Smród Z Mieszkania

24 1 0
                                    

Makabryczna seria zaczęła się 27 września 1988 roku. Tego dnia do jednego z komisariatów w Łodzi przyszła zdenerwowana mieszkanka bloku leżącego przy niecieszącej się dobrą sławą ulicy. - Panie kochany, ratuj pan. Z mieszkania sąsiada strasznie cuchnie, jakby coś się zepsuło. Czuć też gaz. Ten sąsiad, to taki więcej imprezowy jest. Balangi organizuje. Dziwni ludzie do niego przychodzą. On też święty nie jest. Wie pan, on jest... - mówiąc to kobieta nagle urwała, jakby przestraszona, że za dużo powiedziała. Po chwili zaczęła znacząco mrugać do oficera dyżurnego. Ten, zaskoczony dziwnym zachowaniem, ofuknął ją niczym nauczyciel ucznia.

- Mówcie jasno i precyzyjnie, o co chodzi, a nie będziecie mi tu jakieś miny stroić - nakazał milicjant.

- No... on, znaczy się sąsiad, tak mi się wydaje... woli chłopców - dukała z zażenowaniem pani w średnim wieku. Po chwili, przełamując wstyd, dodała: - A co będę ukrywała. Sąsiad się z tym nie kryje. Nie żeby się obnosił. Ale tam u niego ciągle spotykają się sami mężczyźni. A teraz śmierdzi

z jego mieszkania, aż nos urywa. Ja sąsiada z dziesięć dni już nie widziałam. Podejrzane to wszystko. Trzeba wejść do jego mieszkania. Gaz śmierdzi, może cały blok wylecieć w powietrze - stwierdziła rozeźlona przedłużającą się rozmową.

Oficer, zaniepokojony informacją o ulatniającym się gazie, wezwał na pomoc strażaków, którzy błyskawicznie wyłamali drzwi do mieszkania Zdzisława C. Mieszanina smrodu rozkładającego się ciała oraz gazu, ulatniającego się z odkręconego palnika kuchenki, buchnęła w nozdrza milicjantów, strażaków i zaciekawionych sąsiadów. Zwłoki 37-letniego Zdzisława C. leżały w zakrwawionej pościeli na rozłożonym tapczanie. Zabójca skrępował ofierze nogi przewodem elektrycznym, który zawiązał na lewej ręce zamordowanego. Ciało przywalone było regałem. W całym mieszkaniu panował bałagan. Z otwartych szaf i szuflad powyrzucane zostały ubrania oraz bielizna. Na podłodze, niedaleko tapczanu, leżał zakrwawiony nóż kuchenny.

- Pewnie tym go zadźgał - mruknął jeden z wezwanych techników milicyjnych. Spece od zbierania śladów pracowali w mieszkaniu Zdzisława C. przez kilka godzin. Znaleźli nie tylko narzędzie zbrodni, jakim rzeczywiście okazał się nóż, ale także liczne odciski linii papilarnych. Sekcja zwłok wykazała, że Zdzisław C. zginął od ciosów nożem. Morderca dźgnął go aż sześć razy w plecy i klatkę piersiową, w tym prosto w serce.

Przy pomocy rodziny i znajomych denata ustalono, że w mieszkaniu brakowało wielu wartościowych przedmiotów. Zniknął magnetowid, który w owym czasie był sprzętem luksusowym i świadczącym o zamożności, poza tym zabójca zapakował do dwóch toreb turystycznych: radioodtwarzacz, aparat fotograficzny, kasety wideo, dwa złote sygnety i obrączkę, kożuch i płaszcz skórzany. Co ciekawe, zabrał też album fotograficzny i klucze od mieszkania oraz pieniądze w nieustalonej wysokości.

Milicjanci prześledzili życie Zdzisława C. Mężczyzna utrzymywał liczne kontakty homoseksualne. Był bywalcem łódzkich "pikiet", czyli miejsc, w których homoseksualiści szukają partnerów. Zwykle były to dworce i duże place w centrum miasta. Zadawał się zarówno z artystami, ludźmi wykształconymi i obytymi, jak i z "żulami", czyli mężczyznami, którzy sprzedawali swoje usługi seksualne homoseksualistom. Wśród znajomych denata wielu miało swoje milicyjne kartoteki. On sam w środowisku gejowskim słynął z organizowania

hucznych imprez. Miał opinię dość zamożnego. Chwalił się pobytem za granicą oraz wyjazdami handlowymi na Węgry. Chętnie opowiadał o swoim pełnym dolarów koncie dewizowym.

Milicjanci ocenili, że rabunek był jednym z motywów zabójstwa. Jednak tajemnicą pozostało, czy rabunek był konsekwencją zabójstwa, do którego doszło na przykład na skutek kłótni kochanków. Może poszło o rozliczenia finansowe za seks? A może jednak morderca od początku planował zabicie i okradzenie swojej ofiary i z takim zamiarem przyszedł do mieszkania Zdzisława C.?

Ostatni raz Zdzisław C. był widziany 19 września 1988 roku. W tym dniu spotkał się ze swoim kolegą z pracy. W jednej z łódzkich knajp omawiali wspólny wyjazd na Węgry. Rozstali się w pobliżu dworca Łódź Fabryczna, na który wówczas chętnie zaglądali homoseksualiści w poszukiwaniu przygodnych partnerów.

Prawdopodobnie to tam Zdzisław C. spotkał i zaprosił do mieszkania swojego zabójcę. Nie wiadomo, czy znali się wcześniej, czy też było to ich pierwsze spotkanie. Między godziną 19.00 a 19.30 cztery sąsiadki słyszały dziwne hałasy z mieszkania Zdzisława C.

- Jakby ktoś wywracał meble. A potem jakieś jęki. Wyszłam na klatkę. Widziałam, jak po schodach zbiegał młody mężczyzna. Nie reagowałam, bo z mieszkania pana Zdzisława często dobiegały hałasy. Imprezy tam były. Kłótnie. Ciągle pojawiali się jacyś inni mężczyźni - relacjonowała starsza pani.

Dzięki zeznaniom świadków milicja stworzyła rysopis domniemanego zabójcy. Był w wieku do 30 lat, miał około 176 centymetrów wzrostu, krępą budowę ciała oraz jasnoblond, krótkie włosy, które okalały okrągłą twarz.

W sprawie zabójstwa Zdzisława C. milicjanci przesłuchali 136 osób i wytypowali kilku podejrzewanych mężczyzn. Nie udało się jednak zebrać wystarczającego materiału przeciwko żadnemu z nich.



Archiwum X Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz