Cena wyjścia z klatki

440 63 6
                                    

-Panie Stark!- krzyknął nauczyciel, stojąc tuż nad nim.

Tony podniósł głowę i przyjrzał się jego twarzy, wyglądającej dość niekorzystnie pod jego kątem patrzenia. Wykład skończył się dobre dziesięć minut temu, a wszyscy studenci wyszli w sali, zostawiając profesora samego. Tak myślał dopóki nie usłyszał głośnego chrapnięcia z drugiego końca pomieszczenia, gdzieś przy drzwiach. Zebrawszy papiery podszedł do śpiącego studenta, którym okazał się nie kto inny jak Tony Stark, znany na uczelni nie tylko ze swojego nazwiska ale też z powodu bójek, w które często się wplątywał.

-Nie dość, że składa pan papiery dwa dni przed początkiem roku, to jeszcze wdaje sie pan w bójki i śpi pan na wykładach. Mogę wiedzieć po co w takim razie pan się tu zapisywał?

Howard Stark widząc zły stan psychiczny syna oraz słuchając jego niemych próśb, gdy ten wracał że szpitala, sam zaproponował, by Tony zamiast uczyć się zarządzać firmą w tak młodym wieku, poszedł do szkoły, która miała choć trochę oderwać go od problemów i zmartwień. I w sumie Tony pierwszy raz w życiu zobaczył w mężczyźnie ojca, którego zawsze chciał mieć. Takiego, do którego nie trzeba mówić, by zrozumiał, i takiego, który pomimo słów, będzie znał prawdę. Bo ile razy Tony kłamał mu prosto w oczy, że wszystko jest w porządku. Aż w końcu nie wytrzymał i wybuchł tuż przed nim płaczem, krzycząc o wyrzutach sumienia i uczuciach, którymi darzył Rogersa.

Więc od dwóch miesięcy Tony chodził do jednej z uczelni w Nowym Yorku. Nie była ona najwybitniejsza ani najlepsza, ale jej lokalizacja była na tyle odpowiednia, że Tony wracając do domu, mógł wchodzić na kilka godzin do Steve'a i opowiadać mu o tym co działo się u niego w ciągu dnia. Steve był jedną z nielicznych osób, którym mówił o bójkach, być może dlatego, że nie spodziewał się odpowiedzi. Czasami przy szpitalnym łóżku widywał jego rodziców, albo którego z przyjaciół.

Bruce wyjechał do Massachusetts, lecz codziennie wieczorem dzwonił do kogoś z Avengers, wypytując się o stan zdrowia Steve'a i o inne ciekawostki, które wydarzyły się od ich ostatniej rozmowy. Najczęściej dzwonił do Natashy, która wydawała się być bardziej przygaszona niż zwykle. Chłopak, w którym się zakochała wyjechał, a inny leżał nieprzytomny w szpitalu. Nawet jej rude loki wydawały się tracić swój blask. Thor i Loki poszli do tej samej uczelni co Tony, więc miał z nimi kontakt codziennie. Clint i Natasha byli na tyle nie rozłączni, że idąc w ślady rodzeństwa Odinson'ów, również poszli do tej samej szkoły wyższej, na ten sam kierunek.

Lecz pomimo utrzymywanych kontaktów, to stało się już oficjalne. Avengers się rozpadło.

-Przepraszam. Ja... całą noc spędziłem pisząc ten...

-Proszę się nie tłumaczyć- głos mężczyzny złagodniał.- lecz pójść do domu i odpocząć.

-Oczywiście.

Tony nie poszedł do domu. Przynajmniej nie od razu. Widok szpitala, a raczej świadomość, że Steve leżał tylko kilkanaście metrów od niego, nie pozwoliła mu przejść obojętnie. Więc minął salę przyjęć i ruszył do pokoju 29. Rogers leżał tak jak zwykle, blady, chudy, bez krztyny zdrowia. Tony położył plecak na podłodze i usiadł na niewygodny stołku.

Zaraz potem chwycił za jego dłoń. Była cieplejsza niż poprzedniego dnia. Chociaż mógł zrzucić to na zimną temperaturę na zewnątrz i na odkręcone grzejniki.

-Hej, Stevie- powiedział do niego, odgarniając mu z czoła opadające włosy.- Może nie uwierzysz ale zasnąłem na wykładzie i gdyby nie to, przyszedłbym później.

Gdyby Steve był przytomny, z pewnością krzyknął by prosto w niebo "znowu?!". Tony przejechał dłonią po jego obojczyku. Robił to tylko wtedy, gdy wiedział, że nikogo nie ma w pobliżu. W głębi duszy miał nadzieję, że Steve czuje jego dotyk i podoba mu się on. Chciał by chłopak poza hałasem z korytarza i głosem innych go odwiedzających, miał jeszcze jakiś kontakt z rzeczywistością.

-Zastanawiam się czy mnie słyszysz. Podobno ludzie w śpiączce czują i słyszą ale nie mogą odpowiedzieć.

Tony porównywał to do klatki. Być uwięziony we własnym ciele bez możliwości wydostania się lub proszenia o pomoc. A Steve nie lubił klatek. Wolność była jednym z priorytetów i wartości, którymi ten kierował się w życiu. Tony zaczął opowiadać o tym co się wydarzyło od czasu jego wyjścia ze szpitala poprzedniego dnia. Nie było tego wiele. W sumie nic.

-Steve, czy możesz...- jego głos się załamał.-...czy możesz się wreszcie obudzić? Śpisz już tak długi czas. Nie możesz spać w nieskończoność. Czy naprawdę Ziemię musi zaatakować fioletowy kosmita, byś zrozumiał, że cię potrzebuję?- spytał, przywołując wspomnienie wymyślonej postaci o imieniu Thanos.

Był to tytan, o którym opowiadał Thor, by przestraszyć resztę drużyny. Byli wtedy na szkolnej wycieczce i siedzieli wokół ogniska, które rozpalili wychowawcy. Siedzieli z daleka od reszty wycieczki, żyjąc we własnym świecie. Kiedy Thor wspomniał, że Thanos'owi udało się pokonać bohaterów i wymazać połowę wszechświata, Tony przestraszył się i wczepił się w koszulkę Steve'a. Chłopak nie zaśmiał się z niego, tylko pogłaskał po głowie, mówiąc, że zawsze go obroni.

-Muszę iść.- podniósł się, zdając sobie sprawę, że przesiedział ponad trzy godziny. Pochylił się nad ciałem Steve'a i złożył na jego czole delikatny pocałunek. Był zły na siebie i w pewnym sensie nie rozumiał swojego toku myślenia. Dlaczego cały czas go całował? A co jeśli Steve nie chciał jego pocałunków?

Podniósł się z miejsca i wziął z podłogi swoją torbę. Ostatni raz spojrzał na śpiącego chłopaka i opuścił pokój 29. Po krótkim spacerze po korytarzu minął pielęgniarkę, w której oczach był smutek, skierowany do niego. Posłał jej tylko lekki uśmiech, jakby chciał powiedzieć, że wszystko dobrze. Kiedy drzwi szpitalne otworzyły się przed nim jesienny wiatr uderzył w jego twarz. Podniósł głowę do góry. Na niebie zaczęły zbierać się ciemne chmury.

Deszcz był oznaką złych i dobrych rzeczy w jego życiu. Dlatego uśmiechnął się, licząc na pozytywną zmianę. Bo w końcu co gorszego może się wydarzyć? Poprawił plecak na ramieniu i ruszył w kierunku swojego domu, zostawiając szpital w tyle. Nie wiedząc, że gdyby Steve tylko mógł, błagał by o obecność Tony'ego nad swoim szpitalnym łóżkiem. Ale nie dawał rady krzyczeć. Nie mógł nawet się odezwać ani ruszyć. Miał prawo tylko leżeć, wsłuchiwać się w głosy lekarzy, rodziców i przyjaciół, które nie pozwalały mu zatracić się w ciemności, tkwiącej ciągle przed jego oczami. Lecz najbardziej trzymał go dotyk Tony'ego, palący jego skórę.

Steve za wszelką cenę chciał się obudzić. Ale nie wiedział jaka to będzie cena.

Padał wtedy deszcz / StonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz