noc z dwudziestego czwartego n dwudziestego piątego grudnia
Thomas nigdy nie chciał utknąć w noc przed świętami Bożego Narodzenia, w zamkniętym pokoju, z Hamiltonem. Niestety, nie miał wyboru.
Wirgińczyk usiadł na podłodze, opierając się plecami o solidne drzwi. Czego już nie robili, aby stąd uciec. Próbowali wyważyć wyjście - nie pomogło, próbowali małym scyzorykiem otworzyć zamek - nie pomogło, chcieli wybić dziurę czymś, co jak wyglądało jak topór - nie pomogło! (Nie dali rady pewnie dlatego, że "broń" była zrobiona z plastiku. Kto normalny trzyma plastikowe topory w gabinecie?!)
Jefferson przetarł twarz dłonią. W co oni się wpakowali? Włamali się do domu Charlesa Lee, a genialny plan Alexandra, nie do końca się udał.
Nie udał się, bo Lee na nich czekał. Zaskakujące, prawda?
Przyłapał ich jak myszkowali po jednym z jego pokoi. I co zrobił? Zamknął ich tam i wyszedł Bóg wie gdzie. Zapewne wezwać policję, ale gdyby to zrobił już dawno by tu byli.
Nie miał pomysłu jak się stąd wydostaną. W pomieszczeniu nie było okien, co praktycznie utrudniało wszystko. Telefonów też nie mieli. Idioci.
- Alex, usiądź na dupie, bo samym chodzeniem nic nie wymyślisz - Hamilton kręcił się po pokoju jak poparzony, szukając nie wiadomo czego. Bawił się swoim palcami, próbując się jakoś uspokoić. - Siadaj, bo zaczynasz mnie irytować.
Karaib klepnął ciężko obok niego. Bursztynowe oczy wyrażały złość i coraz większe zmęczenie. Widocznie nie tylko Thomas zaczynał mieć to wszystko powoli gdzieś. W końcu po chęci do bezowocnej walki musiało nadejść zrezygnowanie.
- Jakim cudem on się dowiedział?! - brunet nie mógł długo wytrzymać w milczeniu. - Przecież dokładnie wszystko zaplanowałem!
- Nie wszystko musi być idealne Alexandrze, a my mieliśmy po prostu pecha - Jefferson wyjął z kieszeni kurtki piersiówkę.
- Ty tak na serio? - Alex spojrzał na niego z podniesioną brwią. Uzależnienie najwidoczniej wchodzi na wyższy poziom.
Czarnowłosy wzruszył ramionami i wziął łyka whisky. Mimo wszystko była to idealna okazja, by się czegoś napić. Podał naczynie przyjacielowi. Przyjął je. Nie miał nic do stracenia.
Minuty ciągnęły za sobą godziny, a oni nadal siedzieli pod tymi cholernymi drzwiami. Alkohol się skończył, nie mieli już czym się pokrzepić. Hamilton oparł głowę o ramię Thomasa. Był zmęczony. Nie wiedział co ma robić, a to wprawiało go w złość. Już dawno zacząłby krzyczeć, gdyby nie uspokajający głos Jeffersona. Pieprzone święta. Jak on ich nienawidził.
- Wiesz co? - Wirgińczyk wpatrywał się w ścianę przed nimi. - Już wolę być tutaj niż w swoim rodzinnym domu - powiedział z nieskrywaną melancholią.
- Dlaczego? - brunet naprawdę się zdziwił. Jefferson miał rodzinę, mógł spędzać z nimi święta, a został ze swoją ciotką w miasteczku, o którym nikt nic nie wie. Oczywiście Alex domyślał się, że coś musiało ich poróżnić, tylko co to mogło być.
- Od kiedy rozstaliśmy się z Marthą, rodzice nie dają mi świętego spokoju - odchylił głowę do tyłu opierając ją o zimne drewno. - Owinęła ich sobie wokół palca, uważali ją za idealną synową, a ja, jako że ją zostawiłem jestem potworem o sercu z kamienia. W święta byłoby tak samo, może nawet podjęliby próbę pogodzenia nas, dlatego wyjechałem to Trenton.
Alexander chciał spytać o to, dlaczego już nie jest z tą kobietą. Nie zrobił tego, wiedział, że to jeszcze nie ten moment. A Tom nie był skory to opowiedzenia historii sprzed kilku miesięcy.
- Przynajmniej się nie nudzisz, Thomasie - Hamilton postanowił podjąć zaskakującą próbę rozładowania atmosfery. - Gdybyś wyjechał do Wirginii, siedziałbyś teraz prawdopodobnie przed kominkiem i myślał jak stamtąd uciec.
- Być może - czarnowłosy uśmiechnął się lekko. Naprawdę doceniał starania mężczyzny. - Ale siedzimy tutaj, bez szansy na wyjście.
- Zawsze jest jakieś wyjście.
- Może ciocia się zorientuje, choć szczerze wątpię - parsknął. - Zapewne wciągnęła się całkowicie w świąteczne przygotowania.
- Jeszcze kilka miesięcy temu nie powiedziałbym, że z taką chęcią spędzę z tobą więcej czasu. Sam na sam - mruknął brunet, poprawiając ułożenie głowy na jego ramieniu.
Thomas uśmiechnął się do siebie. Czy to czas na wyznania? Co może stracić? Zapewne wszystko, a ryzyko jest niebezpieczne.
- Jeszcze kilka miesięcy temu, nie powiedziałbym, że podoba mi się mały, irytujący prawnik - szepnął z głupią nadzieją, że on go nie usłyszy.
- Co? - Alexander odsunął się od niego i spojrzał na niego z bezbrzeżnym zdziwieniem. - Podobam ci się?!
- Nie wątpię, że usłyszałeś - unikał jego spojrzenia.
- Od jak dawna? - odpowiedziało mi wzruszenie ramionami. - Thomas... - złapał za jego podbródek i skierował w swoją stronę. - Spójrz na mnie.
Jefferson nie miał wyboru i skierował spojrzenia w oczy, w których jak się niedawno okazało zakochał się bez pamięci. Wypierał się tego aż do końca, nie chciał znowu być zraniony, póki Katherine na niego nie nakrzyczała. Z pozoru spokojna kobiecina, jeśli miłość wchodziła w grę zmieniała się szaloną swatkę.
Hamilton uśmiechał się do niego szeroko, w jego oczach błyszczały iskierki. Co to miało znaczyć? Czyżby... nie to niemożliwe.
Czy przeznaczenie w końcu doprowadziło ich do siebie? Czy samotność połączyła te zranione przez życie dusze?
CZYTASZ
loneliness
FanfictionAlexander Hamilton liczył na spędzenie świąt w swoim mieszkaniu na Brooklynie, pod kocykiem, z pyszną kawą i przede wszystkim w samotności. Thomas Jefferson chciał uciec od rodziny. Chciał zapomnieć o utraconej miłości. Wyjechał i myślał, że w końcu...