XVII

745 37 7
                                    

___
Keith

Wszystko działo się wyjątkowo szybko. Niestety ratownicy, którzy przyjechali po Lance'a nie zgodzili się, abym wraz z nimi jechał. Gdy tylko odjechali to czym prędzej ruszyłem w stronę szpitala. Po drodze skontaktowałem się z moją ciotką, która jakiś czas temu dzwoniła na mój telefon. Byłem cały roztrzęsiony, więc jedynie, co udało mi się z siebie wydusić, to to, że Lance trafił do szpitala. W tamtej chwili byłem rozdarty, a łzy spływały mi po moich rozpalonych policzkach.

Po kilkunastu minutach dotarłem zdyszany pod same mury szpitala. Bez zwlekania wszedłem do pomieszczenia. W budynku kręciło się naprawdę dużo lekarzy oraz pielęgniarek.
W mgnieniu oka znalazłem recepcje i spytałem się o Latynosa jednak najwidoczniej kobieta, która była za ladą mnie ignorowała. Momentalnie do szpitala wtargnęli ratownicy, którzy na noszach mieli jakiegoś chłopaka. Tym chłopakiem okazał się Lance. Od razu ruszyłem za nimi aż pod samą salę, ale gdy miałem zamiar wejść do środka, ale niestety lekarze mnie nie wpuścili.

Chciałem być przy nim. Nawet jeżeli tak bardzo mnie zranił. Jednak nie wybaczyłbym sobie tego, gdyby go stracił. Kocham go i nawet jeżeli chciałem się od niego odsunąć oraz zapomnieć... Nic z tego. Nie potrafiłbym zapomnieć, to ile nas łączyło.

Usiadłem załamany na krzesełku naprzeciwko sali, w której znajdował się Latynos. Oparłem głowę o dłonie, patrząc przy tym na podłogę, na którą spływały pojedyncze łzy. Minęło trochę czasu, a usłyszałem czyiś głos. Podniosłem głowę, a moim oczom rzucili się rodzice McClaina. Byli tak samo zmartwieni, jak ja.

- Keith, jak dobrze cię tu widzieć. Zadzwonili do nas ze szpitala i czym prędzej tutaj przyjechaliśmy. Wiadomo co z Lancem? - zapytała rodzicielka.

- Czekam tutaj i jak na razie nic nie wiadomo...

Jego rodzice zaczęli krążyć wokół drzwi, czekając aż ktokolwiek wyjdzie z sali.
Minęła godzina, a w szpitalu zjawiła się moja ciocia, która od razu podbiegła do mnie. Zajęła miejsce na krześle tuż obok i objęła moje drżące ciało. Ja jedynie odwzajemniłem jej uścisk. Ten przytulas naprawdę podniósł mi na duchu. Dzięki temu czułem się już nieco lepiej.
Zawsze wiedziałem, że mogłem liczyć na moją ciotkę. Nie raz wspierała mnie w trudnych chwilach, a ja starałem się robić to samo i ją wspierać.

- Wszystko na pewno będzie dobrze. Pamiętaj kefirku, że twoja ukochana ciotunia zawsze będzie przy tobie! - odsunęła się ode mnie, posyłając przy tym mi delikatny uśmiech.

Czekaliśmy tak wszyscy na korytarzu aż do momentu, gdy drzwi od sali, gdzie przebywał Latynos się nie otworzyły. Wyszedł z sali lekarz wraz z pielęgniarkami. Podszedłem z ciotką wraz z rodzicami chłopaka do lekarza.

- Dzień dobry, państwo jest jego rodzicami, tak? - spojrzał na kobietę oraz mężczyznę, którzy stali obok nas.

- Tak. Proszę powiedzieć co z moim synem.

- Co do państwa syna to miał ogromne szczęście, że nic poważnego mu się nie stało. Jednak gdybyśmy nie zostali tak szybko poinformowani, to pewnie byłoby o wiele gorzej. Skończyło się na złamaniu prawej nogi i kilku stłuczeniach i siniakach. Jak na razie syn odpoczywa, więc prosiłbym, żeby go nie odwiedzać. Potrzebuje chwili spokoju.

Po tych słowach mężczyzna ruszył w głąb korytarza, czytając coś na kartce. Za to ja wraz z rodzicami Latynosa oraz ciocią poczuliśmy ulgę. Byłem szczęśliwy, że nic poważnego się mu nie stało. Usiadłem wraz z nimi wszystkimi na krzesłach. Niestety rodzice musieli już wracać, ponieważ na chwile trochę zwolnili się z pracy. Pożegnałem się z nimi wraz z ciocią, która była ze mną przez cały czas. Minęło parę godzin i było już wyjątkowi późno. Moje oczy powoli się kleiły, ale nie chciałem opuszczać szpitala. Sama ciocia dobrze widziała mój stan, więc od razu powiedziała, żebyśmy wrócili do domu, a jutro rano byśmy przyjechali tutaj. Nie chciałem.
Nawet jeżeli miałbym spać na tych krzesłach to wolę to niż opuścić McClaina.

red and blue » klance Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz