I

311 11 5
                                    

Melani

Biegłam długim korytarzem, na końcu którego znajdowało się okno. Mój cel. Dobiegły mnie krzyki moich oprawców.
Tylko przyspieszyłam, a krzyki nasilały się. Musiałam dać radę, od tego zależało wszystko.
Poprawiłam ramiączka plecaka gdy od okna dzielił mnie tylko kilka metrów. To miał być decydujący moment.

Czy się uda? Nie byłam pewna.

Na chwilę zatrzymała się by zobaczyć ile jeszcze mam czasu. Na moje nieszczęście mało.
Wzięłam rozbieg, skoczyłam i z impetem udezyłam w okno przez które przebiłam się i zaczęłam spadać z 3 piętra.

I to był ten mały problem w moim planie.

Na szczęście budynek był przy samym brzegu rzeki, przez co zamiast rąbnąc w ziemię wpadłam do zimnej wody. Lecz zanim to zrobiłam usłyszałam jeszcze krzyki moich opiekunów.
Po zanurzeniu ogarneło mnie przenikające zimno. Rzeka nie miała prądu więc po krótkiej walce z wodą udało mi się wypłynąć i unosząc się na dopłynąc do przeciwległego brzegu.

Po wyczołganiu się na brzeg położyłam się na plecach by nabrać oddechu.
Powoli podniosłam się do pozycji siedzącej i zdiełam worek z plecaka który jeszcze przed ucieczką zabezpieczyłam. Tylko dzięki temu miałam jeszcze suche ubrania na zmianę.
W krzakach przebrałam się z mojej tuniki do spania w wygodne leginsy i długą bluzę wkładaną przez głowę.

Do tego założyłam jeszcze moje jedyne buty. Czarne glany.
I powoli zaczęłam przedzierac się przez las. Osierodek z którego uciekłam był oddalony o kilometr od najbliższego miasta, w którego stronę się kierowałam. Z tamtąd musiałam dostać się na long Island.

Przynajmnie tak mówił głos mojego ojca w mojej głowie. a ja jak idiotka postanowiłam się go słuchać.

Bo w sumie co miałam zrobić? Uciekłam i co dalej? Nie ważne.

Poza tym nie miałam nikogo u kogo mogłabym się zatrzymać. Tak więc zmierzałam w stronę miasta.
Gałęzie niższych drzew muskały moją twarz, a krzaki nieprzyjemnie zaczepiały się o moje nogi. Było około godziny 20 ale z faktu że był początek lata nie było zimno.

Miałam to szczęście że nikt nie będzie mnie ścigać, miejsce z którego uciekłam nie było zbyt przyjazne, a strata jednego obiektu nie była niczym strasznym. Tak więc po około 15 min spokojnego chodu, udało mi się wyjść z lasu i skierować się w stronę zabudowań.
Po dojściu do najbliższego sklepu, za kilka groszy znalezionych w kieszeniach plecaka kupiłam butelkę wody i batonika.

Po wyjściu ze sklepu dostrzegłam mały samochód.

To była szansa.

Rozejrzałam się by zobaczyć czy nikogo nie ma w pobliżu, gdy to zrobiłam powoli podeszłam do auta. Z pod bluzy wyciągnęła mój sztylet i jednym sprawnym ruchem otworzyłam drzwi. Usiadłam za kierownicą a plecak zucilam na siedzenie pasażera. Po kilku próbach udało mi się odpalić i odjechać z parkingu niezauważona.

Mimo że miałam (teoretycznie) 15 lat umiałam prowadzić. To za sprawą mamy która uczyła mnie jeździć w wieku 12lat, bo stwierdziła że w przyszłości muszę być samodzielna i radzić sobie w życiu.

Tak więc jechałam przed siebie a głos w mojej głowie działał jak nawigacja.

Po około 2 godzinach drogi poczułam zmęczenie więc zrobiłam sobie postój na chwilę drzemki, zamknęłam drzwi i usadziłam się na tylnych siedzeniach tak wygodnie jak to tylko było możliwe i usnęłam.

......................................................................

Obudził mnie nie wyobrażalny huk.
Automatycznie chwyciłam sztylet, po dokładnym rozejrzeniu się nic nie zobaczyłam ale postanowiłam natychmiast odjechać.

Według mojego wewnętrznego GPS-a została mijeszcze jakąś godzina jazdy
. Przez większość podróży było dość spokojnie, poruszałam się autostradą ale po zjechaniu z głównej drogi zaczęło się komplikować.

Coś mocno uderzyło w prawy bok auta prawie strancając je do rowu. Spojrzałam w bok i zobaczyłam erynie. Skrzydlate monstrum, pokryte piórami i skórą o diabolicznej twarzy oraz pazurach.

Mocniej zacisnęłam ręce na kierownicy i dodałam gazu.
Starałam się zrzucić potwora ale mocno trzymał się boku auta i skrzeczał, po chwili dołączyła się do niej druga erynia uderzając swoim ciężarem w dach.

Zaczynałam się na prawdę martwić.

W jednej ręce trzymała kierownicę a w drugiej sztylet.
Erynia przy szybie właśnie ją rozbiła i prubował dostać się do środka co utrudniałam zadając jej ciosy.

Nawet nie zauważyłam kiedy rozciełam mi ramię ostrymi pazura i przez co syknelam z bólu.

Nie miałam już pojęcia gdzie mam jechać ból sparalizował moje wszystkie zmysły.
Dźgnęłam erynie tak że rozpadła się w pył.

1:0 dla mnie.

Powoli druga z erynii rozdarła dach a ja zaczęłam panikowac. Nagle głos w mojej głowie krzyknął
<W prawo! Już!>
I tak jak kazał zrobiłam. Przez tak gwałtowny zwrot potwór na dachu spadł a ja zaczęłam podjeżdżac pod górkę na której szczycie była duża sosna a zaraz obok drewniana brama.

Przyspieszyłam słysząc skrzeki monstrum które po upadku musiało się już podnieść i gonić mnie.

Gdy byłam praktycznie na szczycie zobaczyłam widok rosposcierający się po drugiej stronie górki.
Na dole rozciągały się pola truskawek, a za nimi liczne domki w przeróżnych kolorach co można było widzieć nawet po zmroku.

Można było zobaczyć że w oddali świeci się wielkie ognisko.

Bez chwili namysłu przejechałem przez bramę po czym obejrzałam się za siebie i ujrzałam jak erynia bezskutecznie próbuje polecieć za mną. Zjeżdżałam w dół zbocza oddychając coraz spokojniej.

Gdy zbliżyłam się już do ogniska ujrzałam że dookoła ognia zebrana jest duża grupa nastolatków i centaur. Kilkoro usłyszawszy dźwięk silnika odwróciła zaniepokojona głowy. Kilkoro nawet wstało by zobaczyć co się dzieje. Stwierdziłam że trzeba zrobić spektakularne wejście.

Zadriftowałam tuz przed wszystkimi i wyszłam z auta, przeskoczyłam przez maskę i wzięłam plecak z siedzenia z drugiej strony po czym odwróciłam się do zebranych.

Większość miała zdziwienie wypisane na twarzy.
Nagle przed wszystkich wybiegł centaur o kasztanowej sierści. Gdy ujrzałam jego twarz nie mogłam uwierzyć, on chyba też.

-Meg?! - wykrzyknął po czym pokłusował mnie uscisnąc.

- Jak ja dawno cie nie widziałem! Ale przecież ty nie żyjesz.

-Długa historia, przeszłam przez wrota śmierci i wylądowałam w zakładzie psychiatrycznym w którym byłam torturowana i z którego uciekła tej nocy.
-O Bogowie.
Syknelam gdy dotknął mojego rannego ramienia
- Ja też się cieszę Chejronie ale jestem ranna, opatrzyłbyś mnie?
-Oh, faktycznie zaraz zajmie się tym ktoś od dzieci apolina. Will możesz podejść?
- Już idę - krzyknął ktoś z tłumu. Nagle wyłonił się wysoki chłopak z bląd włosami i niebieskimi oczami.

Zgromadzenie wokół nas szeptało między sobą. Chejron widząc to kazał wszystkim powrócić do ogniska a mi z Willem usiąść koło niego na jednej z ławek.
Chłopak zaczął opatrywac moją ranę.

Był na tym na tyle skupiony że nie próbowałam nawet go zagadywac.

Sami nudziarze.

Gdy byłam już w opatrunku Centaur wstał a ja uczyniłam to samo. Wszyscy zamilkli a Chejron przemówił :
- Przedstawiam wam Megan Stones, córkę Aresa, powruconą do życia przez króla podziemia...

Na te słowa tylko ja się uśmiechnęłam.

Przywrócona  °¦ Leo Valdez ¦°Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz