerwowany
-Postaw mnie.
-Jesteś słaba.
-To była klątwa. Wróciła przez śmierciożerców. Mam siłę by biec.
Cedrik posłuchał mojej prośby i odstawił mnie na ziemię. Zobaczyłam ogień za nami. Spalone namioty i uciekający czarodzieje. Na szczęście nie zostawiłam Dory w namiocie. Nie możemy się teleportować, ale Dora jest w stanie nas unieść. Zatrzymałam się na chwilę.
-Estera! Uciekaj, nie mamy czasu!
-Chodź tu!
Poprosiłam Dorę o wyjście z magicznej kieszeni. Feniks wyczuł zagrożenie i złapał mnie delikatnie za płaszcz. Złapałam Cedrika zdezorientowanego za rękę i poprosiłam feniksa o lot jak najdalej stąd.
-Masz feniksa?!
-Tak. To wyjątkowo biały feniks. Mam Dorę od niedawna.
Ptak wylądował kawałek dalej na jakimś polu. Nie było nikogo wokoło widać.
-Chodź ze mną. Nie masz gdzie mieszkać. Nie możesz wiecznie spać w hotelach.
-Mam swój dom i swoją rodzinę. Chociaż jestem tam największym kłopotem. Nie mogę zamieszkać z tobą.
-To tylko dzisiaj. Dopóki to się nie wyjaśni.-nawet nie pozwolił mi odpowiedzieć tylko przeteleportował nas do swojego domu. Teleportacja rzeczywiście nie była zbyt przyjemna.
Budynek nie wyróżniał się spośród innych domów. W środku czekała na nas cała delegacja. Nie tylko rodzice Cedrika, ale też pan Weasley i dwóch jego najstarszych synów, których imion jeszcze nie poznałam.
Mama Cedrika rozpłakała się na nasz widok. Mocno przytuliła nas obojga. Byłam bardzo zdziwiona. Nie znałam tej kobiety, a ona martwiła się tak samo o mnie jak o własnego syna. To było naprawdę miłe.
-Dobrze, że wam nic nie jest...-kobieta szepnęła, ale usłyszeli to wszyscy w pokoju dzięki ciszy panującej w całym domu
-Jak uciekliście?-zapytał szczęśliwy pan Diggory
Spojrzałam na Cedrika i po cichu poprosiłam Dorę o pokazanie się. Czarodzieje wpatrywali się w feniksa ze zdziwieniem. Feniksów jest bardzo mało, a białe były tylko legendami. Nie każdy czarodziej od tak chodził z takim zwierzęciem w kieszeni.
-Ale...Jak? Skąd?-pan Weasley zapytał delikatnie otrząsając się z "transu"
-Ja sama nie wiem jak. Pojawiła się w kupce popiołu po drzwiach, które spaliłam. Od razu powiem, że nie oddam jej.
-Nawet nie wiem co miałbym z nią zrobić gdybym Ci ją zabrał.-mój na razie tylko biologiczny ojciec nie był zły, gdy dowiedział się o tym co posiadam-Wrócisz teraz do domu. Za chwilę koniec wakacji. Przygotujesz się do Hogwartu.
-Dobrze...cześć Cedrik, Do widzenia Państwu
-Widzimy się w szkole.
-Do widzenia
Schowałam Dorę do kieszeni i wyszłam razem z ojcem i braćmi z domu Diggorych. Przeteleportowaliśmy się do "domu". To nie był mój dom. Tak naprawdę nie miałam domu. Nie było miejsca, w którym czułabym się bezpiecznie.
Drugi raz zobaczyłam ten budynek z zewnątrz. Gdyby nie był zaczarowany już dawno zawaliłby się. Pierwsza osoba jaka podbiegła do mnie wtuliła się we mnie bez zastanowienia. Po teleportacji nie zdążyłam nawet zobaczyć kto to był. Chwilę potem stwierdziłam, że to trochę wyższy ode mnie chłopak. Jak szybko podbiegł i mnie przytulił tak szybko odskoczył ode mnie. Tym nagłym gestem wywołał uśmiech na mojej twarzy. Nie tylko na mojej. Sam potem chyba żałował tego co zrobił. Przyjrzałam mu się. Miał ciemne włosy, zielone oczy i okrągłe okulary. Chyba mi się przedstawiał jako Harry. Mojej uwadze nie umknęła także blizna na jego czole. Dopiero teraz zrozumiałam kim jest.
Czytałam trochę o Harrym Potterze, chłopcu, który przeżył zaklęcie uśmiercające. Mały chłopiec, któremu po spotkaniu z Voldemortem została tylko ta blizna. Nie myślałam, że go kiedyś spotkam. Chyba przy pierwszym spotkaniu przy namiocie nie skupiałam się na osobach tylko na klątwie.
Po przyjrzeniu mogłam stwierdzić, że był dość przystojny. Mogłam tak stwierdzić, nie musiałam.
Po chwili wylądowałam w objęciach kobiety, pani domu i zarazem mojej biologicznej matki.
-Chodźmy do domu.-powiedziała po wypuszczeniu mnie z objęć

Wszyscy usiedli przy stole i każdy dostał coś do jedzenia. Ja miałam kawałek kiełbasy i dwie kromki chleba. Mimo iż to był dosyć skromny posiłek wystarczył mi.
-Myślałam, że coś Ci się stało. Dobrze, że jesteś cała.-była coraz bardziej dla mnie mamą zamiast matką
-Klątwa zaczęła działać, gdy byliśmy już blisko śmierciożerców. Zemdlałam, ale nie tak zwyczajnie. Czułam siłę i ból zarazem. Nie mogłam tego kontrolować. Po oddaleniu się od śmierciożerców obudziłam się i potem pomogła Dora. -powiedziałam bardziej w stronę taty
-Przepraszam, że spytam, ale Dora? Kto to jest?- jeden z rudowłosych braci wtrącił się do rozmowy
Znałam jego imię. To był Percy. Kolejny raz dzisiaj poprosiłam Dorę o pokazanie się.
-Feniks?
-I to na dodatek biały?
-Białe feniksy nie istnieją.-to mnie zaciekawiło najbardziej
Znałam ją. To była Hermiona. Zastanawiałam się jak ona ma mi pomóc nadrobić zaległości do szkoły, jeśli ma przed sobą zwierzę i mówi, że ono nie istnieje.
-To w takim razie czym jest Dora?
Nie odpowiedziała. Chwila ciszy była teraz nieunikniona.
-Estero, ponieważ nie mamy dla Ciebie pokoju...-przerwałam mamie pstryknięciem palców
Zaklęcie, które w myślach rzuciłam wyjawiło drzwi do piwnicy.
-Ta piwnica chwilę po twoim wyjściu zawaliła się.
Lekko rozszerzyłam oczy. Przynajmniej będę mieć pewność, że w piwnicy mnie nie uwięziom.
-Jest tylko strych, na którym mieszka Ghul. Hermiona i Ginny mają już dosyć ciasno. Percy z Charlim nie mają miejsca tak jak dziewczyny. O pokoju Georga i Freda, a teraz i Billa nawet nie wspomnę, ponieważ tam nie ma gdzie szpilki wcisnąć.
-Mamo ja mam w pokoju jeszcze jeden materac.-najmłodszy rudowłosy chłopak wtrącił się
-No tak...Estero, Ron i Harry mają jak słyszałaś jeszcze jeden materac i trochę miejsca.
-Jeśli nie będę im przeszkadzać...
-Dobrze to już wszystko załatwione. Możecie się wszyscy rozejść do swoich pokoi.
Pokój Rona był na samej górze. Po drodze na schodach Harry dalej żałował swojego gestu. Uśmiechnęłam się do niego chcąc mu pokazać, że wszystko jest dobrze.
W pokoju był bałagan. To trzeba było powiedzieć. Ale nie przeszkadzał mi. Pod łóżkiem, które teraz należało do Harrego był rzeczywiście dodatkowy materac. Wyciągnęłam go i pościeliłam. Usiadłam na moim łóżku i spojrzałam na przyglądającego mi się Pottera.
-Harry, uśmiechnij się, bo mi się smutno robi jak widzę kogoś w takim stanie.
-...ale nie jesteś zła za tamto?...-zapytał szeptem
Pokręciłam głową. Wstałam z mojego materaca i lekko przytuliłam Harrego. Mam nadzieję, że nie będzie się teraz smucił. Czułam na sobie jednak jeszcze inne spojrzenie. Zaciekawione spojrzenie Rona. Podeszłam do niego i też go przytuliłam. Potrzebowałam tego. Potrzebowałam przyjaciół, których do tej pory nie miałam.
-Dobranoc
-Dobranoc
Zasnęłam na białej poduszce.

Przeklęta WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz