Rozdział III

2.8K 110 21
                                    

Normalny dzień. Ruch taki jak zwykle. W Madrycie nic się nie zmieniło. Jeszcze. Każdy spieszył się do pracy, zajęty własnymi problemami.
Myśleli, co kupić na obiad. Niektórzy chcieli, żeby ten dzień się już skończył, żeby wrócić do swojego łożka.
Ale nikt nie wiedział, że za chwilę wybuchnie najdoskonalszy skok na Mennicę Narodową.

Mój plan nie był jednak tak doskonały. Znam każdy krok Profesora. I postanowiłam to wykorzystać. Chcę mieć pod kontrolą Andres. I wiedzieć, że nic mu nie grozi. Wiem, że tam będę bezpieczna i że napad to najwyżej 10-11dni. Chociaż myślę, że nawet nie.

Dzisiaj więc udałam się do Mennicy, aby zanieść moje CV. Tak, miałam zostać pracownicą w jednym z działów korporacji. A stanę się zakładniczką. Vo za nieoczekiwany zwrot akcji.

Przekroczyłam progi budynku i wiedziałam, że za chwilę się zacznie. Udałam się do recepcji i zgłosiłam to, że już jestem. Następnie miałam pójść na rozmowę z niejakim Arturo Romanem.

Brzuch bardzo mnie bolał. Nie mogłam iść. Przystanęłam na chwilę i zamiast do biura, udałam się do łazienki.
Nie mogłam się doczekać, aż usunę to dziecko i ból, razem z problemem znikną.
Zadbam o to, aby Andres, nigdy się o nim nie dowiedział i wszystko będzie po staremu.

Mijały minuty. Wyszłam z toalety i momentalnie usłyszałam blokadę drzwi, strzały, pisk ludzi i zamieszanie na głównym holu.
Ludzie kręcili się, szukając drogi wyjścia, jednak 'plan idealny' nie mógł zawieść w takim momencie.

W sumie byłam ciekawa, jak zareaguje Andres, gdy mnie tu zobaczy.
Ciekawa byłam też tego, co zrobiłby gdyby dowiedział się, że zostanie ojcem. Tego się nie dowiem, ale mogę sobie wyobrazić.

Do głównego holu weszło osiem zakapturzonych, ubranych na czerwono ludzi. Mieli na sobie maski,. Jednak ja od razu wiedziałam, który z nich to mój Andres. Dowodził nimi wszystkimi.
Nienawidził kiedy coś nie szło po jego myśli. Był surowy i to bardzo. Dlatego po części bałam się jego reakcji na dziecko. Kocha mnie, ale wiem do czego mógłby być zdolny.

Kazali nam ustawić się w szeregu. Przedstawili się nazwami państw.
Andres, to był Berlin. Byli także Denver, Rio,Oslo, Helsinki, Tokio i Nairobi.
Denver liczył wszystkich zakładników. Berlin w tym czasie zajmował się wyjaśnieniem, jak to wszytko będzie wyglądać.
Jednak nie zwrócił na mnie nawet uwagi. Chyba jego mózg nie dopuszczał informacji, że mogę tu być.

Helsinki rozdawał czerwone kombinezony, które mieliśmy ubrać, oraz maski i atrapy pistoletów.
Denver, wraz z Andres zaczęli zbierać z jednej strony telefony i kod PIN.
Wszyscy ludzie byli tak bardzo przerażeni. Ja natomiast czułam tylko stres na myśl, jak zareaguje Andres.

Przesuwali się coraz bliżej mnie, aż w końcu stanęli przede mną. Berlin jeszcze coś kończył spisywać i nadal nie zwrócił na mniw uwagi, co trochę mnie drażniło. Natomiast Denver spojrzał na mnie i zapytał o imię i nazwisko.

-Rita Astray.-powiedziałam złamanym głosem. Nie wiedziałam nawet, że umiem się na taki zdobyć.

Andres momentalnie podniósł swoją głowę i spojrzał na mnie ze zdezorientowaniem.
Denver nie reagował nic, lecz dalej mnie spisywał. Tym razem zapytał o kod PIN, natomiast Berlin był wyraźnie wkurzony.
Wiedziałam, że mi się dostanie za to.

Kiedy Denver poszedł do następnej
osoby, Andres rzucił szybko:
—Musimy poważnie porozmawiać.
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam,że myśli, że robię to dla zabawy. Ale tu chodzi o niego. Nie pozwolę, żeby zginął.

Wiedziałam, że Andres chce pilnke porozmawiać i wolałbym, żeby nie odbyło się to publicznie. Dlatego od razu gdy ubraliśmy kombineziny, udałam się do łazienki.
Stanęłam przed umywalką i nie myliłam się.
Nie minęło 5minut, a Andres pojawił się w drzwiach za mną.

—Wiem, że nie zawsze jesteś spokojna i cicha, ale jeśli chciałaś pokazać,że umiesz zrobić coś wbrew sobie, a nawet mi, to mogłaś wybrać inną drogę do cholery.– podszedł do mnie od tyłu.

—Nie chodzi tu o zabawę, po prostu..

—Po prostu co?!-złapał mnie nagle za nadgarstek.

-Przestań, to boli do cholery.-syknęłam.

—I będzie. Po jaką cholerę się w to pakujesz?!-odwrócił mnie do siebie, nadal nie puszczając mojej ręki. W końcu wyraźnie zobaczyłam jego twarz i mogłam stwierdzić, ze tak, był bardzo wkurzony.

—Nie chcę, żeby coś ci się stało! Chcę mieć pewność, tylko Ty sie dla mnie liczysz, rozumiesz?-mówiłam, kiedy oczy zaczęły sie szkilić z bólu, jednak nie pozwalałam aby łzy z nich wypłynęły.

—Nie pomyślałaś, że to siebie wystawiasz na zagrożenie?! My ciebie
przecież nie zabijemy, ale co jeśli przez przypadek jakaś kula cię dotknie?!

-Nic mi nie bedzie.. Puść mnie, już kurwa.

Andres spojrzał na mnie wzrokiem pełnym wyrzutów. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Szczerze bałam się, że mnie uderzy.

—Jeśli umrzesz tu, pomyślałeś o tym?! Albo jesli Cie złapią? Chce być przy Tobie w każdej chwili, a nie siedzieć przed telewizorem. Telewizja kłamie i dobrze o tym wiesz. To nie jest jeden z twoich przeciętnych skoków, to duża sprawa i dobrze o tym wiesz.

—Cholera! Jeśli ktokolwiek sie o nas dowie, nie dadzą Ci żyć. Chciałem cię ochronić przed nagłowkami Dziewczyna jebanego kryminalisty.-Andres puścił moją rękę, odwrócił się i złapał się za głowe.

—Kocham Cię rozumiesz i wiesz, że mogłabym zrobić dla ciebie wszytko. Jestesmy razem na dobre i na złe, tak? Kiedy dowiedziałam się o twojej chorobie, nie zostawiłam cię.
I prosze cie nie zostawiaj mnie teraz.

—Nie zostawię. Po prostu się o ciebie martwię.

Ja też o Ciebie.







DOM Z PAPIERU | 𝔩𝔞 𝔠𝔞𝔰𝔞 𝔡𝔢 𝔭𝔞𝔭𝔢𝔩[ W trakcie poprawy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz