001 |❝Jᴇғғᴇʀsᴏɴ?❞

336 47 23
                                    


dziewiętnasty grudnia,
sześć dni do świąt















— Po co się na to zgadzałem?

        Alexander Hamilton był zły. Chociaż tak naprawdę, byłoby to lekkie niedomówienie. On był wściekły. Zastanawiał się, co tu robi. W Trenton, tłucząc się samochodem. A no tak, Washington. Jest tutaj przez niego. Spojrzał na pusty, papierowy kubek po kawie ze Starbucksa. I po cholerę mu to było?




Alexandrze. . .

—  Nie! Kategorycznie odmawiam! — Hamilton gwałtownie zamknął klapkę od laptopa, jednocześnie prawie, że zwalając z biurka mała choinkę. Co za idiota ją tu postawił?!

Wiedziałem, że to powiesz, więc mam dla ciebie propozycje.

       Mężczyzna prychnął. Ledwo wywinął się od spędzania świat u sióstr Schuyler, a Washington chce, żeby ON pojechał z nimi do Boże Narodzenie do teściów! Niedorzeczne!

Słucham — założył ręce na piersi, patrząc na niego znudzonym wzrokiem. Dlaczego nie może żyć w świętym spokoju.

George uśmiechnął się lekko. Przynęta zarzucona.

Mam dla ciebie pracę na ten znienawidzony przez ciebie okres — mężczyzna z zadowoleniem stwierdził, że jego syn wykazuje najmniejsze oznaki zainteresowania — Pewna pani w Trenton potrzebuje pomocy. Jesteś prawnikiem, więc dasz sobie radę.

—  Co mogło się stać? Pokłóciła się z sąsiadem? Ktoś jej coś ukradł?

Konfiskata majątku -/— tego Hamilton się nie spodziewał. Mogło być całkiem ciekawie.

Powód?

Irracjonalne przekonanie, że jej mąż dostał księgarnie od jakiegoś przestępcy.

Dlaczego mam jej pomóc?

Nie będziesz się nudził.

       W tym momencie Washington wiedział, że wygrał. Bo oprócz zawyżonej ceny za kawę i Johna Adamsa, Alexander nienawidził nudy.

Zgadzam się.






      Spojrzał na nawigację w telefonie. Jeszcze tylko kilkanaście minut i będzie na miejscu. Cholerne święta. Czas, kiedy wszyscy nagle chcą być dla siebie mili i chcą sobie pomagać. Jakby przez cały rok nie mogli się tak zachowywać. Wszędzie śnieg, gruby facet w czerwonym stroju, prezenty oraz miłość.

       Fuj, miłość. Już od dawna jest przereklamowana.

        Może kiedyś lubił święta. Zapewne, wtedy gdy jego matka żyła. Przypomniał sobie ciepły, wigilijny posiłek i prezent. Skromny, ale od serca. Choć on i tego nie potrzebował, wystarczyła mu tylko ona.

        Alexander otrząsnął się ze wspomnień. Nie czas na nie. Błąkał się po ulicach jakiegoś miasteczka. Wood Street 122 c. Tam miał znaleźć niejaką Katherine Watson. Czy ta prosta sprawa wymagała od niego tyle uwagi?

        Zatrzymał się przed urokliwym domkiem. Zbudowane w starym stylu jak prawie wszytko tutaj. Choć było całkiem ładnie, ale on by się do tego nie przyznał. Zielony stroik wisiał na drzwiach. Przynajmniej dom nie jest obwieszony nie wiadomo jaką ilością kolorowych lampek.

       Wziął głęboki oddech, zanim zapukał. Boisz się czegoś? Phi, Alexander Hamilton nie boi się niczego ani nikogo. Spędzisz święta z tą staruszką, bądź miły. Mężczyzna zastanawiał się, dlaczego jego sumienie (albo rozsądek, jeśli dłużej się nad tym zastanowić) miał głos Elizy, póki drzwi nie otworzył mu on. Jego wróg, nieprzyjaciel, rywal, ale również jedyna osoba, z którą mógł prowadzić inteligentne rozmowy.

— Hamilton?

—  Jefferson?

— Co ty tu robisz?! — powiedzieli równocześnie, następnie piorunując się wzrokiem.

— Tymczasowo tu mieszkam — Thomas oparł się o framugę drzwi i spojrzał na niego niedowierzając w swoje nieszczęście — Błagam, powiedz, że to ty nie jesteś tym prawnikiem, który ma pomóc cioci.

        Alex otworzył usta, by mu powiedzieć, że to musi być pomyłka, a on pomylił adres, gdy koło ciemnoskórego pojawiła się staruszka.

— Alexander, nareszcie! Myślałam, że już nie przyjedziesz! — Katherine Watson stanęła obok swojego siostrzeńca — Tommy, nie stój tak! Pomóż mu wnieść walizkę. W końcu będzie tu mieszkał. — kobieta wróciła do domu z zamiarem zaparzenia herbaty. Energiczna jak na swój wiek.

— Tommy?

— Zamknij się — Jefferson ruszył w ślad za ciotką zostawiając Hamiltona samego. Nie pomógł mu z bagażem.

        Cóż, czarnowłosy nie miał wielkiego wyboru i wszedł do środka.

        Zapowiadały się wspaniałe święta Bożego Narodzenia. Jeśli oboje przeżyją je bez zabicia siebie nawzajem, to będzie sukces.









Lecimy z tym koksem kochani!!

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Lecimy z tym koksem kochani!!

loneliness Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz