- To jest bardzo głupi pomysł - stwierdził Shaker poprawiając sobie kołnierzyk białej koszuli, kiedy ja parkowałam samochód.
- To jest świetny pomysł - odpowiedziałam, wyjmując kluczyki ze stacyjki, choć sama nie byłam o tym do końca przekonana. - Słuchaj, wszystko będzie w porządku. Musisz tylko przyzwyczaić się do pytań o nasz związek i grzecznie im zaprzeczać.
Był dwudziesty czwarty grudnia. Już kilku godzin temu słońce schowało się za horyzontem, zostawiając za sobą pustą ciemność nocy i delikatne przebłyski gwiazd na czarnym sklepieniu.
Spojrzałam na zegarek. Za dwie minuty miała wybić osiemnasta. Westchnęłam przeciągle i oparłam głowę na wezgłowiu fotela. Co mi strzeliło do głowy, żeby zaproponować mu wspólną wigilię? A co ciekawsze, dlaczego on się na to zgodził i to nie z litości (najprawdopodobniej)?
Wyszłam w końcu z auta i spojrzałam na mój rodzinny dom. Wąska droga ciągnęła się od bramy jakieś pięćdziesiąt metrów, prowadząc do niemałego budynku o beżowych ścianach, drewnianych okiennicach, z dachem wyłożonym ceglano-czerwonymi dachówkami. Trochę dalej za domem stał kurnik, stodoła i obora, z której dało się słyszeć stłumione muczenie. Uśmiechnęłam się. Dawno ty nie byłam - prawie pięć miesięcy. Dziwnie było budzić się codziennie bez piania koguta - pomimo, że przez dziewiętnaście lat mojego życia doprowadzał mnie on do szału.
Spojrzałam na Shakera. Chłopak miał otwarte szeroko oczy i wpatrywał się z takim niedowierzaniem, jakby zobaczył conajmniej Krainę Czarów, a nie zwyczajną farmę.
- No co? - zapytałam w końcu, kiedy po pięciu minutach on nadal gapił się z rozdziawioną buzią.
- Nie wiedziałam, że wychowałaś się na wsi - powiedział w końcu. - Szczerze mówiąc nigdy na takiej nie byłem.
- Ale mieszczuch - pokręciłam głową. - Zobaczysz, w ciągu tych dwóch dni moja rodzina nauczy cię takiej szkoły życia, że w życiu nie będziesz chciał się już ze mną spotkać.
- Naprawdę w to wątpię.
Zrobiłam co w mojej mocy, żeby zakryć rumieńce, ale chyba niewiele z tego wyszło. Odwróciłam się i popchnęłam drzwi bramy, po czym udałam się w stronę domu.
- Idziesz?
Chłopak ruszył za mną.
Gdy dotarliśmy do drzwi, przeżegnałam się w myślach, błagając Bożą Opatrzność o łaskę nade mną w ten pokręcony wieczór, i zapukałam.
Po dłuższej chwili drzwi się otworzyły i ujrzałam moją mamę. Wydawała się jeszcze mniejsza niż zazwyczaj (jej sto pięćdziesiąt centymetrów przy moim metrze siedemdziesięciu wyglądało naprawdę komicznie). Uśmiech rozpromienił jej opaloną twarz.
- Willow! - krzyknęła i przytuliła mnie mocno, wkładając w to całą swoją matczyną tęsknotę. - A ten przystojny młodzieniec to..?
- Shaker Mokena, niezwykle mi miło - mój towarzysz ujął dłoń kobiety i musnął ustami jej wierzch.
Mama rozpromieniła się jeszcze bardziej.
- Oh, a jaki dżentelmen! Proszę, wchodźcie dzieci, nie stójcie na zimnie.
Ruszyliśmy więc do środka.
- Jak się czujesz z tym, że pocałowałeś moją mamę przede mną? - szepnęłam.
- Co?
- co.
Shaker próbował się nie roześmiać, ale naprawdę kiepsko mu to wychodziło. Ja za to, przeklinałam się w myślach za niewyparzoną gębę i kompletny debilizm.
CZYTASZ
płacząca wierzba || supa strikas
FanficNie opis, a raczej wstęp (bo opis byłby dokładnie taki sam jak w kazdym innym romansie lolz): pisze ten zjebany opis 5 raz, bo za kazdym razem sie usuwa, a musze cos napisać zebym mogla opublikowac ta pereleczke w skrocie: ksiazka ta nie bedzie sie...