Kilka miesięcy później kolejne zabójstwo wstrząsnęło środowiskiem łódzkich homoseksualistów. - To jakaś czarna seria. A może szaleniec? - zastanawiali się zarówno milicjanci jak i przerażeni homoseksualiści.
I w tym przypadku sprawa wyglądała podobnie. W połowie listopada 1989 roku 50-letni aktor Piotr G. nie pojawiał się od kilku dni w pracy. Zaniepokojeni przyjaciele wydzwaniali do niego, ale nie odbierał telefonów. W końcu znajomi zawiadomili jego matkę; poszła wraz z córką do mieszkania syna. Drzwi były zamknięte tylko na klamkę. Niewielkie mieszkanie było splądrowane. Półnagie zwłoki Piotra G. leżały w zakrwawionej pościeli na tapczanie. Zabójca zadał mu wiele ciosów nożem. Jak ustalili potem policjanci, ciosy były zadawane z ogromną siłą. Nóż przebijał ciało na wylot. Ofiara usiłowała się bronić, świadczyły o tym liczne siniaki na ciele.
Zabójca zostawił narzędzie zbrodni - zakrwawiony, kuchenny nóż - leżał na stole w jednym z pokoi. I tym razem sprawca skradł magnetowid, lornetkę, książeczkę oszczędnościową, złotą biżuterię - sygnet, bransoletę, spinkę do krawata, łańcuszek, spinki do koszuli, zegarek oraz skórzaną kurtkę, bieliznę i ręczniki.
Piotr G. nie ukrywał swoich preferencji seksualnych. Był stałym bywalcem łódzkich "pikiet" oraz kawiarni, gdzie wówczas spotykali się homoseksualiści. Wśród znajomych miał opinię bardzo nieostrożnego. Przyprowadzał do domu dopiero co poznanych mężczyzn. Kiedyś zakochał się w licealiście i tak długo zapraszał go na wspólne pogawędki, aż w końcu zostali kochankami. Szczycił się swoim młodym partnerem, ale nie potrafił wytrwać w wierności. Spotykał się także z innymi mężczyznami.
Ostatni raz Piotra G. żywego widziano 21 listopada 1989 roku. Wieczorem był na imprezie. Wyszedł z niej wraz ze znajomym około godziny 23.00. Razem stali na przystanku.
- Patrz, jakie cudo tam stoi - Piotr G. szturchał znajomego i wskazywał na młodego mężczyznę, który czekał na tramwaj kilka metrów dalej. - Muszę go mieć! To cześć. Idę go poderwać - zakomunikował koledze.
Szybko pożegnał się i sprężystym krokiem podszedł do młodego mężczyzny. Podał mu rękę, słychać było, że się głośno przedstawił. Potem ściszył głos i nachylił się w stronę nowo poznanego. Chwilę rozmawiali, po czym wspólnie poszli w kierunku postoju taksówek.
Znajomy Piotra G. bacznie obserwował zdarzenie. Widział, jak obaj wsiedli do taksówki i odjechali. - Oj, ten Piotruś! Napyta sobie kiedyś biedy - myślał. Zaraz po przyjeździe do mieszkania postanowił sprawdzić, czy Piotr G. dojechał do domu. Zadzwonił do niego. Po drugiej stronie ktoś podniósł, a następnie szybko odłożył słuchawkę. Kolega miał już ponownie wybrać numer, ale rozmyślił się.
- Jest w domu, nie będę mu przeszkadzał - mruknął sam do siebie. Prawdopodobnie w tym czasie doszło do morderstwa Piotra G. Dzięki spostrzegawczości świadków udało się stworzyć portret pamięciowy domniemanego zabójcy. Miał około 20 - 22 lata, był średniej budowy ciała. Miał blond włosy z charakterystycznymi jaśniejszymi pasemkami na grzywce. Ubrany był w ocieplaną kurtkę dżinsową, szerokie spodnie. Na nogach miał charakterystyczne białe lakierki z czarnymi czubami.
Rysopis tego mężczyzny, a zwłaszcza rozjaśnione włosy na grzywce, pasował do sprawcy dwóch innych napadów rabunkowych na homoseksualistów, do których doszło przed zabójstwem Piotra G. Mimo tak wielu śladów, w tym rysopisu, nie udało się zatrzymać zabójcy.