#1 Słodka woń szarości

19 1 0
                                    

Pośpiesznym krokiem przemierzałam uliczki mojego miasta. Jednak mimo pędu zdążyłam podziwiać każde ciekawsze miejsce tutaj. Kamienice w Warszawie pokryte były już kurzem, opiłkami i spalinami z pojazdów typu Harley. Tak, coraz częściej można je teraz zobaczyć. Zatrzymałam się jednak przy jednej z siedzib Einsatzgruppen. Ale nie ze względu na ten budynek! Oczywiście że nie. Naprzeciw spokojnej na codzień drogi złożonej z kocich łbów widniała cudowna wystawa... Czekolada. Ze sklepu wydobywał się intensywny zapach słodkości. Jeszcze we wcześniejszych latach nie przepadałam za kakaowymi tabliczkami, jednak teraz po kolejnym tygodniu na ziemniakach pragnęłam jakiejś odmiany. Przez szybę dostrzegłam również duży zegar naścienny.
-Jeszcze 15 minut?!- wysyczałam sama do siebie i momentalnie obróciłam się na swoich czarnych lakierkach.
Dzisiaj właśnie pędziłam na spotkanie z moim (mam nadzieję) nowym pracodawcą, tak więc starałam się wyglądać jak najlepiej. Jednak nic nie może być przecież idealnie. Odziana w czerwoną sukienkę, w drobne białe grochy, rano zdążyłam jedynie związać moje włosy w dość niechlujny kok a pojedyncze kosmyki loczków okalały twarz pokrytą lekkimi defektami. Jedynie iskierki w niebieskich ślepiach świeciły równie mocno jak zawsze. Gdy miałam ruszać już z miejsca blask dodał na sile. Ze schodków prowadzących do sklepu zaraz obok mnie zszedł średniego wzrostu, dość dobrze zbudowany ciemny blondyn. Blada cera idealnie wręcz wpasowywała się z białą koszulą i czarnym paskiem. Wyglądał na jakąś poważną osobowość i sądząc po intensywnej woni wody kolońskiej do takich właśnie należał. Cóż, może właściciel sklepu? Ta myśl jednak od razu została przeze mnie wykluczona. Wyglądał na człowieka w moim wieku a z tego co mi wiadomo sklepik prowadził starszy pan. Dużo się o nim słyszało. Pomógł pewnej żydowskiej rodzinie przebiedować ostanie czasy. Jednak nie został wielce ukarany. W końcu te niemieckie świnie żerują na jego najlepszej czekoladzie w okolicy. Po drodze do kawiarni w której miałam podawać do stolików rozmyślałam jeszcze chwilę nad interesującym osobnikiem. Po rozważeniach założyłam że jest on po prostu ważnym klientem i pewnie składał zamówienie na swojego rodzaju przyjęcie. Z czasem jednak zimne spojrzenie nieznajomego kompletnie wypadło mi z głowy. Na szczęście dotarłam na miejsce i przemykając pomiędzy stolikami i krzesełkami z wikliny stanęłam przed drzwiami. Wchodząc do środka usłyszałam mały dzwoneczek a moje zmysły pobudził cudowny, intensywny wręcz zapach parzonej kawy. W kącie tuż za ladą dostrzegłam pociesznego, pulchnego pana z cygarem w kieszeni i dość pokaźnym wąsem. Naprawiał chyba spieniacz do mleka sądząc po jego zamyśleniu i częściach rozrzuconych na drewnianym blacie.
-Ooo! Witam naszą uroczą kelnerkę!- Roześmiał się na mój widok i wyciągnął dłoń w moją stronę.
-Dzień dobry Panie Edwardzie- Odpowiedziałam z lekkim uśmiechem nieco speszona podając rękę mężczyźnie.
-Pani..?
-Wanda
-Ahh Pani Wandziu! Cudownie! -Starszy pan radośnie uściskał moją dłoń i ucałował lekko jej zewnętrzną stronę-Pani wie jak ja się cieszę? Ostatnio coraz gorzej! Nikt pracować nie chce tak blisko tej zarazy w mundurach! Wszyscy się boją.
-Proszę się nie martwić, damy radę z pewnością. -Odpowiedziałam starając się brzmieć choć trochę entuzjastycznie.
-No to co? Zaraz wszystko pokażę!

Mijał już drugi tydzień w nowej pracy, kawiarenka prezentowała się nadzwyczaj przytulnie. Ciemna boazeria świetnie komponowała się z zielonymi zasłonami i masą ciekawych fotografii. Do moich obowiązków również należało podlewanie roślin których było dość sporo w środku jak i na zewnątrz. Codziennie mijałam budynek pachnący czekoladą i po drodze zatrzymywałam się na chwilkę by zaczerpnąć boskiego zapachu.
Pewnego poranka dzwoneczek zabrzęczał nadzwyczaj mocno. Zza lady usłyszałam kroki ciężkich butów a woń kawy zmieszała się z intensywniejszym jeszcze zapachem wody kolońskiej. Tak, to musiał być jeden z tych "szczególnie wymagających klientów" podniosłam się szybko i z wielkim uśmiechem zbliżyłam się skocznym krokiem do kasy.

-Guten Morgen, co podać?
-Ja ja... Schwarz.. Czarna kawa- Wymamrotał z dość zauważalnym zirytowaniem
-Oh, dobrze już się robi. Coś jeszcze?-Zapytałam nieco speszona.
-Nein, danke
Po tych słowach blady blondyn zajął miejsce przy oknie. Zaraz.. Blady blondyn?! W tym samym momencie poczułam uderzenie gorąca a moje policzki zarumieniły się dość zauważalnie. Kawa właśnie zdążyła się zaparzyć. Przetarłam szczególnie dokładnie białą filiżankę i drgającymi rękoma nalałam kawy. Podniosłam tacę z trunkiem i nieco chwiejnym krokiem dotarłam do stolika ssmanna. Mężczyzna widząc swoje zamówienie wyciągnął z kieszeni małą buteleczkę i dodał zawartość do kawy.
Czy to... Whisky? Pomyślałam od razu widząc całe zdarzenie. Istotnie człowiek ten miał dość oryginalne upodobania i nadzwyczaj mocny organizm.
-Vielen Dank, Frau- Powiedział dość zachrypniętym głosem
Dopiero teraz zrozumiałam że człowiek ten jest najzwyczajniej przeziębiony.
-Smacznego życzę, dobrze się Pan czuje?-Zapytałam automatycznie co zdziwiło nawet mnie.
Mężczyzna podniósł głowę z nad stolika i zaczął mi się przyglądać. Jego zmęczone spojrzenie wędrowało z oczu na usta i włosy. Dostrzegłam worki pod oczami i dwie blizny na lewym policzku.
-Cóż, jeśli mam być szczery nie bardzo. Usiądź ze mną, obecność kobiety na pewno mi pomoże. -Odpowiedział z dość obojętnym jednak wyrazem twarzy.
-Oh, chciałabym jednak mam jeszcze trochę pracy-Wymamrotałam szybko mając nadzieję że to wystarczy.
-Nie zrozumieliśmy się chyba, to był rozkaz meine Liebie.
Przy tych słowach wydawało mi się iż mogłam dostrzec minimalny uśmiech, jednak zaraz zmieniłam zdanie. Czym prędzej usiadłam na przeciwnym krześle i nerwowo zaciskałam pięści na końcach spódnicy.

Pył i popiół Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz