dwudziesty piąty grudnia,
święta bożego narodzeniaTych świąt zarówno Alexander, jak i Thomas nigdy nie zapomną. Wcale nie chodziło o to, że w nocy, kiedy siedzieli zamknięci w gabinecie Lee odkryli dowody na większość jego krętactw. Ani o to, że po wielu godzinach znalazła ich policja, za pośrednictwem cioteczki Kat. To Bożego Narodzenie zapamiętają na zawsze, ponieważ właśnie wtedy dowiedzieli się o swoich głęboko skrywanych uczuciach.
Bo czy Thomas kiedykolwiek od poznania Hamiltona, chociażby przez chwilę pomyślał, że ten głośny, irytujący i cholernie inteligentny kurdupel mógłby się w nim zakochać? W mężczyźnie z Wirginii, który dał się wykorzystać zwykłej kobiecie i który jedynie co potrafi to pobić w konkursie na picie największego pijaka, przy okazji recytując Shakespeare'a? Według jego mniemania nie zasługiwał na niego.
O ironio, tak samo myślał i Alexander. Uważał, że nie jest wystarczająco dobrą partią dla dobrego dziecka, wielkiego plantatora z Południa. Myślał, że z powodu tym, kim jest, tym jaki jest nikt go nie pokocha. Obiecał sobie, że po Laurensie nie wpuści do swojego serca nikogo. Nawet nie zauważył, kiedy czarnowłosy z tym swoim zadziornym uśmiechem wkradnie się do jego życia. Przeklinał, jak i równocześnie błogosławił ten dzień.
Jak to mówią od miłości do nienawiści jeden krok, w ich przypadku było zupełnie na odwrót.
Prawie cały dzień spędzony na posterunku lokalnej policji wymęczył obu mężczyzn. Chcieli po prostu wrócić do domu i pójść spać. Oczywiście nic w życiu nie jest takie proste, najpierw Hamilton zgrabnie używając wszystkich znanych paragrafów wykaraskał ich z pozwu o włamanie, później musieli minąć zamykanego w więzieniu, wściekłego Lee, by następnie postawić krok w mieszkaniu i zostać zbombardowanymi niezręcznym pytaniami. Były jeszcze bardziej niewygodne, kiedy starsza kobieta zobaczyła ich trzymających się za ręce. Na szczęście szybko dała im spokój widząc ich zmęczenie. Choć nie odpuściła do końca. Kazała im wziąć prysznic i stawić się na świąteczny obiad. Bo Boże Narodzenie bez świątecznego obiadu to jak Święto Dziękczynienia bez indyka, nie ma prawa bytu.
I takim właśnie sposobem dwoje zakochanych w sobie mężczyzn wylądowało obok siebie przy stole, zajadając się przepysznymi daniami. Jedyny plus tego dnia.
— Thomas... — Karaib złapał czarnowłosego, gdy ten wchodził na schody po uroczystym lunchu. — m-mam coś dla ciebie — wyjął zza pleców niewielką ozdobnie zapakowaną paczuszkę. — Jeśli ci się nie spodoba, zawsze mogę...
— Dziękuję — Jefferson przerwał słowotok Hamiltona. Zdążył zauważyć, że zawsze tak robi, gdy się denerwuje. Co jest w sumie całkiem urocze. Odebrał z jego rąk paczkę i uśmiechnął się do niego swoim najpiękniejszym uśmiechem.
Alexander speszył się lekko, przez co na jego policzkach pojawił się delikatny rumieniec. Cholerny, Jefferson. Otworzył usta, by wykazać się jakimś elokwentnym przemówieniem, ale niestety, a może stety przerwał im rozbawiony głos dochodzący z kuchni.
— Jeśli dobrze pamiętam, wczoraj powiesiłam tam jemiołę! — faktycznie, zielona gałązka wisiała przyczepiona do balustrady ponad ich głowami. — Chyba nie muszę mówić co teraz macie zrobić!
Mężczyźni parsknęli śmiechem. Tak kobieta jest niemożliwa.
— Niech tradycji stanie się zadość — Thomas schylił się i uniósł do góry podbródek Alexa, by później musnąć jego usta. Były zadziwiająco miękkie. Marzył by móc je całować do końca swoich dni. Chciał się odsunąć, ale przeszkodziły mu w tym ręce trzymające go za koszulkę. Uśmiechnął się do siebie, jednak ten dzień miał więcej plusów.
Samotność, przeznaczenie, fatum, jak zwał tak zwał, przyciągnęło ich do siebie. Lecz po jakże długim czasie. Chociaż dzięki temu ich miłość dojrzała, jak wino, które z wiekiem robi się coraz lepsze. Thomas uleczył swoje złamane serce i znalazł kogoś, komu mógł znowu zaufać. A Alexander otrzymał bratnią duszę. Teraz miał pewność, że już nigdy nie będzie sam.
THE END
CZYTASZ
loneliness
FanficAlexander Hamilton liczył na spędzenie świąt w swoim mieszkaniu na Brooklynie, pod kocykiem, z pyszną kawą i przede wszystkim w samotności. Thomas Jefferson chciał uciec od rodziny. Chciał zapomnieć o utraconej miłości. Wyjechał i myślał, że w końcu...