Rozdział VI

2K 96 4
                                    

Tego się nie spodziewałam. Wiedziałam, że Berlin nie dopuści, żebym to ja miała ostatnie słowo. Został zraniony i chciał mnie odciąć, rozumiałam to.  Nie chciałam źle o nim myśleć. Chciałam sądzić, że będzie się dalej starać, żeby mnie odzyskać. Ale teraz chyba nawet samej siebie nie potrafię przekonać.

Wszystko sie skończyło, tylko jest jeden, zasadniczy problem. Nasze dziecko.
Wiem, że chciałam je usunąć. I do tej pory byłam tego pewna. Ale ono żyje, we mnie. Ja nigdy nikogo nie zabiłam.
A może sama je wychowam. Może je urodzę i zrobię z niego dżentelmena albo silną i niezależną kobietę. Może to po prostu musiało sie zdarzyć. Przecież Andres tak naprawdę nie wychowałby tego dziecka.
Naprawdę już nie wiem, czy powinnam je usunąć.

Z zamyślenia wyrwał mnie Oslo, który właśnie rozdawał jedzenie. Spojrzałam na Berlina i jego wzrok jasno mówił, że mam jeść. Nie rozstaliśmy się po to, żeby dalej o sobie myśleć.
Nie wzięłam jedzenia. Nie byłam głodna i chciałam mu pokazać, że nie jestem już od niego zależna. Takim małym gestem buntu.

Andres wstał i ruszył prosto w moją stronę. Tak myślałam. Nie może o mnie zapomnieć.
Jednak kiedy byłam już przygotowana na konfrontację, on ominął mnie bez słowa.

Nic z tego nie rozumiem.
Odwróciłam się i zobaczyłam Ariadnę i mojego Andres. Mojego. Nie mogłam w to uwierzyć.
Czemu ja nigdy nie zauważyłam tego jego podejścia do życia. Nie rozumiałam tylko tego, dlaczego nadal chciały żądać mi ból?

Kątem oka widziałam jak na nią patrzy.
Widziałam też jak ją dotyka. Może już wcześniej Andres miał mnie dość i chodził na boki. Może tak było mu wygodniej.
Chwile na nich patrzyłam, kiedy zniknęli za kolumną.

Nagle usłyszałam krzyki, zobaczyłam, że wszyscy gwałtwonie wstali. Rozglądałam się na boki szukając przyczyny zamieszania.
Za tłumem ujrzałam Moskwę, biegnącego w amoku do wyjścia. To było dziwne. Berlina nadal nigdzie nie było. Drzwi zaczęły się otwierać. Moskwa był zdecydowany i wściekły. Nie wiedziałam, o co tu chodzi. Zaraz za starszym mężczyzną, wyskoczył Denver. Zaczęli się siłowac. Moskwa chciał wyjść, oddać się policji. Jednak Denver coś mu powiedział i nastał miedzy nimi spokój. Tak samo szybko otworzyli jak i zamknęli drzwi, policja nie zdążyła zareagować w jakikolwiek sposób.
Ten starszy był w złym stanie, blady i osłabiony. Widać było, że tracił nad sobą kontrole.

Kilka godzin później powiedziano nam,że Monica została stracona. Nie sądziłam, że to wypadek przy pracy. A po prostu gorący temperament Berlina.
Wiedziałam,że chciała zabrać telefon dla Arturo, jakiś czas temu. Ale wracając, miało odbyć się bez ofiar, z tego co było mi wiadomo. Więc to oznaczało, że ich plan trochę wymkanął się spod kontroli.
Szkoda kobiety, tak samo jak szkoda każdego człowieka na jej miejscu.



DOM Z PAPIERU | 𝔩𝔞 𝔠𝔞𝔰𝔞 𝔡𝔢 𝔭𝔞𝔭𝔢𝔩[ W trakcie poprawy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz