Na początku sierpnia 1989 roku czterdziestoletni Waldemar O. nie pojawił się w pracy w jednym z biur turystycznych. Ten zapalony organizator i pilot wielu wycieczek krajoznawczych cieszył się tam nieposzlakowaną opinią. Nigdy się nawet nie spóźnił, a co dopiero żeby w ogóle nie przyjść. Zaniepokojeni koledzy najpierw wydzwaniali do niego, a ponieważ nie odbierał telefonów, wybrali się do jego mieszkania. Zastali zamknięte drzwi.
- Szkoda się tak dobijać. Pana Waldka to już od dwóch, a nawet trzech dni nie widziałam. Nikt też do niego nie przychodził - poinformowała starsza kobieta, która wychyliła się zza półprzymkniętych drzwi jednego z mieszkań na tym samym piętrze.
Znajomi Waldemara O. wspólnie z sąsiadką ustalili, że mężczyzna nie uprzedził nikogo o jakimkolwiek wyjeździe, nie zawiadomił też o nagłej sprawie, którą musiałby pilnie załatwić. Takie tajemnicze zniknięcie wydało im się zupełnie nie w jego stylu. Ustalono, że sąsiadka następnego dnia zawiadomi milicję, iż jej sąsiad nie pojawia się w pracy od kilku dni i nikt go nie widział w miejscu zamieszkania.
4 sierpnia 1989 roku łódzka milicja przyjęła zgłoszenie o zaginięciu Waldemara O. Zaniepokojona sąsiadka twierdziła też, że z mieszkania czuć jakiś dziwny fetor. Poza tym przyniosła do komisariatu klucze, które kilka dni wcześniej znalazła na klatce schodowej. Jak się wkrótce okazało, klucze pasowały do zamków w mieszkaniu Waldemara O.
Właściciel mieszkania leżał na kanapie. Był w podkoszulku i slipach. Nie żył od kilku dni. Zabójca związał mu ręce sznurkiem, który także posłużył jako pętla zaciśnięta wokół szyi. Ofiara miała skrępowane nogi paskiem od spodni, a w usta wepchnięty knebel zrobiony z kuchennej ścierki. Biegli ustalili, że przyczyną śmierci było uduszenie poprzez zadzierzgnięcie na szyi oraz wepchnięcie knebla w usta. Mieszkanie było splądrowane.
Waldemar O. ostatni raz widziany był żywy 30 lipca 1989 roku. W tym dniu odwiedził swoją matkę, wyszedł od niej około 16.30.
- Mamo, muszę wyjść wcześniej, ponieważ będę miał gościa - zapowiedział matce. Potem nikt go już nie widział żywego. Następnego dnia rano sąsiadka znalazła klucze na klatce schodowej. Policjanci przyjęli, że Waldemar O. został zamordowany między popołudniem 30 a rankiem 31 lipca. Nie udało się ustalić, co robił po wyjściu od matki, ani z kim zamierzał się spotkać.
Z mieszkania zniknął duży telewizor oraz pieniądze. Waldemar O. mieszkał sam. Zarówno w pracy jak i przed rodziną ukrywał swój homoseksualizm. Nie miał stałego partnera. Był bardzo dyskretny i bał się dekonspiracji, dlatego nie pojawiał się w znanych łódzkich miejscach spotkań homoseksualistów. W ciągu roku wyprawiał tylko jedną imprezę - swoje imieniny. Gości zapraszał w dwóch turach. Pierwsi przychodzili członkowie rodziny, zaś w kolejnym dniu świętował w towarzystwie kolegów. Miał też swoje zaprzyjaźnione grono miłośników brydża, w którym dość często ucinał kilka partyjek.
Dlaczego zginął? Policja założyła kilka wersji. I znów przyjęto, że motywem zabójstwa mógł być zarówno rabunek jak i nieporozumienie z przygodnym partnerem. W przeszłości Waldemar O. został okradziony przez jednego z takich "żuli". Wówczas zawiadomił o tym milicję. Dlatego początkowo milicjanci zakładali, że być może był to odwet za tamtą sprawę. Wersja ta nie potwierdziła się. W czasie śledztwa funkcjonariusze przepytali ponad 60 osób. Nie udało się ustalić zabójcy.