Lucy biegła ile sił w nogach.
Nagimi stopami dotykała wilgotnej i chłodnej ziemi, gałęzie i ostre krawędzie kamieni raniły jej bladą, wychłodzoną skórę. Trudno jej było złapać oddech. Czuła jak mokra koszula nocna przylgnęła do jej skóry, sprawiając że było jej jeszcze zimniej, niż wtedy, gdyby była zupełnie naga.
Biegła, zatrzymując się co pewien odcinek aby spojrzeć w niebo, zdawać by się mogło, że oczekuje od niego drogowskazu który wskaże drogę do bezpiecznego miejsca. Zgrabnymi dłońmi złapała się za ramiona, oddychając szybko i płytko, przy każdym wydechu wypuszczać ciepłe powietrze wyraźnie odznaczające się na mrozie. Szeroko otwartymi, wystraszonymi oczami rozglądała się po otaczającym ją gęstym lesie, nie była pewna co próbuje wyparzeć. Ale wiedziała jedno - to coś jest blisko, i chce zrobić jej krzywdę. Szukała drogi, jakiejkolwiek wydeptanej ścieżki która mogłaby doprowadzić ją do ludzi. Miała wrażenie w błąka się od paru godzin i na to samo wskazywałby jej stan. Złożyła dłonie, chuchając w nie, próbując je trochę ogrzać. Dopiero wtedy poczuła że są czymś pozlepiane a ich zapach jest odpychający
Nie patrząc na nie wytarła się w piżamę naciągając materiał.
Niepewnie stąpając szła przed siebie w gęstniejęcej mgle. Czuła że opada z sił, piekł ją każdy centymetr ciała.
Postawiła ostatnie dwa kroki i miękka ziemia zapadła się pod jej ciężarem, krzyknęła przerażona, zsuwając się na do wykopanego przed kogoś dołu. Nie zauważyła dziury przez panujący mrok. Upadła na nagie pośladki, tłucząc jednocześnie kręgosłup i raniąc kolejne odcinki ciała. Wystraszona przylgnęła plecami do mokrej ściany utworzonej z podmokłej ziemi i rozejrzała sie wokół siebie. Dół był spory, miał prostokątny kształt. Po stronie na której siedziała wystarczyło jedynie miejsca żeby wyprostować na boki obie ręce, lecz przed nią przestrzeni było o wiele więcej. Spojrzała w górę, oceniając wysokość i swoje szanse na wyjście z tej pułapki. Oceniła ją na dwa i pół metra i niepewnie wstała. Nie była zbyt sprawna fizycznie, warunki panujące na zewnątrz również nie sprzyjały wspinaczce. Szukała punktu zaczepienia, wystających korzeni lub zwisającej dłuższej trawy, której można się chwycić, lecz każda próba kończyła się nadaremnie - dziewczyna osuwała się miękkiej i mokrej ściany spadając. W tej sytuacji czuła się bezsilnie jak nigdy dotąd - była brudna, wychłodzona i nie wiedziała gdzie się znajduje.
Usiadła chowając głowę między kolana, starając się zebrać myśli, mokre włosy przykleiły się do jej bladej twarzy. Poczuła na ramionach grudki ziemi, których ilość wydawała się zwiększać, wraz z intensywnością myślenia o nich. W tym jednym się nie myliła - ich ilość faktycznie się zwiększała. Spojrzała w górę zapłakanymi oczami - "Pewnie ziemia opada od wilgoci" - pomyślała. To oznaczałoby, że niedługo, w najgorszym wypadku kilka godzin, ziemia zsunie się na tyle, że będzie mogła wspiąć się po niej bez większego problemu, a przynajmniej tak założyła. Lecz ziemia spadała na nią coraz szybciej i bardziej agresywnie. Stanęła na palcach, próbując dojrzeć przyczynę tego stanu, lecz poczuła na swojej klatce piersiowej kolejną porcję ziemi, a za nią kolejną i kolejną. Po chwili sypanie ustało i w tym momencie usłyszała głośne sapanie mężczyzny, i zarys jego sylwetki stojącej na krawędzi dziury. Nie widziała twarzy, ubioru, nie była w stanie stwierdzić wieku ani tego kim dokładnie mógł być człowiek zasypujący ją piachem. Chciała krzyknąć, powiedzieć cokolwiek, lecz nie była w stanie. Miała wrażenie że wielka gula utkwiła jej w gardle. Przesunęła się, unikając kolejnego obrzutu.
Jedyne co słyszała to wiatr, i cichy przerażający chichot nad jej głową. Czas jakby przyspieszył, ziemi przybywało, a ona panicznie próbowała się wspiąć, jak zwierzę chcące uciekające przed pewną śmiercią. Na nic jej starania. Spojrzała w górę, i zauważyła drugą łopatę, pracującą z drugiej strony dziury.
To nie możliwe.
Mrugneła przerażona. Wiedziała, że dzieje się coś złego, lecz cały czas miała nadzieję że to tylko pomyłka - mężczyźni nie są w stanie jej usłyszeć, więc być może nawet nie zdają sobie sprawy z obecności człowieka w dole który chcą zasypać. Nerwowo szukała kolejnych wystających gałęzi, znalazła jedną, pewniejszą, na którą wysoko zarzuciła nogę, na tyle że jedynie mogła wystawić kawałek głowy ponad ziemię - jedyne co zauważyła to wiele par stóp, cieni, otaczących dół. Straciła równowagę i wróciła do punktu wyjścia. Zobaczyła nad sobą kolejną łopatę, a z każdym mrugnięciem przybywała następna. Ziemi było coraz więcej, sięgała jej kolejno do łydek, kolan, bioder, pasa. W pewnym momencie ruchy ciała były już mocno ograniczone. Jedyne co było słychać to tylko jej płacz - i błagania znajdujące się tylko w jej głowie. I ten przerażający chichot, odbijający się od drzew, rozchodzący echem po lesie. Gdy błoto dosięgło jej ramion, już tylko starała się naciągać głowę na tyle, aby jak najdłużej mieć dostęp do powietrza, w nadziei że ktoś przybiegnie jej z pomocą.
Echo śmiechu, to był ostatni dźwięk który usłyszała, gdy ziemia spadała na jej twarz, oczy, wpadając do ust, podczas gdy mokra breja odbierała jej życie.