Rozdział 12

360 15 0
                                    


Ostatni raz przebiegłam wzrokiem po doskonale znanym mi wnętrzu, które nadal odzwierciedlało w jakiś sposób moją osobę. Przyglądam się zastawionym po brzegi półkom z książkami i różnorakimi przedmiotami. Zebranymi na różnych etapach mojego życia.
Licznym pamiątkom z wakacji i drobnym prezentom, mającymi dla mnie sentymentalną wartość.
Swój wzrok zatrzymuję dłużej na ramce ze zdjęciem, przedstawiającym mnie i Stephana w dniu moich dziesiątych urodzin. 

Dwoje uśmiechniętych i szczęśliwych dzieci obejmujących się przyjaźnie. Łudzących się naiwnie, że życie jest proste i jednowymiarowe. To właśnie tamtego dnia, obiecaliśmy sobie dozgonną przyjaźń. Na dobre i na złe. Zarzekając się, że nikt i nic nie będzie w stanie jej zepsuć.
W życiu nie przypuszczałam, że kilka lat później nasze losy potoczą się właśnie w taki sposób. Niszcząc naszą relację i łamiąc wszystkie dane sobie obietnice. 

Nie odczuwając, ani zbytniej tęsknoty, ani żalu z powodu jego ponownego opuszczenia. Żegnam się z rodzinnym domem i okolicą. Jeszcze kilka lat temu oczy miałabym pełne łez z powodu żalu, że muszę zostawić za sobą wszystko, co było dla mnie najważniejsze.
Tym razem poza obojętnością nie czułam nic. Byłam kompletnie pozbawiona emocji i przyzwyczajona do myśli, że moje miejsce na świecie jest zupełnie, gdzie indziej.
Obecnie miasto, w którym spędziłam większą część lat swojego życia. Nie przywoływało już dobrych wspomnień, a jedynie poczucie rozczarowania i niespełnionych nadziei.
Nie wracałam tu z radością i wyczekiwaniem. Zatracając w sobie całą miłość i uwielbienie do okolicznych stron. 

Opuszczam swój pokój z ulubioną pomarańczową walizką w ręce. Którą starałam się zabierać ze sobą we wszystkie dłuższe podróże.
Była moim małym talizmanem. Gdy miałam ją przy sobie lot samolotem, który zawsze był dla mnie dość stresującą sprawą, upływał mi w miarę spokojnie. Bez większych przygód czy nerwów.

Niemal od zawsze starałam się unikać tego środka transportu. Niestety wraz z przeprowadzką do Anglii, musiałam zacząć z niego dużo częściej korzystać.
Wcześniej robiłam to wyłącznie, gdy było to absolutnie konieczne.
Najczęściej to Stephan pomagał mi przetrwać te godziny, gdy znajdowałam się kilka tysięcy metrów nad ziemią. Towarzysząc mi w takich podróżach mających na celu, wspólne spędzenie ze sobą wakacji.
Zawsze z ogromnym niecierpliwością wyczekiwaniem tych dni, które spędzaliśmy tylko we dwójkę, ciesząc się wyłącznie swoim towarzystwem. To zawsze był wspaniale spędzony czas.

Otrząsam się ze wspomnień i po uprzednim sprawdzeniu, że wzięłam ze sobą wszystkie potrzebne mi rzeczy. Zamykam drzwi z cichym trzaskiem. Nie chciałam czegokolwiek zapomnieć, aby przypadkiem nie musieć się po to wracać. Odwracam się za siebie, wpatrując przez sekundę w drzwi od pokoju Melanie, której obecnie nie było w domu. Nie wysiliła się, choćby na krótkie pożegnanie ze mną. Nasza siostrzana więź została trwale zerwana. Prawdopodobnie na zawsze. Co napawało mnie sporym smutkiem.

Pokonuję kolejne schody ze spokojem, starając się nie myśleć o siostrze. Mając zamiar ostatnie minuty poświęcić na pożegnanie z rodzicami. Którzy byli jedynym powodem, dla którego zgodziłam się zostać w Willingen dłużej. Po tym, jak niektóre sekrety związane z Melanie wyszły na jaw.
Próba naprawienia relacji pomiędzy mną a rodzicami. Zniszczonych przez lata niedomówień i życia z daleka od siebie. To jedyny pozytyw, jaki wynikł z mojego pobytu w tym miejscu.

Odstawiam swój bagaż w korytarzu. Zakładając na siebie czerwoną kurtkę. Pogoda na zewnątrz była dziś wyjątkowo nieprzychylna. Padający deszcz i niska temperatura zupełnie nie pasowały do początku maja, który od kilku już dni gościł na kartkach kalendarza.

Oddycham z ulgą, uśmiechając się delikatnie. Przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Czas mojego przeciągniętego do maksimum urlopu dobiegł końca, a wraz z nim pobyt w rodzinnym mieście. Niosący za sobą wiele odnowionych ran, ale i nadzieję, że przyszłość będzie zdecydowanie lepsza. Za kilka godzin miałam znaleźć się z powrotem w Londynie. Gdzie moje życie było zdecydowanie bardziej spokojne i pozbawione nieustannych rozterek między tym, co właściwe, a wewnętrznymi pragnieniami niemożliwymi do spełnienia.

Utracona Przyjaźń | Stephan LeyheOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz