8 Maja 2020r.
Dwór Malfoy'a, FrancjaAntoine i Blaise spędzali wieczór w jednym z licznych salonów posiadłości. Blaise czytał jakieś tomieszcze o historii Magii, które wygrzebał w jednej z jeszcze liczniejszych bibliotek dworu, podczas gdy Antoine nadrabiał papierkową robotę, którą zwaliła mu na głowę Unia Magiczna.
Nagle ich błogi spokój zaczęły zagłuszać donośne huki wydobywające się z lochów.
— Jak myślisz, to Draco, czy jakiś z jego potworów, który się uwolnił? – Zapytał Minister przerywając czytanie potwornie szczegółowego i nudnego raportu na temat rozmiarów i rodzajów sałat.
— Draco. Żaden potwór nie ma z nim szans, szczególnie gdy jest aż tak wściekły jak ostatnio. – Odparł Zabini, nawet nie podnosząc wzroku znad swojej lektury.
— O tak. Dalej boli mnie krzyż po ostatnim „małym” pojedyneczku na rozgrzanie.
— Tobą przynajmniej nie walną w róg kominka, tylko o gładką ścianę.
— Kto mógłby przypuszczać, że poprawi mu się refleks od przesiadywania całymi dniami w pracowni?
Huki zaczęły się nasilać i dochodzić z coraz bliższej odległości. Blaise i Antoine zgodnie przyjęli taktykę “nie ruszaj się to może nas nie zobaczy”, gdy drzwi rozwarły się, głośno uderzając o ściany, a do salonu szybkim krokiem wszedł Malfoy we własnej osobie. Nienaganny jak zawsze: z dobrze ułożonymi włosami, czystymi, świetnie się na nim prezentującymi ubraniami i obojętną, bladą twarzą. Jedynie oczy ciskały piorunami we wszystko na czym spoczęły, ale nie zawracały sobie głowy tym pomieszczeniem, gdyż ich właściciel wmaszerował do kominka i tyle go widzieli.
— Nie wiem, czy mam się cieszyć, czy martwić.
— Jestem prawie pewny, że nikogo nie zabije. Najwyżej Pottera, ale to będzie mała strata dla świata.– Odparł Blaise powracając do swojej lektury. – Ponadto wreszcie ruszył tyłek ze swojego laboratorium. Po miesiącu. Sądzę, że to duży sukces.
_____________________
Malfoy Manor
Malfoy wpadł do salonu i pierwszą rzeczą jaką ujrzał były ulubione fotele jego rodziców. Zazwyczaj dawał się złapać na chwilkę nostalgii w takich momentach, ale nie dzisiaj. Dzisiaj skierował się prosto do gabinetu ojca. Podczas służby dla Czarnego Pana pracował nad złamaniem Strażnika Tajemnicy (poświęcił na to całe trzy lata) i Draco głęboko oraz naiwnie wierzył, że znajdzie cokolwiek co pomoże mu ruszyć z punktu zero (bo przecież się nie przyzna, że jest na minusie, gdyż każdy głupi wie, że Crucio nie działa). Wpadł do dużego pokoju wyposażonego tylko w ogromne biurko, eleganckie, lecz wygodne krzesło, kominek oraz wielkie, drewniane regały uginające się od białych kruków, które były potrzebne jego ojcu do jego badań. Oczywiście w całym pomieszczeniu nie było ani grama kurzu, gdyż codziennie jakieś skrzaty domowe miały dyżury w tej posiadłości, a do ich zadań zaliczało się: trzymanie Pottera z dala od Manor, nie wpuszczanie Pottera do dworu (no i nikogo innego), utrudnianie życia Potterowi, gdy tylko przyjdzie mu do głowy głupi pomysł odwiedzenia willi, stwarzanie pozorów skrzatów domowych czekających na powrót pana, jak już zawalą tę całą sprawę z Potterem no i gdzieś daleko na szarym końcu mieści się dbanie o posiadłość. (Inna sprawa, że nic nie musiały robić poza sprzątaniem.)
CZYTASZ
(Oh) Dear...
FanfictionW mojej głowie wygląda to mniej więcej tak: Draco i Harry istnieją sobie, z dala od siebie, w dwóch różnych państwach. Do interakcji są zmuszeni, bo (cholera jasna!) ich synowie zechcieli się zaprzyjaźnić, no i angielski Departament Tajemnic to dno...