Rozdział 51

286 15 9
                                    

Wymęczona całym wieczorem weszłam do sypialni, gdzie miałam nadzieję w końcu odpocząć. Ułożyłam się wygodnie na łóżku obok Kornela i przytuliłam się do jego pleców, całując go w kark.

- Kochanie...

- Kochanie? - powtórzyłam po chwili, kiedy nie uzyskałam żadnej odpowiedzi. Zdziwiona podniosłam się na rękach i z wielkim trudem, ale jednak obróciłam go do siebie.

- Kornel, ty płaczesz? - zdziwiłam się, zauważając zaschnięte łzy na jego twarzy.

- Nie - powiedział łamiącym się głosem.

- Kochanie, co się stało? - zapytałam zmartwiona, jednocześnie gładząc go po policzkach.

- Kocham cię, wiesz?

- Ja ciebie też - zdziwiłam się - Ale dlaczego ty płaczesz?

- Nie chcę o tym rozmawiać.

- Jeszcze niedawno sam zarzucałeś mi, że ci nie ufam - przypomniałam - Chodzi o Adama, prawda?

- Skąd wiesz? - przeraził się.

- Nie trudno zauważyć, że nie pałacie do siebie miłością...

- Mamy swoje powody...

- Jakie?

- Poważne...

- Przecież wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć... - uśmiechnęłam się.

- Wiem - odwzajemnił gest - Ale ja naprawdę nie chcę teraz o tym rozmawiać...

- No dobrze - pokręciłam głową - Ale kiedyś mi powiesz?

- Mhm... - westchnął, miałam wrażenie starając się uspokoić drżący oddech. Naciągnął na nas kołdrę i dając mi buziaka, położył mnie na swoim torsie, uniemożliwiając mi jakiekolwiek ruchy swoim objęciem. Nie protestowałam, nie miałam nawet takiej ochoty - Nie zostawisz mnie?

- Co to jest w ogóle za pytanie?

- Nie zostawisz?

- Nie zostawię - potwierdziłam, nie będąc do końca świadoma powodu tych pytań. I w takich niewyjaśnionych okolicznościach zasnęłam...

Kolejne dni mijały spokojnie. Matka Kornela w końcu zdecydowała się na powrót do domu. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zrobiła to kilka dni przed jego urodzinami. Bądź co bądź odetchnęłam z ulgą. Nawet kwestia pracy została rozwiązana. Przynajmniej tymczasowo. Zostałam wysłana na urlop macierzyński, podczas gdy Kornel dostał następną szansę na pracę w Interpolu. Nie powiem, takie rozwiązanie było jak najbardziej korzystne i w zaistniałej sytuacji nie mogłam powiedzieć złego słowa na Englera, który zaskoczył mnie swoją dziwną wyrozumiałością.

Piątek. Ten dzień miał być wyjątkowy. To właśnie tego dnia Kornel obchodził swoje dwudzieste dziewiąte urodziny i to właśnie tego dnia moje sesje z psychologiem prawdopodobnie dobiegły końca. Wstałam najciszej jak tylko potrafiłam z zamiarem zrobienia śniadania do łóżka. Koniec końców osiągnęłam swój cel, bo już przed siódmą weszłam z powrotem do sypialni z wielką tacką pełną pyszności.

- Sto lat, sto lat, sto lat, sto lat niechaj żyje nam! - zawołałam, zakładając na jego głowę czapeczkę urodzinową.
Ten, leniwie otworzył oczy, a na jego twarzy od razu zagościł uśmiech. Przeciągnął się jeszcze w łóżku i podniósł się na pozycję siedzącą, kątem oka zauważając przyrządzone przeze mnie śniadanie.

- Dziękuję, kochanie - wyciągnął do mnie ręce, lecz zamiast mnie w swoje objęcia dostał śniadanie - Wolałbym urodzinowego buziaka...

- Cierpliwości - uśmiechnęłam się pod nosem.

Łucja Wilk - Sound Of Silence Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz