Rozdział 33, II.

826 47 0
                                    

Ciężko mi było zmrużyć oczy w domu nastolatka z psychopatycznymi napadami. Siedziałam w kuchni, patrząc jak rodzice Theo robią śniadanie. Wcześniej wspomniany chłopak pił herbatę, obserwując mnie i swoich własnych rodziców. 
- Przygotowałam śniadanie, twoje ulubione. - uśmiechnęła się mama bruneta, kładąc przed nim na blacie kanapki z serem, szynką, pomidorem i równo pociętą papryką. 
- Nie wykazałaś się. - upił łyk i pokierował talerz w moją stronę. - Jedz, musisz być na siłach. 
- Nie jestem głodna. 
- A ja nie pytałem o twoje zdanie. 
- Nie narzekaj, kochana. - pani Raeken zaśmiała się nerwowo. - Są bardzo pyszne.
- Skończ siebie tak przeceniać. - Theo wstał, co wywołało to u kobiety odruch.
Zmarszczyłam brwi, patrząc na tę dwójkę. Od kiedy to rodzice boją się własnego dziecka?
- Ty ich tutaj torturujesz? - zapytałam, widząc strach w oczach starszej pani. 
Cała trójka na mnie spojrzała, jakbym zadała pytanie o martwych kotach w piwnicy. 
- Chodź do pokoju. - skierował te słowa do mnie, gestem ręki każąc swojej mamie umyć kubek. 
Nie podobało mi się zachowanie, jakie okazywał wobec matki, ale ja jako gość nie miałam na to wpływu. Raeken kazał iść przed sobą, mając obawy, czy nie wywinę mu jakiegoś numeru. Jednak idąc za mną, skazywał siebie na zepchnięcie ze schodów. W swoim pokoju zamknął delikatnie drzwi, co było dla mnie sporym zdziwieniem. Miał więcej poszanowania dla rzeczy niż dla osób, które go wychowują. Cóż, a przynajmniej się starają. 
- Mogę zadać pytanie? - usiadłam na jego łóżku. 
- Aktualnie to zrobiłaś. - szperał w swojej szafie. 
- To mogę zadać jeszcze dwa pytania? 
- Właśnie to.. - zmarszczył brwi, spoglądając na mnie. - Sprytnie. Co jest? 
- Dlaczego nie pozwalasz mi się spotykać ze stadem Scotta? Albo chociaż jednym z jego członków. - oboje wiedzieliśmy o kogo chodzi. 
- Tak jak powiedziałem na samym początku, stado Scotta jest teraz naszym wrogiem. 
- Przecież nie zamierzam z nimi rozmawiać o bombie nuklearnej rzuconą na ciebie. - co zabawne, bardzo bym chciała.
- Vivian. - zaśmiał się, odwracając się w moją stronę. - Jesteś zależna ode mnie, czy tego chcesz, czy nie. Jeśli wyjdzie w którymś momencie, czym jesteś i nie będziesz w stanie nad tym zapanować, kto ci pomoże? No raczej ktoś, kto również jest chimerą, prawda?
Gdyby nie fakt, że mnie przywrócił do życia, przy okazji mnie tym ratując, to już dawno bym od niego uciekła. Nie dość, że mam świra na głowie to jeszcze nie wiem dlaczego, ale w głowie miałam przebłyski i z niektórych fragmentów rozmowy wynikło, że zabiłam niewinną osobę. Nie rozumiałam co się dzieje. 
- A chociaż mogę się spotkać z Lilianą? 
Theo wziął krzesło, które było przy biurku i usiadł naprzeciwko mnie, patrząc mi w oczy. 
- Jej mama odesłała ją do psychiatryka.
- Co? - zmarszczyłam brwi, obawiając się, że nie domyłam uszu. 
- Straciła swój trzeźwy umysł. Twoja przyjaciółka zwariowała, Vi. - uśmiechał się szeroko, jakby moja klęska sprawiała mu radość. 
Czy to przez natłok głosów, które słyszała? Powinnam była jej pomóc i wspierać. Zawaliłam.

Wojna światów | Liam Dunbar [KONTYNUACJA NA PROFILU]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz