dwudziesty trzeci grudnia,
dwa dni do świąt
Słońce wpadające przez nie zasłonięte okno obudziło Alexandra Hamiltona tego ranka. Mężczyzna jęknął niezadowolony i przewrócił się na drugi bok. Okrył się kołdrą z zamiarem dalszego snu.
Chwila, czy on leży w swoim łóżku?
Otworzył oczy rozglądając się wokół. Tak, Karaib leżał w swoim tymczasowym pokoju, w tymczasowym łóżku. To niemożliwe. Był w stu procentach pewny, że zasnął na kanapie. Obok Jeffersona.
Jakim cudem się tu znalazł? Czyżby Thomas go tutaj przeniósł? Nie było innej możliwości, ponieważ Alexander nie pamiętał aby sam tu przyszedł. Dlaczego on to zrobił? Spojrzał pod kołdrę, przynajmniej jest w ubraniach.
Wyjął z walizki świeże rzeczy. Nie chciał się rozpakowywać, w końcu nie miał być tutaj tak długo. Poszedł do łazienki z zamiarem wzięcia zimnego prysznica. Musiał się jakoś obudzić.
Co się między nimi dzieje? Zawiązała się między nimi nić porozumienia, przyjaźni albo czegoś więcej? Wcześniej ciągle się kłócili i żyli w przeświadczeniu, że się nienawidzą. Co się zmieniło? Mniej się kłócą, bardziej dogryzają, rozmawiają ze sobą szczerze i przede wszystkim fałszywa nienawiść zniknęła.
Pieprzona magia świąt.
Związując włosy w niewielkiego koka zauważył przy zlewie tabletki. Zaciekawiony podniósł je i przeczytał napisy na opakowaniu. Pani Watson ma migreny? Do tego bardzo silne. Interesujące.
Zszedł na dół z zamiarem wypicia ulubionego napoju, boskiego nektaru, czyli kawy, bo dzień bez niej to dzień stracony. Eliza zawsze mu powtarzała, że za dużo jej pije i zapewne będzie mu to powtarzać aż do śmierci. Oczywiście, jeśli w końcu nie odstraszy jej od siebie swoim charakterem, ale skoro wytrzymała z nim do tej pory, już go nie zostawi.
Siwowłosa staruszka krzątała się przy blacie w kuchni. Powitała go szczerym uśmiechem i postawiła przed nim kubek ulubionej używki. Tak szybko się od niej uzależnił. Podziękował jej cicho i zaczął zwykłą, niezobowiązującą rozmowę. Przychodziło mu to niezwykle łatwo. Dziwne. To wina tej kobiety, wytwarzała wokół siebie coś takiego co prowokowało do zwierzeń, szczerości. Stawała się dla niego kimś ważnym. Kimś, kogo nigdy nie miał. Dążyła do zostania jego babką, ciotką, choć dla każdego starała się nią być. Była promykiem światła, wśród ciemności tego świata. Alexander do tej pory nie wiedział jak pani Watson wyciągnęła od niego już pierwszego dnia pobytu tutaj całą historię jego życia, ale nie żałował. Staruszka nie litowała się nad nim, tylko pochwaliła to, że nie stracił swojej szansy. Nie krytykowała go za grzechy młodości. Była kimś na wzór Washingtona, była autorytetem.
Niesamowicie wesołą rozmowę o pogodzie przerwał już niezbyt wesoły Thomas. Przywitał się niemrawo przyjmując od ciotki herbatę. Co mu się stało? Jeszcze wczoraj czuł się doskonale, przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Karaib przyjrzał mu się uważnie. Sprawiał wrażenie zmęczonego. Niestety musiał się szybko pozbierać, bo muszą wyruszyć na kolejny zwiad. Chociaż może ze względu na jego stan powinni zrezygnować?
Kilkanaście minut później wyszli z domu. Cztery ulice, jedno skrzyżowanie, wielki ceglany budynek. Tyle musieli pokonać, by dojść do Livingstone Street. Niewiele ze sobą rozmawiali. Hamilton zastanawiał się jak spytać Thomasa o jego samopoczucie. Ale tak, aby nie pomyślał, że się martwi, nie chciałby, żeby tak sądził. To byłoby idiotyczne.
Z daleka można było dostrzec ogromny apartament. Hamilton już wcześniej dokładnie go obejrzał, lecz pragnął zobaczyć jak wiele ochrony się tam kręci. Chciałby jego plan został zrealizowany idealnie. Bez żadnych potknięć i błędów. Nie chciał by coś im się stało, by coś mu się stało.
Dwóch przy wejściu, jeden z tyłu. Lee nie martwił się tym, że ktoś będzie chciał się włamać. Doskonale. Karaib skanował wzrokiem otoczenie, póki nie poczuł, że ktoś ściska jego dłoń. Spojrzał zdziwiony na Jeffersona. Tom pociągnął go w stronę pobliskiej kawiarenki. Alexander obejrzał się za siebie. Przez miejsce, w którym przed chwilą stali przeszedł blondwłosy, niski, mężczyzna. Był on współpracownikiem Charlesa Lee. Hamilton zrozumiał intencje Wirgińczyka, gdyby on ich zobaczył mógłby nabrać podejrzeń.
Usiedli przy stoliku najbliżej okna. Stąd również był niezły widok. Zamówili herbatę. Zieloną. Pierwsza z rzeczy, która ich łączyła. Niedawno zdali sobie z tego sprawę.
Spojrzał na Thomasa siedzącego z zamkniętymi oczami i trzymającego się za nasadę nosa. Co się stało? Alexander wymówił cicho jego imię. Brak reakcji. Na wszystkie świętości, co się dzieje?!
Tom wyciągnął z kieszeni tabletki. Nie miał zamiaru tłumaczyć się brunetowi. Jeszcze nie, choć liczył, że on się domyśli.
A więc to jego lekarstwa. Karaib nie wiedział, że on choruje. Powoli zaczynał się martwić.
Alexander Hamilton zaczął się martwić o Jeffersona. Trzeba zapisać ten dzień w kalendarzu.
CZYTASZ
loneliness
FanfictionAlexander Hamilton liczył na spędzenie świąt w swoim mieszkaniu na Brooklynie, pod kocykiem, z pyszną kawą i przede wszystkim w samotności. Thomas Jefferson chciał uciec od rodziny. Chciał zapomnieć o utraconej miłości. Wyjechał i myślał, że w końcu...