dwudziesty pierwszy grudnia,
cztery dni do świąt
Aleksander miał skłonności do pracoholizmu. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale nie potrafił się powstrzymać. Gdy przyjaciele chcieli, go gdzieś zabrać zawsze się wykręcał. Na początku to ignorowali, ale gdy pewnego razu prawie skończył w szpitalu z powodu przemęczenia, wzięli sprawę w swoje ręce. Donieśli na niego dla Washingtona, który wysłał go na przymusowy urlop. Musiał spędzić całe trzy tygodnie w domu sióstr Schuyler "kurując się". Nuda.
Hamilton nie zauważył, kiedy minął cały dzień, od kiedy zaczął szukać informacji o Charlesie Lee. Internet jest istną kopalnią wiedzy o ludziach. W internecie nic nie znika, a u którejś rodziny zastępczej, Alex skubnął hakerstwa. Teraz bardzo mu się to przydało.
Zmęczony, przetarł twarz ręką. Jedyne co znalazł to zdjęcie, z zapewne kochanką na jakiejś rajskiej wyspie. Ten człowiek nie może być święty! Intuicja kazała mu wierzyć, że Lee ma coś na sumieniu.
Rozmyślania czy nie wyjść do miasta i dyskretnie zaczął wypytywać ludzi przerwało mu pukanie do drzwi. Po chwili brunet zobaczył właściciela niesfornych włosów, o których Karaib często zastanawiał się, czy są takie miękkie, na jakie wyglądają.
— Boże, Hamilton, jeszcze tu siedzisz? — Jefferson wszedł do pokoju z kubkiem parującej kawy w ręku. — Wyszedłeś, chociaż z pokoju?
— Nie? — ponownie zwrócił wzrok na ekran laptopa. Postanowił, że napisze do swojego przyjaciela z dawnych czasów. Zajmuje się narkotykami, ma znajomości, może coś wiedzieć.
— Chyba trochę przesadzasz — Thomas, póki nie poznał Alexa, nie widział nikogo kto byłby zdolny pracować bez przerwy przez kilkanaście godzin.
— Martwisz się? Urocze — Alexander spojrzał na zakłopotanego Toma, ciesząc się, że zbił go z pantałyku.
— Zrobiłem ci kawę — postawił naczynie z boskim napojem na biurku, celowo ignorując jego słowa. Sam nie wiedział, dlaczego tu przyszedł i czy tak naprawdę martwi się o niego.
— Dziękuję? — tego Hamilton w życiu się nie spodziewał. Jego największy rywal zrobił mu kawę, niesłychane. Z uwielbieniem upił łyk, niezwykle smacznej używki.
— Powinieneś odpocząć.
— I mówi to człowiek, który prawie codziennie bierze nadgodziny — Alex spojrzał na niego uważnie.
— Ale ja nie pracuje bez przerwy — tym razem nie da się wytrącić z równowagi. — Robię sobie przerwy, ty też powinieneś.
— Nie musisz dawać mi rad. Sam doskonale sobie radzę i nie muszę ukrywać pustych butelek po whisky.
Oczywiste było to, że Hamilton odkryje sekret Jeffersona. Pytanie, jak go wykorzysta tę wiedzę. Choć szczerze mówiąc nie chciał krzywdzić Thomasa, ale wiedział, że aby pić, potrzebny jest powód, a on pragnął dowiedzieć się co sprawiło, że on popadł w ten okropny nałóg. Sam nie był święty, uwielbiał usiąść wieczorem przy oknie z kieliszkiem wybornego, czerwonego wina i patrzeć na gwiazdy. Ale te ilości, alkoholu, które znalazł przeraziły go.
— Nie ukrywam się — włożył ręce do kieszeni, próbując ukryć ich drżenie.
— Ukrywasz, od kiedy?
— Martwisz się? Urocze — Tom z łatwością nawiązał do jego wcześniejszych słów, ale nie udało mu się zdezorientować Hamiltona.
— Musisz mieć jakiś powód, tylko jaki? — Karaib wstał z krzesła i stanął przed Thomasem patrząc mu w oczy, by w razie potrzeby odczytać z nich kłamstwo.
— Jaki może być irracjonalny powód do picia dla mężczyzny? — dążył w kierunku zakończenia tej rozmowy na jego warunkach. Chciał umniejszyć swój problem w jego oczach, zakończyć temat i pozbyć się tego przenikliwego spojrzenia bursztynowych tęczówek.
— Rzuciła cię kobieta? — odpowiedziało mu wzruszenie ramionami. — Tak, ale musiało wydarzyć się coś jeszcze.
— Dlaczego tak bardzo cię to interesuje? — w końcu przestał unikać jego wzroku. — Podobno mnie nienawidzisz, Alexandrze.
— Tak samo ty mnie.
Obaj mężczyźni po prostu stali i patrzyli sobie w oczy. Próbowali zgadnąć co ten drugi czuje. Łakneli wiedzy o tym, czy ta wyimaginowana nienawiść jest prawdziwa. Chcieli powiedzieć, że uwielbiają codzienne sprzeczki. Pragnęli wyznać, że czują coś dziwnego, coś na kształt tęsknoty, gdy nie widzą się chociaż raz dziennie. Lecz żadne słowa nie przeszły im przez gardło. Za bardzo się bali, za bardzo wierzyli we wmawiane sobie kłamstwa.
— Nie — odpowiedzieli jednocześnie.
Jedno słowo, a tak dużo znaczeń. Na ich twarzach zagościły delikatnie uśmiechy. Może tego im właśnie brakowało. Tego jednego słowa, które zdefiniuje ich relacje, które sprawi, że z wrogów awansują na. . . no właśnie kogo?
Thomas poprawił włosy spadające mu do oczu. Czuł się lepiej. Nie doskonale, bo nadal ciążyły na nim problemy, ale zdecydowanie lżej. Magia świąt chyba naprawdę istnieje.
Teraz wiedzieli jedno, że ich wspólna wrogość była tylko kłamstwem, nie znaczyła nic. Być może samotność dobijała ich obu tak, że poszukiwali zrozumienia w najbardziej zadziwiających miejscach.
CZYTASZ
loneliness
FanfictionAlexander Hamilton liczył na spędzenie świąt w swoim mieszkaniu na Brooklynie, pod kocykiem, z pyszną kawą i przede wszystkim w samotności. Thomas Jefferson chciał uciec od rodziny. Chciał zapomnieć o utraconej miłości. Wyjechał i myślał, że w końcu...