Piątego marca 1990 roku milicjanci z sekcji zabójstw znów zostali wezwani do morderstwa jednego z łódzkich homoseksualistów. Sprawa wyglądała podobnie jak cztery wcześniejsze. 41-letni Jarosław P. został zamordowany w nocy 25 lutego 1990 roku we własnym domu. Zabójca zadał mu kilka silnych ciosów nożem kuchennym w klatkę piersiową, plecy, kark i głowę. Rozłożony tapczan i zaścielona pościel świadczyły, że gospodarz zaprosił gościa w jednoznacznym celu.
Po zadaniu ciosów morderca rzucił nóż na podłogę i splądrował mieszkanie. Tym razem łup był niewielki - telewizor, trzy koszule, pieniądze. Jarosław P. był rencistą i nie dorobił się większego majątku. Wprawdzie chwalił się w towarzystwie, że ma siostrę za granicą, ale bliżsi znajomi wiedzieli, że groszem nie śmierdział. Swoich partnerów seksualnych poznawał na łódzkich "pikietach", gustował w starszych od siebie panach. Bez obawy zapraszał ich na schadzki do swojego mieszkania.
Choć zabójca splądrował mieszkanie, to nie zabrał tajemnego notesu Jarosława P., w którym mężczyzna zapisywał adresy i telefony swoich znajomych, w tym kochanków. W notesiku widniało ponad 200 nazwisk. Wszystkie te osoby zostały później sprawdzone - w sumie przesłuchano 269 osób, ale morderca nadal był nieuchwytny.