III

169 9 9
                                    

Megan

Po przedstawieniu mnie, Chejron kazał wszystkim się rozejść do swoich domków.
Byłam strasznie zmęczona więc podążyłam za moim rodzeństwem do domku Aresa.

Nareszcie coś się będzie działo.
W podziemiu było dość  yyyy.. sztywno.

Gdy dotarliśmy do domku, grupowa Clariss przydziela mi wolne łóżko. Dostałam zestaw obozowych ubrań i wycieńczona poszłam spać.

Następnego dnia obudziły mnie podniesione głosy. Wszyscy ubierali się w popłochu.
Jedna z moich sióstr rzuciła w moją stronę wojskowe spodnie moro i czarną koszylke na ramiączkach (pewnie stwierdziła że jako córka Boga wojny muszę być należycie ubrana, a nie w pomarańczową koszulkę i szorty czyli obozów strój) zabrałam moje nowe ubrania i pobiegłam do łazienki.

Dłosy związałam w wysokiego kucyka, na nogi założyłm moje glany i byłam gotowa wyjść.
Ktoś przebiegający koło naszego domku krzyknął :

-Ludzie, szybko! Podobno przybył jakiś bóg!

Uśmiechnęłam się pod nosem, ciekawe kto to.

Po wyjściu z domku skierowała się w stronę wielkiego domu, tak jak reszta obozowiczów by zobaczyć kto przybył.
Wokół budynku stała już dość spora grupka półbogów. Drzwi do wielkiego domu były zamknięte a zza nich słychać było podniesione głosy.

Wszyscy nasłuchiwali, a bracia od Hermesa próbowali założyć podsłuch.

Nagle drzwi stanęły otworem przez co chłopcy musieli odskoczyc by nimi nie dostać. W drzwiach stanął Chejron a za nim... Na gacie Hadesa! Mój Tata!
Ale ja go dawno nie widziałam. Wyglądał olśniewająco jak zawsze, umięśniony z ciemnymi włosami i mocną szczęką, mięśnie widoczne były przez czarny t-shirt a blizny na twarzy  w porannym słońcu .

Stanęłam na palcach by lepiej mu się przyjrzeć.
Uśmiechnął się olśniewająco do zebranych po czym krzyknął :

- Stones! Wystąp!

Jak najprędzej przeciśnęłam się przez tłum gapiów i dumnie stanęłam o krok przed nimi.

- Tak?

Tłum poruszył się nerwowo, a ja i Ares mierzylismy się spojrzeniami.

-  A do ojca to już chociaż iryfonu wysłać nie można że żyjesz?

- No cóż miałam troszkę mało czasu no wiesz ucieczka, kradzież samochodu, erynie troszkę się działo.- wyliczylam na palcach.

Bóg wojny uśmiechnął się nieznacznie.

- Niespodziewanie przeszłaś przez wrota śmierci. Aczkolwiek cieszę się że cię widzę.

- Ja też się cieszę Tato, ale czym zaszczycamy sobie twoje przybycie?, podejrzewam że nie przyleciałes tylko po to by porozmawiać.

- Ah, chciałem zobaczyć się z córeczką już nie można? - syknął z lekkim usmieszkiem - No ale prawda, nie przyjechałem tylko po to, mam coś dla ciebie - zagwizdał a w jego ręce pojawiły  się dwa zakrzywione miecze z niebiańskiego spiżu z czarnymi rękojeściami, na ostrzach wykryty był mój ulubiony cytat:
In casa del diavole non parlar Di acqua santa (w domu diabła nie rozmawiaj o wodzie swięconej) byłam zachwycona.
Podeszłam do ojca i  założyłam specjalną pochwe na plecy do której schowałam ostrza ułożone  w literę x.
- Dzięki

- No wiesz, w stajni jest jeszcze mały prezencik od Posejdona więc potem go obejrz. Mam nadzieję że Ci się podobają, bo wiesz jeśli idziesz na wojne...

-... idź uzbrojony- dokończyłam uśmiechając się.

Ku zdziwieniu wszystkich Ares przytulił mnie i w okrzyku zdumienia obozowiczów zniknął. Nadal uśmiechnięta odwrucilam się do obozowiczów.

- Kto zaprowadzi Megan do stajni a przy okazji ją oprowadzi?
-spytał chejron

- Ja mogę! - krzyknął ktoś z tyłu tłumu i nagle wyszedł z niego o głowę wyższy odemnie latynos, z szarmandzkim uśmiechem. Miał brązowe kręcone włosy i czekoladowe oczy. Mięśnie widać bylo przez luźną białą koszylke. Przy pasie miał pas z narzędziami.

- Dobrze możecie iść, a reszta rozejść się! - krzyknął i odgalopował a wszyscy wrócili do swoich zajęć.

-Jestem Leo. Leo Valdez. - przedstawił się
- Megan. Megan Stones. - uśmiechnęłam się.

- To co chica idziemy obejrzeć obóz

- widzę że umiesz po hiszpańsku

- A ty? - spytał szczerze
zainteresowany

-Si, mi madre estudio me

- Nareszcie będę mógł z kimś pogadać po hiszpańsku

- Do usług - zaśmiałam się a chłopak mi zawtórował.

Szliśmy i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Dowiedzialam się o nim kilku rzeczy, był synem Hefajstosa a zarazem żywą zapałką (serio, mógł dokonać samozapłonu!)
Brał też udział w wyprawie wielkiej 7, która walczyła z Gają i ocalił świat. A ponad to, umarł i wrócił.

Zyskała do niego szacunek.

Po drodze pokazywał mi różne rzeczy w obozie, arenę, ściankę wspinaczkową, boiska do siatkówki, kuźnie itp.

Gdy dotarliśmy do stajni oznajmił:

- Ja nie pujde z tobą, no wiesz konie boją się ognia. - uniósl delikatnie prawy koncik ust.

- Valdezzzz... - przeciągnęłam, przez co spojrzał na mnie i zatrzymał się  patrząc mi w oczy.

- No chodź, nie daj się prosić - stęknełam.
Popatrzył się przelotne.

- A może ty się boisz, co?- zaśmiałam się
- Ja się nie boję - zapierał się, ale widząc moje karcące spojrzenie uległ

- No może troszkę - spieszy się

- Ha mam cie

Przewrucił tylko oczami i włożył ręce do kieszeni.

- A co ja będę z tego miał? Hm? - zapytał

- A co byś chciał? 

- No nie wiem... Pomożesz mi przy moim smoku, trzeba naprawić mu lewe skrzydło a bez niczyjej pomocy nie dam rady. To co umowa stoi? Ja wchodzę do stajni z tobą a ty...

- Hola, hola amigo, za wejście z tobą do stajni nie będę Ci pomagać, ale zrobię to jeżeli przelecisz się że mną na pegazie - wyszczerzyłam się, chłopak spojrzał na mnie z przestrachem, ale po chwili wyciągnął rękę po której uscisnieciu przypieczentowalismy naszą umowę.

- To co Valdez gotów?

- Nie...

- To chodź - wykrzyknęłam i łapiąc Leona za nadgarstek pociągnęłam wgłąb stajni.

W stajni było dość czysto, w bokach porozrzucane było siano a na nim stały wdzięcznie pegazy.

Na jednym z boksów dostrzegłam karteczkę w kolorze morza. Podeszłam i ze wzruszenia pociekła mi łezka.

W boksie stał czarny, lśniący Pegaz z czarnymi oczami, a końcówki jego grzywy i ogona były ogniste.

Mój kochany Argon.

Pegaz który towarzyszył mi przez całe życie (nie miałam pojęcia ze pegazy są nieśmiertelne (?)) Otwarłam drzwiczki i przytulił am się do ogiera.

- Hej kochanie - wyszeptałam i pogłaskalam go po pysku.

- Co tam? Lecimy w teren?- Pegaz cicho zarżał więc wyprowadziła go z boksu i ustawiłam na korytarzu.

Temu wszystkiemu przyglądał się Leo.

- Wsiadaj Valdez, siedzisz z przodu bo tak będzie wygodniej, jakby co złap się grzywy. - chłopak przełknąć sline i wskoczył na wierzchowca, a zaraz za nim zrobiłam to i ja. Chłopak wydawał się dość spiety.

- Ej, Leo spokojnie.

- Łatwo ci powiedzieć - warknął

Oplotłam go rękami w pasie by nie spaść przez co trochę się rozluznił i wyczulam że lekko się uśmiecha.

- To co ruszamy - na te słowa Argon ruszył galopem i gwałtownie uniósł się w powietrze.

Przywrócona  °¦ Leo Valdez ¦°Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz