II

12.6K 480 20
                                    

      Wzięła głęboki oddech, ostatni raz rozglądając się uważnie na boki i nieśmiało nacisnęła staroświecką klamkę.

      Drzwi zatrzeszczały i niechętnie ukazały wnętrze, którego nie powstydziłby się żaden nawiedzony pałac. Weszła po drewnianych schodkach i przystanęła przed kolejnymi drzwiami, zaglądając przez przybrudzone szyby do środka.

      Stał tam i niecierpliwie wystukiwał butem rytm o kamienną podłogę.

      — Śmiało, panno Hale! — krzyknął, a jej zrobiło się głupio.

      Poprawiła torebkę na ramieniu i stukając głośno obcasami, zbliżyła się do siwego staruszka. Głos nie zdradzał prawdziwego wieku mężczyzny, ale widać było, że szczęśliwie przeżył co najmniej trzy razy tyle wiosen, co ona.

      — Dzień dobry — przywitała się grzecznie i nie bardzo wiedząc, co jeszcze mogłaby dodać, wyciągnęła dłoń w kierunku bibliotekarza.

      — Czy dobry to się dopiero okaże — westchnął w odpowiedzi, ściskając mocno kościste palce Amandy. — Za mną, proszę. Porozmawiamy w gabinecie na piętrze.

      Nie śmiała zaprzeczyć. Na razie rozpieszczała ją myśl, że może nie trafiła tu przez pomyłkę i faktycznie ma szansę na otrzymanie pracy, a co za tym idzie na zarobek. Pani Correns już kilkakrotnie upominała się o zaległe pieniądze, a Hale wciąż zapewniała, że oczywiście odda wszystko, co do grosza.

      — Lubi pani książki? — zagadnął znienacka, a ona o mało nie przystanęła z wrażenia.

      Ostatni raz czytała książkę w liceum, a to było dobre kilka lat temu.

      — Lubię — potwierdziła, bo brak czasu wcale nie wykluczał zamiłowania do literatury.

      — Chociaż tyle — Hopkins posłał dziewczynie zawiedzione spojrzenie i zatrzymał się przed mahoniowymi drzwiami do gabinetu.

      Pot ponownie wystąpił mu na czoło, gdy zorientował się, że w środku ktoś już jest.

      Alfa nie słynął z cierpliwości, ale staruszek nie spodziewał się, że od razu będzie chciał zaznaczyć swoje terytorium. Panna Hale uniosła lekko brwi, przyglądając się przerażonej twarzy towarzysza.

      — Coś się stało? — zaniepokoiła się, rozglądając czujnie po korytarzu, ale nikogo nie zauważyła.

      Nie była wilkołakiem i nie wychwyciła zagrożenia. Nie czuła zapachu mężczyzny, z którym miała spędzić resztę życia. Przez głowę Hopkinsa przelatywały setki myśli na minutę, a przyśpieszony oddech drażnił Jaspera, skrywającego się po drugiej stronie drzwi.

      — Bardzo proszę — wskazał na wejście do gabinetu i wstrzymał oddech — ktoś już tam na panią czeka.

      Zanim zdążyła zapytać, oddalił się pośpiesznie, jakby przypomniał sobie, że żelazko pali mu od godziny koszulę. Co miała zrobić? Zapukała niepewnie i usłyszawszy ciche zaproszenie, przekroczyła próg z szaleńczo bijącym sercem.

      Przy oknie w rogu pomieszczenia stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, o urodzie raczej aryjskiej, jakby to określiła jej świętej pamięci babka.

      Światło padające na jego twarz doskonale uwydatniło najmniejsze szczegóły, w tym ostre rysy twarzy. Miał bardzo jasne włosy, brwi i rzęsy, a oczy w ciemnym kolorze błękitu. Ubrany był w czarną koszulę, która jeszcze bardziej podkreślała nietypową urodę, jeansy i adidasy. Ostatni element garderoby średnio wpasowywał się w elegancki styl wiktoriańskiego gabinetu, ale był jak najbardziej namacalny. Zdawał się tworzyć pewną charakterystyczną dla mężczyzny manierę.

      — Jasper Withell — rzucił od niechcenia, wprawiając ją w dziwne osłupienie.

      Właściwie odkąd weszła do środka, czuła się dość... dziwnie. Miała wrażenie, że nie może oddychać tak swobodnie, jak na korytarzu, a przecież okno było otwarte i przez szeroką szparę do pomieszczenia dostawało się jesienne powietrze.

      — Amanda Hale — wykrztusiła, na dygoczących nogach podchodząc do biurka, przy którym ustawione były trzy krzesła obite granatowym materiałem.

      Withell zdążył przyzwyczaić się już do jej obecności i powoli uciszał swoją wewnętrzną bestię, która nakazywała mu się na nią rzucić.

      Panna Hale była średniego wzrostu brunetką o zmysłowym spojrzeniu i zniewalającym uśmiechu. Na jej policzki wciąż wstępowały rumieńce, czyniąc ją bezustannie zawstydzoną. Była wąska w ramionach, za to miała krąglejsze biodra i delikatnie zarysowaną talię. Z ledwością utrzymywała się na szpilkach, w których przyszła i nie trzeba było być geniuszem, żeby od razu zorientować się, że nie chodziła w nich zbyt często.

      — Proszę usiąść — zaproponował nieco zachrypniętym głosem, a dziewczyna posłusznie wykonała polecenie.

      Jej zachowanie było nietypowe, a wilkołak wychwytywał coraz to ciekawsze szczegóły.

      Nie zadawała pytań, nie kręciła się, nie rozglądała dookoła z zainteresowaniem. Po prostu siedziała, dłonie miała złożone na kolanach i wydawała się czekać na dalsze instrukcje. Sam nie wiedział, co go w niej tak niepokoi, ale był to chyba ten stoicki spokój, którym wręcz emanowała.

      — Panno Hale — podjął wątek — do pani obowiązków będzie należało segregowanie przedawnionych dokumentów w archiwum, które znajduje się pod Instytutem i w bibliotece na parterze. Oba pomieszczenia są ze sobą połączone, toteż nie będzie pani zbytnio błądziła. Pozostali pracownicy wytłumaczą pani, co trzeba robić i jak trzeba to robić. Wygląda pani na bystrą, więc nie spodziewam się żadnych komplikacji i żeby to było jasne... nie chciałbym się ich spodziewać — na jego ostatnie słowa poruszyła się niespokojnie, ale Jasper celowo wywołał u niej taką reakcję.

      Chciał zobaczyć, jak ten stoicki spokój na zostaje zaburzony i jak ta zmiana wpływa na dziewczynę.

      — Wynagrodzenie końcowe będzie zależało od pani poczynań i postępów. Dzisiaj zostanie pani na dzień próbny, jutro zacznie od ósmej. Wymiary godzin są różne, nie zawsze będzie to osiem. Może ma pani jakieś pytania?

      Amanda miała mnóstwo pytań, a właściwie same pytania, ale coś w tym człowieku ją przerażało i nie zamierzała ich zadawać.

      — Nie, wszystko jest dla mnie zrozumiałe — szepnęła. — Dziękuję bardzo za rozmowę — chciała podać mężczyźnie dłoń, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła.

      — Pan Hopkins zaprowadzi panią do biblioteki i zapozna z regulaminem, resztą pracowników, a przede wszystkim z nowymi obowiązkami — pożegnał ją chłodno, a ona czym prędzej wstała i podeszła do drzwi.

      Gdy jej dłoń spoczywała już bezpiecznie na klamce, pan Withell odezwał się niespodziewanie.

      — Proszę być uważną przy segregowaniu tych papierów — w jego głosie zabrzmiała jakaś złowroga nuta. — Nic tam nie znalazło się przypadkowo.

      Kiwnęła głową i z ulgą wyszła na korytarz. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że znów zaczęła oddychać.

LunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz