004 |❝Dʀᴢᴡɪᴀᴍɪ, ᴇᴡᴇɴᴛᴜᴀʟɴɪᴇ ᴏᴋɴᴇᴍ.❞

281 41 102
                                    

dwudziesty drugi grudnia,
trzy dni do świąt














Mam dość — Thomas ciężko usiadł na kanapie. Przejście prawie całego miasta, pieszo było męczące. Nigdy więcej nie da się tak wkręcić Hamiltonowi. — Jakim cudem ty nadal możesz tryskać energią?

       Alexander wzruszył ramionami i wylądował obok Jeffersona. Może faktycznie śledzenie Lee nie było takim dobrym pomysłem. To już nie chodziło o to ile przeszli, ale o to, co ich spotkało. Alex dziękował Bogu, że żaden z jego przyjaciół nie widział go wpadającego do basenu z kolorowymi kulkami i uciekającego przed natrętnym Świętym Mikołajem.

        Nie widział go nikt oprócz Thomasa, który z pewnością mu tego nie zapomni. Choć Karaib wróciłby do tamtych chwil i przeżył wszystko jeszcze raz, by ponownie zobaczyć Toma obrywającego jedzeniem w twarz. Proszę, nie pytajcie jak to się stało.

— Co robimy przez cały wieczór, który nam pozostał — Wirgińczyk przerwał panującą ciszę.

— Film?

— Czemu nie. Poszukaj czegoś — rzuca w jego stronę pilot od telewizora. — Pójdę zrobić herbatę.

        Dzisiejszy dzień była dla Jeffersona zaskakujący. Nie dość, że spędził go sam na sam z Hamiltonem, to jeszcze byli dla siebie względnie mili. Tak, zdarzyły im się drobne sprzeczki, ale takie kłótnie najczęściej występują u dobrych przyjaciół. Można powiedzieć, że miło spędzili razem czas, choć żaden z nich się do tego nie przyzna.

        Zalał wodą ulubioną zieloną herbatę. W ciągu tych trzech dni zdążył zauważyć kilka przyzwyczajeń Alexandra. Na przykład, zawsze pije herbatę w jednym kubku, prawie w ogóle nie je śniadań. Jakże dziwne jest, że Thomas tak szybko to zaakceptował. Kiedyś, nie sądził, że nawiąże z nim, choć najmniejszą nić porozumienia. Widać życie potrafi zaskakiwać.

        Zastał Alexa siedzącego po turecku na kanapie i nadal wybierającego film. Podał mu naczynie niechcący muskając delikatnie jego dłoń. Udawał, że tego nie zauważył.

— Coś wybrałeś? — usiadł obok niego, dziwnie blisko.

— To nie film, tylko serial, a konkretnie Sherlock — włączył wspomniany utwór i westchnieniem oparł się o poduszki.

— Klasyk kryminału — Tom uśmiechnął się. — Oglądałem go kilka razy, każdy odcinek, ale i tak ciągle zadziwiają mnie zagadki u umiejętności Sherlocka Holmesa.

— To tak jak mnie — brunet wbił wzrok w ekran.

        Gdyby pani Watson zeszła teraz na dół i zobaczyła co tam się wyprawia z pewnością złapała się za głowę. Obaj mężczyźni, głęboko poruszeni tajemniczym morderstwem, zaczęli na jego temat głośno dyskutować. Skończyło się to rozrzuconym popcornem i prawie wszystkimi poduszkami leżącymi na podłodze. Jak dzieci.

— Mam plan dotyczący Lee — Hamilton oderwał wzrok od genialnego detektywa, obrażającego policjanta i zwrócił go na Jeffersona.

— Dlaczego mam przeczucie, że to bardzo zły pomysł? — ten nawet na niego nie spojrzał, skupiając się na ukazanej scenie. Ten film, za każdym razem, coraz bardziej go fascynowa i śmieszył oczywiście.

— Włamiemy się do jego domu i tam poszukamy obciążających go dowodów.

— Nie — odwrócił się w stronę Alexa. — To nie jest zły pomysł, to tragiczny pomysł!

— Nie przesadzaj.

— Jak nas złapią to będziemy mieć duży problem! A po pierwsze, jak ty chcesz tam wejść?

— Drzwiami, ewentualnie oknem.

— Nie domyśliłbym się — prychnął zirytowany. Jakim idiotą trzeba być, by coś takiego wymyślić?!

— W święta, Lee podobno wyjeżdża. Dzięki temu będzie łatwiej wejść do jego apartamentu — Hamilton postawił sobie za cel przekonanie Thomasa i zrobi wszystko by to się udało.

— To samobójstwo, mieszkanie i tak będzie strzeżone — ciemnoskóry pragnął go od tego odwieźć.

— Spokojnie, damy radę. Wejdziemy tam.

— Damy radę? — zdrowy rozsądek Jeffersona wręcz krzyczał aby on się na to nie zgadzał.

— Zawsze mogę iść sam — Alexander znów spojrzał w telewizor. Ostatnia karta przetargowa, ostatnia szansa, jeśli to nie przyniesie oczekiwanego skutku to już nic.

        Thomas wpatrywał się w siedzącego obok mężczyznę. Co ma zrobić? Nie zgodzić się i pozwolić mu iść samemu, czy pójść z nim na idiotyczną, niebezpieczną misję? Logika mu to odradzała, lecz jednak. . .

— Zgaduje, że masz plan.

       Karaib nie potrafił powstrzymać zwycięskiego uśmiechu. Fortuna mu sprzyja. W głębi duszy cieszył się z tego wypadu. Będzie mógł spędzić więcej czasu sam na sam z Jeffersonem. Czuł, że powinien go bliżej poznać, chciał go bliżej poznać.

— Tak, mam, ale dowiesz się o nim we właściwym czasie.










— Tak, mam, ale dowiesz się o nim we właściwym czasie

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
loneliness Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz