Czyli: wdowa i alkoholiczka przychodzą na wesele...
Posiadając ostatnio dość mocną fazę depresyjną i posiadając jednocześnie trzy serwisy streamingowe, nie mogłam się zebrać do robienia czegokolwiek. Dlatego głównie spałam, a w pracy oglądałam, jak Bryan Dechart z żoną pykają w Detroit, bo mój mózg nie nadawał się do niczego.
Wiadomo. Jesień.
Jednak już jest lepiej i w końcu mam cholernie długą listę zaległości do nadrobienia, dlatego... nie wybrałam żadnej z nich. A postanowiłam sprawdzić serial, którego pierwszy zwiastun dość mocno uderzył w moje uczucia (pisałam akurat śmierć jednego z moich ukochanych bohaterów, co zrobić). Mówiąc szczerze, byłam przekonana, że będę musiała rzucić jakimiś pieniędzmi, by obejrzeć go legalnie, ale o dziwo nie.
Sorry for Your Loss — to produkcja oryginalna... Facebooka. Tak. Facebooka i dokładnie tam znajdziecie wszystkie odcinki legalnie, co prawda bez napisów, ale no nikt tam nie omawia fizyki kwantowej.
Serial opowiada o Leigh, która trzy miesiące temu straciła męża i próbuje jakoś żyć dalej.
I to w sumie tyle, co musicie wiedzieć o fabule, bo to nie jest produkcja, która będzie miała zwroty akcji i nie wiadomo jakie twisty fabularne. Nie, to klasyczny dramat o strukturze rozsypanych puzzli, które będziemy starali się złożyć w całość razem z bohaterami.
A właściwie bohaterkami.
Bo poza Leigh na ekranie głównie będziemy obserwować zmagania jej młodszej siostry Jules i ich matki Amy. Postacie kobiece są napisane tutaj tak, jak lubię, czyli jako prawdziwe bohaterki, a nie jakieś figurki. Główna bohaterka jest niejednoznaczna i czasem, gdy widzimy ją w retrospekcjach, jesteśmy w stanie jej nie znosić, by chwilę później kochać ją do szaleństwa, gdy rozumiemy, że tamta dziewczyna, jeszcze nie wiedziała, co ją czeka. Elizabeth Olsen błyszczy w swojej roli, pokazując nam dokładnie całą rozpacz, ale przede wszystkim gniew, jaki nosi w sobie Leigh, a także siłę, by stawić czoła temu, co się wydarzyło, a nigdy nie powinno.
Jules, w którą wciela się Kelly Marie Tra, to chyba moja ukochana bohaterka. Dziewczyna miała problem z alkoholem, ale w procesie żałoby i odwyku, gdy ją poznajemy, jest już trzeźwa i naprawdę się stara. Choć nie możemy powiedzieć, że Leigh jej w tym pomaga, jej siostra jest tak zaślepiona własną żałobą, że na początku ma problem, by dostrzec, że nie tylko ona straciła kogoś bliskiego. Straciły go wszystkie.
Dawno nie widziałam tak dobrze poprowadzonego wątku rodzinnego, bo tu jest wszystko. Jest dużo złości, jest dużo nieporozumień, awantur, ale też całe morze wsparcia i miłości, którą po prostu widzimy. Nawet jeśli dziewczyny bez przerwy się kłócą.Świetnie napisana jest też matka dziewczyn Amy, w którą wciela się Janet McTeer. Przyznam, że trochę bałam się kliszy nadopiekuńczej matki, która chce dobrze, a wychodzi... bardzo, bardzo źle. Jednak twórcy wiedzą, jaką historię chcą nam przekazać i żaden z bohaterów nie jest przerysowany. Dlatego też Amy, jest taka, jak być powinna... aż sama też w końcu się nie złamie. Jedna zrobi to dopiero wtedy, gdy będzie miała cień pewności, że jej córki sobie poradzą.
Jednak Leigh i jej rodzina nie znalazłyby się w takim miejscu, w jakim je poznajemy, gdyby nie Matt. Duża część serialu skupia się na przeszłości, subtelnie przeplatając nam wspomnienia bohaterów z tym, co dzieje się obecnie w ich życiach. Więc mamy okazję poznać też męża Leigh od ich pierwszej randki, aż do ostatniej chwili, gdy się widzieli i powoli wkładać elementy układanki na swoje miejsca.
Nie tylko, by dowiedzieć się, jak zginął Matt, ale też przede wszystkim, jak żył. Jak oboje żyli, zanim to wszystko się wydarzyło.I tu dochodzimy do drugiej osi napędowej tego serialu, czyli brata Matta. Danny i Leigh traktują się z chłodną wrogością i nie wiemy, do końca skąd ona się wzięła, ale wiemy, do czego prowadzi. A prowadzi do tego, że jako jedyni tak w pełni i całkowicie rozumieją, co dokładnie stracili.
Muszę przyznać w tym momencie, że chemia, jaką na ekranie mają Elizabeth Olsen i Jovan Adepo jest po prostu magnetyczna. Nie, nie mówię tu o romansie, bo to nie taka historia, mówię tu o tym, jak stworzyć duet, od którego nie można oderwać oczu. Każda interakcja, jaką mają miedzy sobą Leigh i Danny jest hipnotyzująca, bo nie wiemy do samego końca, do czego ona doprowadzi. Mogą zaraz siedzieć na kanapie i śmiać się wspominając Matta, a mogą wykrzyczeć sobie wszystkie zaległe żale w kawiarni.
Sam Danny jest dla nas postacią odrobinę tajemniczą, przez to, że jednak w pierwszym sezonie obserwujemy go głównie oczami Leigh i pozostałych bohaterek. Na szczęście po kilku odcinkach drugiego sezonu od razu da się wyczuć, że ta dynamika raczej się zmieni, a to dobrze.
Sorry for Your Loss nie jest jedynie serialem o żałobie i wracaniu do życia, gdy wcale tego życia już nie chcemy. Jest przede wszystkim serialem o depresji i chyba jednym z najlepszych przedstawień tej choroby, z jakim się spotkałam. Matt chodził na terapie, leczył się, miał obiektywnie oceniając doskonałe życie, a jednak mimo wszystko nie wygrał z chorobą. I jako osoba, która musi połowicznie użerać się z tą suką depresją, co kilka miesięcy, rozumiem dokładnie tego bohatera. Dlatego chwilami trudno mi było zaakceptować Leigh z przeszłości, ale Leigh przez wszystko, co przechodzi, też bardzo dużo się uczy. Co czyni z niej bardziej człowieka, niż napisaną postać.
Serial zawiera kopalnię wspaniałych cytatów, które wcale nie są, jak wyciągnięte z Pinteresta, a mają w sobie sporo gorzkiej życiowej prawdy.
Odcinki są krótkie, trwają od trzydziestu do czterdziestu pięciu minut w drugim sezonie, ale ogląda się to błyskawicznie. A przynajmniej ja wpadłam od razu po uszy i przypłaciłam to, totalnie zaspanym dniem w biurze, jednak nie mówię, że nie było warto. Było. To naprawdę jeden z lepszych obyczajowych seriali, na jakie trafiłam od dość dawna. Zwłaszcza, biorąc pod uwagę, jak świetnie poprowadzony jest scenariusz, nie tylko pod względem samych bohaterów, ale też całej fabularnej układanki. A zdjęcia chwilami są naprawdę cudownie budujące nastrój, twórcy naprawdę umieją operować kolorami.Muszę przyznać, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczona poziomem tego serialu, jak na produkcję, która ląduje na Facebooku.
CZYTASZ
totalnie nieobiektywnie
RandomNie mam życia - mam popkulturę. Więc piszę subiektywne recenzje filmów, seriali, sztuk teatralnych a czasem i długie lewackie ranty. Zapraszam serdecznie. 🎥 Praca została nagrodzona w konkursie literackim "Splątane Nici 2019" organizowanym przez @g...