Blackwater 1899 r.
Miasto położone na wschodnim wybrzeżu w południowej części stanu West Elizabeth. Z pozoru małe miasteczko, które rozwija się w bardzo szybkim tempie. Pamiętam to miejsce sprzed kilkunastu lat. Zaledwie kilka murowanych kamienic, drewnianych domów oraz sklepy i bar. No i oczywiście w centrum stał bank. Do portu rzadko wpływały większe łodzie bo przeważnie widywano tu skromnych rybaków.
A teraz? Większość domów jest solidnie wykonanych z cegieł, liczba mieszkańców jest dużo większa. Miasto tętni życiem za dnia jak i po zmroku.
I to właśnie tu zaczyna się ta opowieść...
-----
To było leniwe niedzielne popołudnie. Było ciepło, w powietrzu można było wyczuć zapachy z piekarni. Życie powoli toczyło się dalej.
Stałam oparta o ścianę a dookoła kręciło się multum ludzi. Szkicowałam budynek banku i rozmyślałam jak umiejętnie przeprowadzić akcję. Niedługo zmieniam miejsce obozu i szkoda by było zostawić tyle pieniędzy samych w czterech grubych, pilnie strzeżonych ścianach.
Zamknęłam szkicownik i poszłam w kierunku salonu. Szłam bardzo powoli. Nigdzie się nie spieszyłam.
Otworzyłam drzwi i od razu poczułam każdy pojedyńczy wzrok na sobie.W końcu dziewczyna w spodniach to rzadkość w tych czasach. Po chwili do mojego nosa dotarła woń alkoholu i papierosów a muzyka grana na pianinie dodawała klimatu.
Witam na dzikim zachodzie.
Przeszłam przez to całe gwarne pomieszczenie i oparłam się łokciami o bar.
- Jedno piwo- odparłam beznamiętnie do barmana za ladą i podałam monetę. Po chwili dostałam swój trunek.
Przesunęłam się na koniec lady i położyłam na niej dłonie. Upiłam parę łyków i zaczęłam się bawić butelką. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wparowała spora grupa mężczyzn. Od razu skierowali się do baru w którym zamówili sobie napoje alkoholowe. Jeden z nich podniósł do góry szklankę z whisky i wzniósł toast.
- Za udaną akcję panowie!- powiedział po czym upił łyk trunku. Miał czarne włosy ukryte pod kapeluszem i zadbany zarost. Miał na sobie elegancką, czarną kamizelkę i białą koszulę. Nie wiem skąd ale miałam wrażenie, że skądś go znam.
Udając, że jestem zajęta swoimi sprawami podsłuchałam ich rozmowę.
- Ile jeszcze?- zapytał zniecierpliwiony mężczyzna przy kości i zarostem.
- Już niedługo, z tego miejsca mamy idealny widok na port. Jak przypłynie to wyjdziemy- odparł mężczyzna który wzniósł toast.
- Tak jest szefie- odparł jeszcze inny. Miał blond włosy i mało zadbany zarost. W jego głosie było słychać coś co od razu mi się nie spodobało. Nie znam gościa ale już jestem pewna że bym go nie polubiła.
Skończyłam swoje piwo i powoli kierowałam się do wyjścia.
- Dutch, już jest!- powiedział ktoś z akcentem meksykańskim.
Nie odwróciłam się ani nie spojrzałam w kierunku portu. Dalej szłam spokojnym krokiem przez salę.
- Ciszej jełopie- wysyczał mężczyzna- dobra idziemy.
Grupka w pośpiechu zmierzała do wyjścia więc chciałam się odsunąć. Jednak mężczyzna o imieniu Dutch, który chyba jest ich szefem zatrzymał mnie.
- Panie przodem- powiedział spoglądając mi w oczy a ja przyjrzałam się mu z bliska. Czuć było od niego cygaro ale nie był to uciążliwy zapach. Prawą ręką trzymał mi drzwi a lewą pokazywał abym szła przodem. Byłam prawie pewna kim był ten człowiek a kiedy bardziej przyjarzałam się jego oczom byłam pewna w 100%.
- Dziękuję- odparłam i wyszłam. Powolnym krokiem skierowałam się w stronę banku a kiedy grupka zniknęła z mojego zasięgu wzroku od razu schowałam się za róg jakiegoś budynku.
Po incydencie przy drzwiach już miałam pewność, że nie są to zwykli złodzieje lub bandyci, którzy chcą napaść na prom bankowy. To byli członkowie Gangu Van der Linde ze swoim przywódcą na czele.
Wyjrzałam zza rogu i obserwowałam uważnie ich ruchy. Skoro chcą obrabować prom to muszą postępować ostrożnie i przemyślanie.
Zmienili ubranie i kierowali się do wejścia na prom. Udało im się tam dostać bez wzbudzania zbędnego zainteresowania po czym zniknęli.
Czekałam jeszcze chwilę ale później stwierdziłam, że nie ma co marnować czasu na bezczynne obserwowanie statku.
Zagwizdałam dwa razy i po chwili pojawił się obok mnie Zeus- mój wierny rumak i towarzysz podróży rasy andaluzyjskiej. Szybki, wytrzymały koń bojowy bez skłonności do uciekania, bardzo odważny a przy tym elegancki i dostojny. Tyle zalet i tylko jedna wada. Jest uparty jak osioł. Chociaż osły przy nim słuchają się jak psy.
Wsiadłam na władcę bogów greckich i kierowałam się na zachód do swojego obozu rozłożonego i ukrytego w miejscu zwanym Tall Trees.
I nagle usłyszałam głośny wybuch.
[...]
Hejka wszytskim!
Mam nadzieję, że pierwszy rozdział się spodobał.
Piszę tą książkę bardzo wolno ale jeśli będzie się podobać zacznę wstawiać rozdziały regularnie.
Osobiście mam mnóstwo pomysłów na tą opowieść dlatego proszę o jakiś znak, że chcecie więcej ;)
Zostawiajcie gwiazdki bo to bardzo motywuje 🌟
No to do następnego rozdziału!
CZYTASZ
Opowieść z Dzikiego Zachodu//Red Dead Redemption 2
FanficMeave London jest młodą kobietą z wyboistą przeszłością. Osierocona w młodym wieku od początku uczyła się jak przetrwać w tym okrutnym świecie. Kiedy sytuacja robi się napięta a w jej życiu pojawia się coraz więcej przeszkód, trafia przypadkiem na g...