Rozdział 7. Dlaczego zawsze ja?

1.1K 60 2
                                    

Chodziłam po mieście próbując jakoś zabić czas. Wczoraj odbył się pogrzeb Reginalda Hargreeves'a, na który pojechał Klaus. Do tej pory nie odezwał się ani słowem. Pewnie spędza czas z rodziną, tak sądzę. Mimo, że miał ciężko z ojcem, cholernie zazdroszczę mu, że miał okazję go pożegnać. Co ja mogłam zrobić w wieku 8 lat? Nie pamiętam dużo. Wiem, że ojciec często oglądał ze mną bajki, bawił się w księżniczki, zabierał na spacery, place zabaw.. Matka zawsze miała dużo pracy, nie było jej za często w domu. Jedyne wspomnienia z nią, to wspólne obiady, które i tak były rzadkością. Wszystko się zmieniło pewnego razu gdy bawiłam się na naszym ogródku. Kopałam piłkę do bramki. Raz piłka zjechała mi ze stopy i poleciała w stronę okien naszego domu. Wtedy pierwszy raz zmieniłam trajektorie lotu jakiegoś przedmiotu. Nie pamiętam jak to zrobiłam, chyba po prostu mocno o tym myślałam. Jak to dziecko, od razu chciałam pochwalić się rodzicom. Nie było braw, niestety. Już następnego dnia stanęliśmy pod domem dziecka. Jedziemy na wycieczkę, mówili.. Ostatnie wspólne wspomnienie. Nie wspierali mnie, nie szukali pomocy, po prostu mnie oddali pozbywając się problemu. Byłam skazana na siebie.
Skierowałam się w stronę domu. Nie ma sensu dalej krążyć po mieście. Znalazłam się pod kamienicą i weszłam na swoje piętro. Wyciągnęłam klucze z torebki i przekręciłam zamek. Dziwne.. jestem pewna, że zamykałam na dwa razy, a tym czasem zamek odpuścił po pierwszym razie. Weszłam cicho do środka. Coś mi nie pasowało. Ewidentnie coś było nie tak. Czułam dziwny niepokój. Odłożyłam torebkę wcześniej wyjmując z niej dwa sztylety, które schowałam za paskiem. Stawiałam cicho kroki. Zdałam sobie sprawę, że wstrzymywałam oddech od momentu wejścia do mieszkania. Przeszłam korytarzem w stronę salonu, gdy zza ściany wyskoczył jakiś facet - tak myślę, że to był facet - w masce misia. Mierzył do mnie pistoletem. Udało mi się odskoczyć w odpowiednim momencie tak, że kula nawet mnie nie drasnęła. Zaczęła się walka. Moje sztylety kontra jego pistolet. W końcu nie wytrzymał i uderzył mnie w twarz powodując rozcięcie wargi. Szybko mu oddałam przejeżdżając ostrzem po jego dłoni. Rzucił mną o stół, który rozwalił się na części. Schowałam się szybko za kanapą. Wyjęłam spod niej sztylet, miałam je pochowane w całym domu. Odczekałam chwilę i wychyliłam się rzucając ostrzem. Wbiło się mu w ramię, w efekcie facet zajęczał i wybiegł z domu. Próbowałam za nim pobiec ale ból w nodze mi to uniemożliwił. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, całe było zdemolowane. Doskoczyłam do drzwi upewniając się, że gościa na pewno nie ma i zamknęłam drzwi na wszystkie możliwe zamki. Dopiero po chwili zrozumiałam dlaczego boli mnie noga. W niej, jak i w ręce miałam wbite kawałki szklanego blatu. Podpierając się ściany dotarłam do łazienki gdzie miałam apteczkę. Siedziałam na brzegu wanny i wyciągałam kawałki szkła. Zszyłam to, co było trzeba. Nie chciałam jechać do szpitala, wolałam uniknąć zbędnych pytań. Gdy kończyłam zawijać bandaż wokół uda usłyszałam pukanie do drzwi. Co jeśli tamten gościu wrócił? Wątpię, że by pukał ale kto wie? Wzięłam swój sztylet i cicho podeszłam do drzwi. Odblokowałam zamek i wzięłam zamach wpuszczając gościa.

- Aaa! - usłyszałam. Sztylet zatrzymał się kilka centymetrów od twarzy osoby.

- Klaus?

- Co ty robisz kobieto? - zapytał odsuwając moją rękę od swojej buźki.

- Boże, przepraszam, myślałam, że to ten włamywacz. - cofnęłam się do tyłu robiąc miejsce Klausowi.

- O czym mówi.. Ou. - wszedł i zauważył bałagan w salonie. - Co tu się stało?

- Gdy wróciłam był tu jakiś mężczyzna w masce. Zaatakował mnie i próbował zabić. Nie wiem dlaczego, wszystko jest na swoim miejscu więc kradzież odpada.

- Wszystko z tobą w porządku? Może trzeba jechać do szpitala. - Klaus zauważył kilka bandaży na mojej ręce i nodze.

- Sama to załatwiłam. Oni będą pytać, a nie widzi mi się spotkanie z policją. -  machnęłam ręką.

- Vivian, to poważne. Nie możesz tego olać. A jeśli tu wróci? Albo złapie cię gdzieś na mieście?

- Dam sobie radę.

- Nie chce cię widzieć codziennie. Znaczy mógłbym, ale nie martwą.

- Widzisz tylko swojego brata. Małe jest prawdopodobieństwo, że mnie zobaczysz. - uśmiechnęłam się i poklepałam go po ramieniu.

- Widzę osoby na których mi zależy. - złapał mnie za rękę. Odwróciłam się i po chwili rzuciłam się w jego ramiona. Przytuliłam go najmocniej jak tylko mogłam.

- Będę uważać. Obiecuję.

- Pomogę Ci w każdej sytuacji.

- Jesteś najlepszym przyjacielem.

- Jesteśmy przyjaciółmi, na zawsze. Do alkoholu. Do tańca. Do żalenia się. Do pierdolonego płaczu i śmiechu.

Klaus wyszedł kilka minut temu. Pomógł mi posprzątać mieszkanie i wręcz kazał pisać co chwilę czy wszystko w porządku. Sama nie wiedziałam co o tym myśleć. Nie bałam się, jeśli o to chodzi, dlatego zdecydowałam się wyjść z domu. Ubrałam czarną bluzę i czarne legginsy. Na stopy nałożyłam czarne botki. Standardowo do przedramienia przypięłam pasek ze sztyletem, tak na wszelki. W ręku trzymałam telefon do którego podłączyłam słuchawki. Puściłam sobie 'Jet Black Heart' i wyszłam z mieszkania kierując się do Griddy's Doughnuts, kawiarni Agnes. Chcąc nie chcąc ciągle się odwracałam. Miałam wrażenie, że ktoś za mną idzie, ale gdy spoglądałam w tył, nikogo tam nie było. To tylko twoja wyobraźnia Vivian, spokojnie. Przejechałam dłonią po włosach i weszłam do kawiarni gdzie zastałam tylko Agnes opierającą się o blat.

- Vivian! - wykrzyczała gdy mnie zobaczyła. Obiegła mebel i zamknęła mnie w uścisku. - Jak ja cię długo nie widziałam! Gdzie się podziewałaś?

- Cześć Agnes. - również ją objęłam. Nawet nie spodziewałam się, że tak bardzo będzie mi jej brakować. - Musiałam wyjechać w sprawie pracy, ale jednak za bardzo tęskniłam za miastem. - wolałam nie mówić jej prawdy, jest jedyną osobą która ma ze mną tak długi i dobry kontakt.

- Tak się cieszę, że jesteś. Siadaj. Przyniosę Ci coś, marnie wyglądasz. - pokazała mi miejsce przy blacie, a sama udała się na zaplecze. Zawsze uważała, że jestem za chuda, więc w każdej możliwej chwili stara się mnie karmić. Usiadłam, a już po kilku sekundach pojawiła się Agnes z białą kawą i pączkiem. - Jedz mała, dobrze ci to zrobi. - podziękowałam jej i wzięłam się za jedzenie. Odłożyłam pusty talerz, który od razu zabrała do umycia, a ja zaczęłam pić kawę. W pomieszczeniu rozbrzmiał dzwonek zwiastujący nowego klienta. Do kawiarni wszedł starszy gruby facet, pewnie kierowca jakiejś ciężarówki, a za nim chłopiec, w wieku około trzynastu lat. Nie rozmawiali ze sobą, tylko usiedli obok siebie, niedaleko mojego miejsca.

- Co podać? - zadała im pytanie Agnes.

- Kubek gorącej czekolady i pączka z karmelem. - odpowiedział jej mężczyzna.

- A dla syna?

- Oh, nie jesteśmy spokrewnieni, nawet się nie znamy. - oznajmił chłopiec. - Dla mnie duża czarna. - nie jest za młody? Agnes jedynie kiwnęła głową i zniknęła na tyłach sklepu by za chwilę pojawić się z zamówieniami.

- Nie ma to jak dobra kawa. - powiedział chłopiec patrząc na mnie. Dźwignął kubek i upił łyk napoju.

- Ciężko się nie zgodzić. - zaśmiałam się.

- Kiedyś przychodziliśmy tu z rodzeństwem. Jedliśmy tyle pączków dopóki nie chciało nam się rzygać. To były czasy.

- Kiedyś było łatwiej. - skomentowałam krótko.

- Zgodzę się, patrząc z perspektywy czasu. A więc, co tu robisz o tak późnej porze?

- Uwierzysz jeśli Ci powiem, że niedawno się do mnie włamali, więc próbuję być wszędzie byle nie w domu? - powiedziałam bez namysłu.

- Zapytałbym czy wszystko w porządku.

- Haha, tak, jest okej. Trochę jestem poobijana ale nic wielkiego się stało. Nawet nie wiem czemu ci o tym powiedziałam, wybacz.

- Czasami prościej jest powiedzieć coś bardzo osobistego komuś obcemu. To trochę mniejsze ryzyko, otworzyć się przed kimś, kto nic o tobie nie wie. - trudno się nie zgodzić. Już miałam odpowiedzieć gdy do kawiarni wpadło pięciu zamaskowanych typów, którzy zaczęli do nas strzelać. Kierowca szybko uciekł, a ja wraz z młodszym kolegą przeskoczyliśmy za blat. Kątem oka zauważyłam Agnes która wyszła sprawdzić co się dzieje.

- Schowaj się w biurze! - rozkazałam. Od razu mnie posłuchała. Wyciągnęłam z mojego pokrowca sztylet i rzuciłam nim zabijając jednego z intruzów. - Dlaczego zawsze mnie to spotyka. - powiedziałam bardziej do siebie. Wtedy zauważyłam jak chłopiec przemieszcza się przez swego rodzaju portale pokonując resztę typów. Cholera, jest taki jak ja. Szybko się otrząsnęłam i dołączyłam do walki, a po kilku minutach wszyscy leżeli martwi na ziemi.

- Dzięki za pomoc. - uśmiechnął się do mnie i wyszedł z kawiarni. Pobiegłam do Agnes, która właśnie wzywała policję.

- Wszystko w porządku? - zapytałam.

- Nie ma ich? - zapytała przerażona.

- Nie, chodź usiądziemy. - objęłam ją i zaprowadziłam do jednego z stolików. Z biura wzięłam koc, a po drodze jeszcze nalałam szklankę wody. Podeszłam do kobiety, okryłam ją, a przed nią postawiłam szklankę. - Oddychaj, już jest w porządku.

- To ty ich zabiłaś? - zapytała rozglądając się po pomieszczeniu.

- Nie tylko, ale proszę, jeśli będą pytać, powiedz, że nie wiesz co się wydarzyło. Że obie byłyśmy w biurze, okej? Wiem, że proszę o dużo ale nie chce problemów z policją.

- Jasne Vivian. Dziękuję za pomoc. - uśmiechnęła się ale nadal widziałam przerażenie w jej oczach. Usłyszałyśmy dźwięk dzwonka.

- No nareszcie.. - obróciłam się i nie było mi dane skończyć.

- Vivian?

----
Do następnego!

Enjoy!

V.

Flawless || Diego HargreevesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz