Rozdział 1

2.7K 162 9
                                    

Jestem nikim. Zwykłą dziewczyną, mieszkającą w zwykłym mieszkaniu, ze zwykłym rodzeństwem i najzwyczajniejszymi rodzicami. Nasza szkoła też jest zwyczajna, aż do bólu. Nie lubię chodzić do tego wielkiego szarego klocka, starszego od moich dzadków. Nie chodzi o to, że jest tam dużo ludzi, czy też, że trochę śmierdzi w toaletach. Chodzi o nauczycieli. Oni powinni nam pomagać i wspierać nas. Być wyrozumiałym. Bzdura! Nikt ze wszystkich profesorów nie kiwa nawet palcem gdy każdego miesiąca do szkoły przychodzi coraz mniej uczniów. Gdy kolejna osoba znika, na comiesięcznych czystkach, zwanych przemianami, w czasie których wampiry porywają niewinnych ludzi idących akurat ulicą, mówią tylko:

- Daniel nie przyjdzie do szkoły. Podejrzewam, że już nigdy go nie zobaczycie. 

I koniec. Żadnego: "bardzo mi przykro", "był dobrym kolegą", "współczuję", "nie martwcie się, może nic mu nie jest". Nic!! Zupełnie jakby ich to nic nie obchodziło. A więc dotarłam do dwóch wniosków, że albo oni wiedzą o czymś o czym my nie wiemy, albo po prostu boją się cokolwiek powiedzieć. Bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że mogą być aż tak bezduszni, aby mieć uczniów w nosie! 

Jest jeszcze drugi powód, przez który nie lubię szkoły. Kontrola. Wampiry kontrolują wszystko czego się uczymy, co mówimy i co jemy. To mnie strasznie złości! 

No więc często chodzę na wagary. Niby idę do szkoły, ale tuż przed nią skręcam w małą, ciemną uliczkę. Jest tam paru włóczęgów i pijaków, dlatego nie zabieram tam  nic cennego, bo plecak oddaję mojej najlepszej przyjaciółce- Elizabeth. Ona, jak nikt inny, świetnie mnie rozumie. Dlatego zawsze usprawiedliwia mnie przed nauczycielami. Jest dobrą koleżanką, ale nie wagaruję razem z nią. Nie, że nie lubię towarzystwa, po prostu te ciemne uliczki to nie miejsce dla niej.Ona jest wysoką, szczupłą blondynką, o dużych niebieskich oczach, małym nosie i pełnych ustach. Nikt nie może powiedzieć, że Liz jest brzydka, a więc tym bardziej nie nadaje się na takie otoczenie. A warcając do tematu to dochodzę do końca uliczki, skręcam w prawo, potem jeszcze raz w prawo i w lewo. Tam stoi zniszczony, mały budynek, na którym kiedyś było napisane: SKLEP SPOŻYWCZY I RESTAURACJA "SAM". Ale teraz jest tam tylko: SK  P OŻ W ZY I REST   ACJA "S M". Wchodzę do środka i zawsze ogarnia mnie ten sam, uspokajający zapach. Prażona kawa. Siadam w kącie i czekam na przyjście sprzedawcy. Jest to starszy pan, w wieku około 65 lat. Jest pulchny i niski, przez co nazywam go panem Karzełkiem. Pan Karzełek jest bardzo wesołym i miłym człowiekiem i tak jak ja z całego serca nienawidzi wampirów. Często opowiadaliśmy sobie o tym jak by to było bez tych pijawek. Na pewno nie byłoby PKDW- czyli pobierania krwi dla wampirów. Jest to zabieg, który co miesiąc musimy stosować. Wszyscy w wieku od 13 lat muszą stawić się u lekarza i mieć pobraną krew, którą potem będą się żywić wampiry. Okropne! Kiedy jacyś ludzie nie przyjdą i nie mają usprawiedliwienia, mają zapewnione, że w następnym miesiącu podczas przemiany, ktoś z ich rodziny odejdzie. To sumtne, złe i okropnie niesprawiedliwe!! Kiedy jest już pora wracać do domu, żegnam się z panem Karzełkiem i idę w drogę powrotną. Pod szkołą znajduję Elizabeth, która oddaje mi plecak i razem wracamy do domu opowiadając sobie co tego dnia robiłyśmy. I tak jest bardzo często. Wszyscy są zadowoleni.

Dzisiaj jednak nie mogłam iść na wagary. Był sprawdzian z matematyki i pani na pewno zainteresowałaby się bardziej dlaczego mnie nie ma. No więc szkłam powoli w kierunku okropnej szkoły. Przy wejściu zobaczyłam Liz, która poszła wcześniej do szkoły na trening czirliderski. Ja tam nie widzę sensu w ruszaniu tyłkiem na prawo i lewo, nazywając to tańcem, ale jeśli Liz uważa to za interesujący sport to może ja tego po prostu nie zauważam. No więc przed wejściem do szkoły Elizabeth podbiegła do mnie wyraźnie zachwycona. 

- Cześć, kochana. Wiesz co dzisiaj jest za dzień?

- Ehmm....Piątek?

Dziewczyna popatrzyła na mnie karcąco. 

- Tak głuptasie, to też, ale chodzi mi o to, że dziś jest... WIELKI MECZ FOOTBALLU!!!

Popatrzyłam na nią ze zdziwieniem.

- No i co z tego?

- Jak to co z tego?! Przecież jeśli dzisiaj wygramy to przejdziemy do finału!!

- No i?

- No i to, że za zwycięstwo nasza szkoła dostanie tyle kasy, że będą mogli CAŁĄ WYREMONTOWAĆ!!- ostatnie dwa słowa El wykrzyczała. 

- No to fajnie- powiedziałam- Powodzenia. 

- I tyle?- moja BFF wyraźnie nie spodziewała się takiej odpowiedzi. 

- Tak. Tyle.

- Chyba żartujesz!! Pójdziesz ze mną na ten mecz czy tego chcesz czy nie. Musisz zobaczyć mój występ!!- krzyknęła.

Westchnęłam ciężko. Nie to, że nie lubię footallu ( choć to też), chodzi bardziej o to, że uważam to za zbędną stratę czasu, który przecież w każdej chwili może się skończyć. Ale Liz błagała tak ślicznie, że nie mogłam jej odmówić.

- Niech będzie.- mruknęłam.

Elizabeth podskoczyła ze szczęścia. 

- Mecz jest o 19:00. Nie spóźnij się!- krzyknęła, gdy odchodziłam. 

- Dobrze- odparłam.

Szłam powoli do sali rozmyślając o różnych rzeczach. Jutro są 7 urodziny Sonii i Davida- mojego rodzeństwa (bliźniaków). Muszę po meczu, alb jutro rano kupić jakiś tort i małe prezenty. Sonia mówiła coś o jakiejś lalce, a David o samochodziku. Trzeba będzie pójść do sklepu z zabawkami, który jest trochę daleko od naszego mieszkania. Będę więc musiała wstać o 7, albo 6. Trudno, dla mojego rodzeństwa wszystko. 

I tak myślałam o przyszłości, nie wiedząc, że Sonia i David nigdy nie dostaną tych prezentów ani tego tortu. Przeze mnie to będą ich najgorsze urodziny, ale nikt o tym jeszcze nie wiedział...

Wśród wrogówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz