17. Ewa

767 90 5
                                    

   Ten rozdział był dla mnie bardzo trudny, dlatego sama jestem zdziwiona, że poszedł mi tak szybko. Może chciałam mieć to wyzwanie już za sobą, nie wiem, ale skoro skończyłam i jestem nawet zadowolona, to dlaczego miałabym nie podzielić się nim od razu?
__________________________

   Powiedziałam Miszy, że czułam się brudna. Był to dość spory eufemizm.

  Tak naprawdę czułam się obrzydliwie. Skóra rąk, twarzy, ud wydawała mi się odrażająco zanieczyszczona, najchętniej bym ją z siebie ściągnęła, a przynajmniej wyparzyła, aby zmyć najmniejszy ślad niechcianego dotyku męskich dłoni. 

   Tymczasem Rob pozwolił mi tylko pobieżnie opłukać w umywalce widoczne znad ubrania części ciała, a sam czekał pod drzwiami łazienki, nasłuchując, czy aby nie upadłam. Łaskawie zgodził się też na obecność w domu Michaiła, którego przecież tak cholernie w tej chwili potrzebowałam.

   Przebrawszy się w świeże, pozbawione mdłego zapachu nasienia ciuchy poczułam się nieco pewniej. Otworzyłam drzwi i stanęłam niepewnie, trzymając swoją brudną odzież i nie wiedząc, co z nią zrobić. Najchętniej wyrzuciłabym to wszystko do śmietnika, przecież wiedziałam, że już nigdy nie zdecyduję się na założenie którejkolwiek z tych rzeczy.

   Z kłopotu wybawił mnie mój ojczym, podsuwając mi spory, zamykany strunowo worek. Posłusznie umieściłam tam wszystko i nie interesowałam się już, co zamierzał z tym zrobić. To znaczy wiedziałam, że pewnie odda to do badań, mogących dostarczyć dowody pogrążające moich oprawców, ale naprawdę wolałam o tym nie myśleć.

   W obliczu czegoś takiego lepiej pozostać bierną.

   — Masz strasznie pusty wzrok — odezwał się cicho Michaił, gdy Rob poszedł wyjechać z garażu samochodem zastępczym, otrzymanym z ubezpieczalni. Nie miałam pojęcia, co mogłabym odpowiedzieć. — Znam go — dodał tylko, i zrozumiałam.

   No tak, przecież on też kiedyś cierpiał tak, jak ja teraz. Może nawet bardziej, przecież ktoś próbował go zabić i uczynił kaleką jego brata, a ja zostałam "tylko" zgwałcona.

   — Wygląda na to, że oboje mamy swoje własne blizny. — Uśmiechnęłam się smutno. Pokiwał głową.

   — Tak, to nasze demony, z którymi przyszło nam walczyć — mruknął w zamyśleniu, patrząc nie na mnie, a ponad moim ramieniem, na ramkę ze zdjęciem. Przedstawiało ono Roberta, trzymającego kilkuletnią mnie na barana podczas spaceru nad jakimś jeziorem czy innym zbiornikiem wodnym. — Myślisz, że razem będzie nam łatwiej? A może powinniśmy pójść każdy w swoją stronę, żeby poradzić sobie z tym samodzielnie?

    Podkręciłam głową.

    — Jesteśmy trochę jak ćmy — odparłam. Ocknął się jakby i przyglądał mi się uważniej.— Lecimy do światła, chcąc się ogrzać, chociaż dobrze wiemy, że nas zabije. 

   Widziałam, że zrozumiał, o co mi chodziło. Krzywdziliśmy się nawzajem tym związkiem. Pomimo półmroku panującego w przedpokoju dostrzegłam w jego oczach strach, pewnie przed kolejnym rozstaniem. Nie zasłużył na to, żeby znów go ranić.

   — Mam przeczucie, że dla żadnego z nas nie jest to dobre — kontynuowałam — ale, cholera, ja cię cały czas bardzo kocham.

Szron we włosach ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz