Megan
Po przedstawieniu mnie, Chejron kazał wszystkim się rozejść do swoich domków.
Byłam strasznie zmęczona więc podążyłam za moim rodzeństwem do domku Aresa.Nareszcie coś się będzie działo.
W podziemiu było dość yyyy.. sztywno.Gdy dotarliśmy do domku, grupowa Clariss przydziela mi wolne łóżko. Dostałam zestaw obozowych ubrań i wycieńczona poszłam spać.
Następnego dnia obudziły mnie podniesione głosy. Wszyscy ubierali się w popłochu.
Jedna z moich sióstr rzuciła w moją stronę wojskowe spodnie moro i czarną koszylke na ramiączkach (pewnie stwierdziła że jako córka Boga wojny muszę być należycie ubrana, a nie w pomarańczową koszulkę i szorty czyli obozów strój) zabrałam moje nowe ubrania i pobiegłam do łazienki.Dłosy związałam w wysokiego kucyka, na nogi założyłm moje glany i byłam gotowa wyjść.
Ktoś przebiegający koło naszego domku krzyknął :-Ludzie, szybko! Podobno przybył jakiś bóg!
Uśmiechnęłam się pod nosem, ciekawe kto to.
Po wyjściu z domku skierowała się w stronę wielkiego domu, tak jak reszta obozowiczów by zobaczyć kto przybył.
Wokół budynku stała już dość spora grupka półbogów. Drzwi do wielkiego domu były zamknięte a zza nich słychać było podniesione głosy.Wszyscy nasłuchiwali, a bracia od Hermesa próbowali założyć podsłuch.
Nagle drzwi stanęły otworem przez co chłopcy musieli odskoczyc by nimi nie dostać. W drzwiach stanął Chejron a za nim... Na gacie Hadesa! Mój Tata!
Ale ja go dawno nie widziałam. Wyglądał olśniewająco jak zawsze, umięśniony z ciemnymi włosami i mocną szczęką, mięśnie widoczne były przez czarny t-shirt a blizny na twarzy w porannym słońcu .Stanęłam na palcach by lepiej mu się przyjrzeć.
Uśmiechnął się olśniewająco do zebranych po czym krzyknął :- Stones! Wystąp!
Jak najprędzej przeciśnęłam się przez tłum gapiów i dumnie stanęłam o krok przed nimi.
- Tak?
Tłum poruszył się nerwowo, a ja i Ares mierzylismy się spojrzeniami.
- A do ojca to już chociaż iryfonu wysłać nie można że żyjesz?
- No cóż miałam troszkę mało czasu no wiesz ucieczka, kradzież samochodu, erynie troszkę się działo.- wyliczylam na palcach.
Bóg wojny uśmiechnął się nieznacznie.
- Niespodziewanie przeszłaś przez wrota śmierci. Aczkolwiek cieszę się że cię widzę.
- Ja też się cieszę Tato, ale czym zaszczycamy sobie twoje przybycie?, podejrzewam że nie przyleciałes tylko po to by porozmawiać.
- Ah, chciałem zobaczyć się z córeczką już nie można? - syknął z lekkim usmieszkiem - No ale prawda, nie przyjechałem tylko po to, mam coś dla ciebie - zagwizdał a w jego ręce pojawiły się dwa zakrzywione miecze z niebiańskiego spiżu z czarnymi rękojeściami, na ostrzach wykryty był mój ulubiony cytat:
In casa del diavole non parlar Di acqua santa (w domu diabła nie rozmawiaj o wodzie swięconej) byłam zachwycona.
Podeszłam do ojca i założyłam specjalną pochwe na plecy do której schowałam ostrza ułożone w literę x.
- Dzięki- No wiesz, w stajni jest jeszcze mały prezencik od Posejdona więc potem go obejrz. Mam nadzieję że Ci się podobają, bo wiesz jeśli idziesz na wojne...
-... idź uzbrojony- dokończyłam uśmiechając się.
Ku zdziwieniu wszystkich Ares przytulił mnie i w okrzyku zdumienia obozowiczów zniknął. Nadal uśmiechnięta odwrucilam się do obozowiczów.
- Kto zaprowadzi Megan do stajni a przy okazji ją oprowadzi?
-spytał chejron- Ja mogę! - krzyknął ktoś z tyłu tłumu i nagle wyszedł z niego o głowę wyższy odemnie latynos, z szarmandzkim uśmiechem. Miał brązowe kręcone włosy i czekoladowe oczy. Mięśnie widać bylo przez luźną białą koszylke. Przy pasie miał pas z narzędziami.
- Dobrze możecie iść, a reszta rozejść się! - krzyknął i odgalopował a wszyscy wrócili do swoich zajęć.
-Jestem Leo. Leo Valdez. - przedstawił się
- Megan. Megan Stones. - uśmiechnęłam się.- To co chica idziemy obejrzeć obóz
- widzę że umiesz po hiszpańsku
- A ty? - spytał szczerze
zainteresowany-Si, mi madre estudio me
- Nareszcie będę mógł z kimś pogadać po hiszpańsku
- Do usług - zaśmiałam się a chłopak mi zawtórował.
Szliśmy i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Dowiedzialam się o nim kilku rzeczy, był synem Hefajstosa a zarazem żywą zapałką (serio, mógł dokonać samozapłonu!)
Brał też udział w wyprawie wielkiej 7, która walczyła z Gają i ocalił świat. A ponad to, umarł i wrócił.Zyskała do niego szacunek.
Po drodze pokazywał mi różne rzeczy w obozie, arenę, ściankę wspinaczkową, boiska do siatkówki, kuźnie itp.
Gdy dotarliśmy do stajni oznajmił:
- Ja nie pujde z tobą, no wiesz konie boją się ognia. - uniósl delikatnie prawy koncik ust.
- Valdezzzz... - przeciągnęłam, przez co spojrzał na mnie i zatrzymał się patrząc mi w oczy.
- No chodź, nie daj się prosić - stęknełam.
Popatrzył się przelotne.- A może ty się boisz, co?- zaśmiałam się
- Ja się nie boję - zapierał się, ale widząc moje karcące spojrzenie uległ- No może troszkę - spieszy się
- Ha mam cie
Przewrucił tylko oczami i włożył ręce do kieszeni.
- A co ja będę z tego miał? Hm? - zapytał
- A co byś chciał?
- No nie wiem... Pomożesz mi przy moim smoku, trzeba naprawić mu lewe skrzydło a bez niczyjej pomocy nie dam rady. To co umowa stoi? Ja wchodzę do stajni z tobą a ty...
- Hola, hola amigo, za wejście z tobą do stajni nie będę Ci pomagać, ale zrobię to jeżeli przelecisz się że mną na pegazie - wyszczerzyłam się, chłopak spojrzał na mnie z przestrachem, ale po chwili wyciągnął rękę po której uscisnieciu przypieczentowalismy naszą umowę.
- To co Valdez gotów?
- Nie...
- To chodź - wykrzyknęłam i łapiąc Leona za nadgarstek pociągnęłam wgłąb stajni.
W stajni było dość czysto, w bokach porozrzucane było siano a na nim stały wdzięcznie pegazy.
Na jednym z boksów dostrzegłam karteczkę w kolorze morza. Podeszłam i ze wzruszenia pociekła mi łezka.
W boksie stał czarny, lśniący Pegaz z czarnymi oczami, a końcówki jego grzywy i ogona były ogniste.
Mój kochany Argon.
Pegaz który towarzyszył mi przez całe życie (nie miałam pojęcia ze pegazy są nieśmiertelne (?)) Otwarłam drzwiczki i przytulił am się do ogiera.
- Hej kochanie - wyszeptałam i pogłaskalam go po pysku.
- Co tam? Lecimy w teren?- Pegaz cicho zarżał więc wyprowadziła go z boksu i ustawiłam na korytarzu.
Temu wszystkiemu przyglądał się Leo.
- Wsiadaj Valdez, siedzisz z przodu bo tak będzie wygodniej, jakby co złap się grzywy. - chłopak przełknąć sline i wskoczył na wierzchowca, a zaraz za nim zrobiłam to i ja. Chłopak wydawał się dość spiety.
- Ej, Leo spokojnie.
- Łatwo ci powiedzieć - warknął
Oplotłam go rękami w pasie by nie spaść przez co trochę się rozluznił i wyczulam że lekko się uśmiecha.
- To co ruszamy - na te słowa Argon ruszył galopem i gwałtownie uniósł się w powietrze.