Steve był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Miał wszystko czego potrzebował- kochającego męża, syna i darzącą się wzajemnym szacunkiem rodzinę. Może nie byli idealni, ale kochali się. Mimo tego, że nie byli biologiczną rodziną, to zawsze sobie pomagali. Niestety, nie wszystko dobre, co sie dobrze kończy...
Gdy wracali z jednej teoretycznie łatwej dla nich misji, jeszcze nie domyślali się, że to jest zasadzka.
Zaczęło się niewinnie- od jednego ślepego strzału. Jednak później rozpętało się prawdziwe piekło. Około piętnastu żołnierzy HYDRY wybiegło z podziemnej kryjówki i zaczęła się prawdziwa walka.
Clint jako pierwszy oberwał. Dostał kulkę w przedramie. Na szczescie był w stanie walczyć. Pomagal każdemu, a zwłaszcza Spidermanowi, który jako nowy członek Avengers'ów nie spotkał się nigdy z takim zagrożeniem. Steve i Tony walczyli razem. Natasha zajęła sie Barns'em, Thor zwiadowcami, a Hulk? Po prostu rozwalał wszystko na swojej drodze. Nawiasem mówiąc bardzo dobrze mu szło. Nie można powiedzieć tego o Iron Man'ie i Stevie. Niestety, ale Steve również oberwał. Z początku nie dawał tego po sobie poznać, aby Tony się nie martwił, ale z każdą minutą było coraz gorzej.
Brzuch, w który Kapitan został postrzelony, bolał coraz bardziej, aż w pewnym momencie ból stał się nie do zniesienia nawet jak na niego. W penym momencie Steve poczuł w ustach metaliczny posmak. Był już pewny, że to krew. Po chwili bicia się z myślami postanowił powiedzieć ukochanemu co się dzieje.-T..Tony...- powiedział łamiącym się głosem
-Co sie dzieje?- odpowiedzial Iron Man nie wiedząc co jest jego ukochanemu.
-Pomóż mi. Do..stałem ku..kulke...- oznajmił.
-Co?! Natychmiast zabieram cie do bazy!- powiedział Tony po czym wziął Kapitana na ręce w stylu panny młodej i wzbił się w powietrze.
-Ale... oni nas potrzebują...- stwierdził Steve.
-Tak, całych i zdrowych. Ranny im się nie przydasz, a ja nie mam zamiaru cie zostawiać. Nie teraz...- powiedział ze łzami w oczach Tony.Byli już daleko od pola walki, gdy Steve zaczął tracić przytomność. Powieki stawały się za ciężkie, by utrzymać oczy otwarte. Na szczęście gdy tylko Tony to zauważył, zaczął mówić do Rogersa.
-Hej nie zasypiaj... Nie możesz teraz zamykać oczu. Błagam cię...- powiedział
-Ale nie da...daje rady..- odpowiedział Steve.
-Musisz dać radę. Już jesteśmy...Oznajmił Iron Man lądując na lotnisku w bazie Avengers'ów. Od razu zaniósł Steve'a do sekcji szpitalnej. Tam zajęli się nim najlepsi specjaliści. Niestety, stan Kapitana był bardzo ciężki. Lekarze popatrzyli na Tony'ego ze smutkiem w oczach. On jednak mial nadzieję. To przecież był Steve. Wyszedł już nie raz z gorzszej opresji. Teraz też na pewno da sobie radę. Musi... dla Tony'ego. Nie chciał nawet myśleć co by było, gdyby mu się nie udało wyjść z tego żywym... najprawdopodobniej Tony dołączył by do niego w najbliższym czasie, bo życie nie miałoby dla niego sensu bez Steve'a.
Tony tak mocno zatracił się w myślach, że nie zauważył jak szybko upłynął czas operacji. Gdy zobaczył wychodzącą z sali pielęgniarkę, szybko podniósł się z miejsca. Następnie z sali operacyjnej wyszedł lekarz a za nim wyjechało łóżko, na którym leżał Steve. Byl podłączony do całej tej szpitalnej aparatury. Na szczęście nie był zarespirowany, więc oddychał samodzielnie, a to już była dobra wiadomość.
Tony szedł krok w krok za łóżkiem cały czas trzymając dłoń Kapiatana w swojej. Nie chciał tracić nawet na chwilę, bo choć tak małego, to jednak kojącego kontaktu fizycznego. On go uspokajał, bo wiedział, że Steve już tu jest, już jest przy nim.
Gdy wjechali do sali lekarz pozwolił zostać Tony'emu na chwilkę z nim sam na sam. Chociaż tyle mógł dla nich zrobić.
Tony dotychczas ne wierzył, że mówienie do chorego podczas tego, gdy jest nieprzytomny działa i on naprawdę słyszy. Jednak teraz wszystko się zmieniło. Nie mógł przestać mówić.
-Hej... kochanie... wstajemy. Czas się obudzić- cały czas powtarzał- wiesz, że inni się strasznie o ciebie martwią? Pisałem do Nick'a. Wygraliśmy... na szczęście. I nie musisz się martwić, bo Clint jest cały i zdrowy. To była tylko powierzchowna rana.
Tak mijały im kolejne dni. Wiele godzin spędzonych u kompana z drużyny, ale przede wszystkim członka ich rodziny. Przychodzili jak często się dało. Codziennie przychodził ktoś inny. Poza Tony'm, który zamieszkał w tej sali. Dostawili mu nawet drugie łóżko, aby mógł tutaj spać.
Nic się nie zmieniało. Wyniki Steve'a były dobre. Tylko jedno było niepokojące... a mianowicie to, że nie odzyskiwał przytomności od tygodnia. Oddychał samodzielnie, jednak nie otwierał oczu. To zmartwiło i jednocześnie zaciekawiło lekarzy, którzy opiekowali się Kapitanem.
Nie było racjonalnej odpowiedzi. Niektórzy się poddawali. Mówili że to już nie ma sensu, że i tak się nie obudzi.... ale była jedna osoba, która nie dawała za wygraną- Anthony Edward Stark. On się ne poddawał, ani nie tracił nadziei. Ciągle wierzył, że jego ukochany odzyska przytomność i znów wszystko będzie tak jak dawniej.
Pewnego dnia poszedł później do szpitala, bo miał na tyle ważne spotkanie, że nie mógł się z niego zerwać. Gdy wszedł do sali Steve'a nie mógł uwierzyć własnym oczom. Tutaj nikogo nie było! Łóżko leżało puste i idealnie pościelone. Tony wybiegł z sali jak poparzony. Szybko udał się do recepcji i spytał o położenie Steve'a Rogersa. Recepcjonistka odpowiedziała, że pana Rogersa przeniesiono do niższej sali.
Tony odetchnął z ulgą, jednak wciąż nie wiedział dlaczego go tam przenieśli. Biegł ile sił w nogach nie przepraszając już nawet ludzi, na których wpadał.
Wbiegł do sali jak poparzony i to co ujrzał odebrało mu umiejętności myślenia. Na łóżku siedział Steve. Cały, zdrowy i przede wszystkim, przytomny...
Ich spojrzenia się spotkały. Było w nich mnóstwo miłości, tęsknoty i szczęścia. Tony nie wytrzymał długo i dosłownie rzucił się na ukochanego. Uważał jednak na jego rany. Pocałował go namiętnie, a ten od razu oddał pocałunek.
-Boże tak bardzo się bałem... że już się nie obudzisz..- zaszlochał Stark- nie rób tak więcej, bo jak zginiesz to cię zabiję rozumiesz? Jakoś znajde na to sposób- powiedział ze łzami w oczach.
-Obiecuje, że to się nigdy nie wydarzy.. juz nigdy Tony. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo- zaśmiał się Steve i ponownie złączył ich usta.
Wtem dało się słyszeć dźwięk otwieranych drzwi i do sali weszli wszyscy pozostali Avengers. Śmiali się, rozmaiwali i mówili jak to dobrze, że znów z nimi jest. Nie kryli wzruszenia. Zwłaszcza Peter. Nie mógł puścić dłoni swojego ojca.
Każdy niewyobrażalnie cieszył sie na powrót Steve'a do żywych. Jednak jedna osoba nie mogła wyrazić swego szczęścia.
Tak to już jest, że jak się kogoś bezgranicznie kocha, to nigdy nie traci się nadzei. Tak jak Tony jej nie stracił, bo zawsze wierzył, że ich miłość przezwycięży wszystkie trudności i pokona każdą przeszkode postawioną na ich wspólnej drodze do wieczności...
CZYTASZ
STONY/ one shots
RomancePoświęcenie... coś do czego nie każdy jest zdolny. Jednak czasami zdarzają się osoby, dla których warto poświecić wszystko. Miłość jest wielką niewiadomą. Zapraszam na one shot'y o miłości Steve'a i Tony'ego, która nie zawsze była łatwa, ale ZAWSZE...