I

21.2K 574 32
                                    

      Siedziała w niewielkim pokoju, kiedy niespodziewanie zadzwonił telefon.

      Bała się spojrzeć na wyświetlacz, by nie robić sobie znów złudnej nadziei. Wciąż kurczowo trzymała się wersji, że znajdzie pracę do końca miesiąca i zapłaci za czynsz, ale czasu pozostawało coraz mniej, a dach nad głową powoli oddalał się poza materialny zasięg.

      Drżącą ręką sięgnęła po płaski przedmiot i przesunęła zieloną słuchawkę.

      — Słucham? — jej głos wydał się piskliwy i nienaturalny, a ciasne pomieszczenie jeszcze bardziej się zmniejszyło.

      — Amanda Hale? — zabrzmiał męski baryton, który obudził w dziewczynie resztki zdrowego rozsądku.

      — Tak, to ja — potwierdziła. — W czym mogę panu pomóc?

      Miała wrażenie, że po drugiej stronie rozbrzmiał cyniczny śmiech, ale szybko odgoniła od siebie tę myśl. Nie chciała, żeby była prawdziwa.

      — Biblioteka Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej  — oświecił ją mało subtelnie. — Zapraszam jutro na rozmowę kwalifikacyjną.

      — Nie rozumiem — szepnęła do słuchawki — przecież nie składałam tam żadnych papierów.

      Przynajmniej nie przypominała sobie, żeby to zrobiła, a pamięć miała jeszcze dobrą. Poza tym, kto by ją tam przyjął bez żadnego wykształcenia. Ledwo wiązała koniec z końcem, a los pozbawił ją szansy na studia. Miała szczęście, że udało jej się ukończyć szkołę średnią.

      — Jutro zjawi się pani w gmachu głównym o godzinie jedenastej — przerwał niegrzecznie mężczyzna — i lepiej, żeby się pani nie spóźniła. Będę czekał przy portiernii. Do zobaczenia.

      Rozłączył się, nie czekając na dalsze komentarze przestraszonej dziewczyny. Zresztą, to nie jego sprawa. Dostał rozkaz i go wykonał, więc nie miał zamiaru męczyć się z udowadnianiem naiwnej pannie Hale, że to on ma rację.

      Nie miał, wiedział to doskonale i ona też o tym wiedziała, ale po co rozgrzebywać sprawę. Potrzebowała pracy i pieniędzy, żeby mieć za co żyć, a tutaj to dostanie.

      — Załatwiłeś, Hopkins? — wysoki, postawny mężczyzna stanął w drzwiach gabinetu i obdarzył staruszka chłodnym spojrzeniem przenikliwych niebieskich oczu.

      — Tak — mruknął, ocierając chusteczką pot z czoła. — Nadal jednak nie rozumiem, po co to wszystko.

      — Nie musisz niczego rozumieć — warknął w odpowiedzi intruz. — Masz tylko wykonywać rozkazy.

      Mężczyzna nieco się zmieszał, ale ostatecznie odpuścił.

      Żył wystarczająco długo na tym świecie i w tej rodzinie, żeby wiedzieć, że pan nie lubi, kiedy ktoś wie za dużo.

      — Co mam z nią zrobić? — westchnął, podziwiając nieskromną biblioteczkę zdobiącą pomieszczenie. — Nie sądzę, żeby miała pojęcie o książkach.

      — Nie musi mieć o nich pojęcia — mruknął ponuro. — Musi tylko przychodzić tu do pracy. Resztą zajmę się sam.

      Hopkins jeszcze raz przetarł białym skrawkiem materiału czoło i zrezygnowany ukrył twarz w dłoniach. To wszystko było absurdalne, choć miał świadomość, dlaczego tak jest.

      — Wataha potrzebuje matki — potwierdził jego towarzysz.

      — A co, jeśli matka nie potrzebuje watahy? — podsunął zmieszany.

      Złowrogie warknięcie było wystarczającą odpowiedzią.

      — Nie interesuje mnie zdanie dziewczyny, która jest dwa razy młodsza ode mnie — uświadomił podwładnemu władczym tonem Jasper.

      — Dokładnie o dwanaście lat, a to nie jest dwa razy — sprostował cichutko Hopkins, ale widząc wyraz twarzy swojego pana, od razu zamilkł.

      — Wiem już — tym razem usta wilkołaka rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. — Umieść ją w archiwum, niech segreguje teczki ze starymi dokumentami. Może przy okazji znajdzie coś... ciekawego.

      — Niech tak będzie — zgodził się niechętnie staruszek, żegnając alfę lekkim skinieniem głowy. — Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by pański plan się powiódł.

      — Inna możliwość nawet nie wchodzi w grę, Hopkins — w oczach mężczyzny zamigotał niebezpieczny płomień, zanim opuścił gabinet, zostawiając przyjaciela z zupełnym wewnętrznym chaosem.

      Tymczasem Amanda wzięła prysznic, złożyła pranie, zjadła kolację i położyła się spać, zupełnie nie dowierzając w to, co się stało.

      Miała tylko nadzieję, że gdy jutro zjawi się w Instytucie, nie zostanie poinformowana o fatalnej pomyłce, która zaszła przez zbieżność imion i nazwisk. Tylko ta nadzieja pozwoliła jej zasnąć i przespać spokojnie noc.

      Nie podejrzewała nawet, że właśnie zaczyna się jej największy życiowy koszmar.

LunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz