Śnieżnobiała kotka

57 6 14
                                    

Bursztynowa barwa nieba, pływające po nim chmury, rozjaśniające je słońce. Pędzel śmigał po płótnie jak bryza znad morza, która, w tym czasie, zajęta była targaniem włosów artysty. Rześkość powietrza koiła jego ból głowy, nieznacznie, ale jednak. Był tak piękny, że na pierwszy rzut oka można by uznać, że jest kobietą. Długie włosy, w odcieniu, którego opisanie możliwe było tylko słowami "mieszanka srebra z bardzo jasną zielenią", lekko falowane, upięte w niski kucyk. Pół-przezroczysta, do połowy rozpięta koszula na guziki. Ciasne, ciemne spodnie z wysokim stanem. Białe buty wizytowe ze złotą podeszwą. Tak prezentował się Leonard Aarin Zaros. Myślał właśnie, że o wiele bardziej chciałby mieć widok na zachodzące słońce nad morzem, a nie wschodzące, ale na tamtejszą chwilę, zmuszony był cieszyć się tym co miał. Skończywszy swoje dzieło, z werandy przeniósł je do przepełnionego, prawie po drzwi magazynu. Były w nim dziesiątki, nie, setki obrazów, łapiących kurz. Ten jeden pokój nosił w sobie wiele dni pracy i trudu, a był to zaledwie ułamek jego kolekcji. Przed wyjściem z pomieszczenia dwukrotnie upewnił się, że żaden malunek nie przewali się na ziemię przy zamknięciu drzwi.

Usiadł na szarawej kanapie w salonie. Realizując sobie monotonią własnej egzystencji, westchnął cierpko. Już dawno zdał sobie jednak sprawę, że nie pragnie dla siebie też czegokolwiek innego. Naprawdę, był bardzo ciekawym istnieniem. Był już gotowy zabrać się do lektury nieco nudnawej noweli, kiedy nagle przez okno do jego mieszkania wślizgnął się śnieżnobiały kot, o bystrych, czarnych jak heban oczach. Mrucząc pogodnie, zaczął kręcić się wokół Leonarda, co dwa okrążenia ocierając się o jego nogi.

- Nie próbuj robić ze mnie idioty, Amelie – raczył w końcu zwrócić uwagę na zwierzę.

- Widzę, że jesteś równie spostrzegawczy co zwykle, Leonardzie – odchrząknął kot ludzkim głosem – Trochę mnie to rozczarowuje, nie można się z tobą bawić.

Zamiast obdarzyć Amelie puentą czy kontynuacją rozmowy, mężczyzna postanowił zaparzyć sobie herbatę. Upił ją w ciągu około pięciu minut; przez ten czas nie odezwał się ani słowem.

- Jakim cudem jesteś w stanie pić tą wodę z rynsztoku? – zakpił kot – Nie ubliża ci to?

- Jakim cudem jesteś w stanie spędzać więcej czasu jako zawszona kupa sierści, niż człowiek? – zawtórował Leonard – Nie ubliża ci to? – uśmiechnął się.

Z lupą trzeba by było szukać osoby, która, bez kontekstu rozmowy, po samym tym uśmiechu domyśliłaby się, że słowa przed chwilą wypowiedziane przez Leonarda wypełnione były kwasem. Jego gra aktorska mimowolnie, przez lata, stała się, jakby to powiedzieć, nie taka zła, na pewno nie był to poziom amatorski. Nie chciał nazywać się profesjonalistą, ale bliżej było mu tego poziomu.

- Musisz? Naprawdę, musisz? – syczała kotka.

- Muszę? Oczywiście, że muszę! Przecież to ty zaczęłaś! – oświadczył.

- Nie zaczynałabym, gdybyś mnie nie ignorował – wycedziła.

- Oj, nie o to mi chodziło, kochanie. Mówiąc, że ty to zaczęłaś, chodzi mi o to, jak w blady dzień, postanowiłaś wskoczyć mi do domu przez okno niezapowiedziana i co najgorsze, niezaproszona – Jego głos powoli przechodził z jego typowego, cichego opanowania, do chłodnego warku.

- Leonardzie – miauknęła poważnie kotka, przemieniając się w człowieka.

Skórę miała jeszcze bielszą od sierści, włosy proste, w kolorze hebanu, tak samo jak oczy. Na sobie miała białą, luźną koszulę ze złotym wykończeniem, jej większość zakrywana była przez karminową pelerynę . Długa, blada spódnica odsłaniała tylko noski misternie zdobionych trzewików. Jej pas również był pozłacany.

ŁówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz